Jan Paweł II superstar
Nigdy nie był piosenkarzem ani bardem, a półki w księgarniach zapełnione są jego płytami, lansowanymi jak największe hity. Zanim się zdąży przejrzeć oferty muzyczne, już atakuje nas reklama "nowości DVD" z filmami opowiadającymi o jego "fascynującym i niezwykłym życiu", choć aktorstwo to w jego wypadku zaledwie epizod - pisze Ks. Kazimierz Sowa w tygodniku "Wprost".
20.03.2006 | aktual.: 20.03.2006 13:35
Zanim wyjdzie się z megastore'u, trzeba przynajmniej rzucić okiem na piętrzący się na jednym z najlepiej eksponowanych stanowisk stos tytułów opowiadających o krętych drogach jego życia, rodzinie i przyjaciołach. A także o książkach, które czytał, i sportach, jakie go pasjonowały. Jest bohaterem komiksów dla dzieci i naukowych opracowań. Nigdy nie był gwiazdą filmową, sportowym idolem czy legendarnym strategiem politycznym, a stał się ikoną popkultury, w dodatku świętą. Osiągnął to, przypominając proste prawdy.
Śpiewające gwiazdeczki, filmowi amanci czy popularni sportowcy mogliby co najwyżej pozazdrościć mu niesłabnącej popularności - nawet rok po jego śmierci. Przez lata papież, będąc popularny także wśród tych, którzy katolikami nie są, nikogo nie mamił łatwymi przesłaniami. Fenomen popularności Jana Pawła II w Ameryce polegał na tym, że - jak pisała Colleen Carroll - "przyciągał młodych ludzi, ponieważ był wszystkim, czym nie jest popkultura". Być może w pełni uzasadnione jest twierdzenie, że polski papież był jedyną w XX wieku osobą, która łączyła charyzmę i świętość z popkulturowym przekazem, stając się nie tylko globalnym idolem, ale i prawdziwym przewodnikiem oraz autentycznym świętym z krwi i kości.
W poszukiwaniu straconego pokolenia
Kiedy przed laty Amerykanin Douglas Coupland analizował zachowania dwudziestoparolatków z przełomu lat 80. i 90., wychowanych w dobrobycie i poczuciu własnej wartości, ale obojętnych na sprawy religii czy polityki, wymyślił dla nich nazwę "Pokolenie X". Zdawało się, że to pokolenie będzie siłą sprawczą XXI wieku, a wchodząc w dorosłe życie, zmieni społeczny obraz zachodniej kultury. Tymczasem historia spłatała figla - Jan Paweł II, posługując się współczesnym językiem i pozwalając de facto na zachowanie młodzieńczej spontaniczności, przełamał najpierw opór młodych do samego pojęcia religii, a potem zafascynował ich sobą i porwał w stopniu, o jakim gwiazdy popkultury mogą tylko pomarzyć.
Już cztery lata temu kanadyjski publicysta i komentator dziennika "The Toronto Star" Christopher Hume porównał zachowania młodzieży przybyłej wówczas na kolejne Światowe Dni Młodzieży do reakcji piłkarskich kibiców. Zauważył przy tym, że młodzi ludzie, zachowując się "naturalnie radośnie", używają takich atrybutów, jakby szli na koncert czy mecz futbolowy. Hume wyliczał przejawy owej "naturalnej radości": zakładają koszulki z wizerunkiem idola, chodzą po mieście w dużych, hałaśliwych grupach, śpiewają, tańczą, machają flagami.
Ostatnie lata życia papieża, a szczególnie jego śmierć, pokazały, że Jan Paweł II stał się na tyle bliski milionom ludzi na świecie, że w tamten kwietniowy wieczór nikt nie wstydził się publicznie wylewanych łez. Prof. Wiesław Godzic ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie uważa, że popkulturze tak do końca nie udało się "zawłaszczyć" papieża. - Choć używał języka odwołującego się do popkulturowych schematów, to umiał zawsze wyraźnie zaznaczyć odrębność swojej misji - dowodzi dyrektor Instytutu Kultury i Komunikowania SWPS.
Jednocześnie dodaje, że popkulturze zabrakło pomysłu na wykorzystanie osoby papieża, bo zjawiska popkulturowe ze swej natury "nie lubią myśli i osób tak głębokich jak papież". Sam Jan Paweł II oddziaływał jednak bardzo silnie na sferę kultury masowej. Dzięki temu mamy przecież festiwal papieskich filmów, a nawet poświęcone mu komiksy czy gry komputerowe.
Wojtyła masowej wyobraźni
Niezwykłe życie papieża stało się też wymarzoną kanwą dla filmu. Nic dziwnego, że już kilka miesięcy po jego śmierci na ekrany wszedł realizowany jeszcze za jego życia obraz "Karol - człowiek, który został papieżem". W centralach amerykańskich stacji telewizyjnych szybko zapadły decyzje o przygotowaniu adresowanych do masowej publiczności seriali opartych na życiu Karola Wojtyły - Jana Pawła II, które jest właściwie gotowym scenariuszem nie na jeden, ale na wiele dobrych filmów. Aż szkoda, że dziś mamy jedynie utrzymane w tonacji symboliczno-pietystycznej dwie produkcje, finansowane w dużej mierze przez rywalizujące z sobą amerykańskie stacje telewizyjne. Nakręcona z udziałem filmowych gwiazd oraz promowana z wielką pompą i w obecności najwyższych władz filmowa epopeja "Jan Paweł II", której wynoszący prawie 20 mln euro budżet połączył amerykańską CBS oraz publiczne telewizje RAI i TVP, nieznacznie pobiła w pierwszych dniach emisji "rekord wejścia" "Karola". Nieco mniej szczęścia (także w fazie pomysłu i
produkcji) ma drugi film, zrealizowany przez ABC obraz "Jan Paweł II. Nie lękajcie się".
Jan Paweł II przyciąga przed ekrany miliony ludzi, a TVP nie mogła sobie pozwolić na kolejną (po "Karolu") porażkę i oddanie pola TVN. TVN trzyma zatem rękę na pulsie kontynuacji "Karola - człowieka, który został papieżem" i liczy na powtórkę ubiegłorocznego sukcesu - przygotowany (i wyemitowany we Włoszech) na potrzeby telewizji "Karol" przyciągnął do kin ponad dwa miliony widzów, stając się w Polsce przebojem kinowym i sukcesem kasowym. Drugi już film, jaki możemy oglądać niemal równocześnie, jest dużo słabszy, za to dodatkowo jeszcze bardziej schematyczny. "Jan Paweł II.
Nie lękajcie się" zaprasza nas z plakatów do kin, choć widzowie za Atlantykiem mogli obejrzeć go w telewizji już 1 grudnia 2005 r., a w Polsce miał trafić jedynie na płyty DVD i kasety wideo. Dystrybutor, korzystając z promocji konkurencyjnej produkcji, film Jeffa Blecknera również skierował na duży ekran, uznając, że i na niego znajdą się chętni. Widząc tłumy młodzieży karnie wędrującej do kin, można dojść do wniosku, że taka pokuta na czas Wielkiego Postu nie jest ostatecznie czymś najgorszym.
Papież z karabinem
Zanim życie papieża pokazano na celuloidzie, znani francuscy (sic!) rysownicy Dominique Bar i Guy Lehideux przygotowali komiks prezentujący biografię Jana Pawła II "od małego Karola do wielkiego papieża". Produkt adresowany do dzieci szybko zyskał krytyczne oceny recenzentów i... sporą popularność wśród czytelników. Tylko we Francji sprzedano w pierwszych dwóch tygodniach ponad 250 tys. egzemplarzy, a polska wersja, wydana przez krakowską oficynę Biały Kruk, równie szybko zniknęła z półek.
Komiksowe opowieści o Janie Pawle II wcale nie są dziełem ostatnich lat. "Rysowana historia papieża" zaczęła się już w 1979 r., kiedy włoskie pismo "Albi Nuovi" zamieściło chyba pierwszy obrazkowy żywot papieża. Potem były Stany Zjednoczone i... Węgry, gdzie pod koniec lat 80. opublikowano "A Szentatya Zletrajza II. Janos Pal Papa", czyli "Życie papieża Jana Pawła II". Już po śmierci doszły komiksy w Kolumbii, gdzie publikacja "Chwalebny Ojciec ludzkości" cieszyła się taką popularnością, że często była odbijana na ksero. Potem był komiks we Włoszech, który przed rokiem pojawił się także w polskiej wersji językowej, przedstawiając sylwetkę papieża w języku i formule współczesnej kultury masowej.
Zaprezentowanie papieża w komiksie było w pewnym sensie ukoronowaniem "przełożenia" jego osoby na obrazkowy język współczesnego młodego odbiorcy. Kiedy jednak pojawił się amerykański komiks "Battle Pope" - o papieżu, który walczy ze złem za pomocą karabinu maszynowego, na polskim forum Manga.pl rozgorzała dyskusja, czy można na to pozwalać. 27-letni Lunar Bird nie krył w komentarzu oburzenia: "Z papieża, który był żywym przykładem ewangelicznej miłości bliźniego, robi się frajera w kolorowych gaciach, nawołującego do walenia się po mordach".
Pytał jednocześnie, "kiedy ci ludzie nauczą się, że walka ze złem nie oznacza walki na pięści? Przemoc rodzi przemoc - w ten sposób wpada się tylko w błędne koło. Rozumiem, jeśli kto inny jest bohaterem, ale papież? To może jeszcze Supermatka Teresa? Albo Megaojciec Pio? Albo Hiper-Jean-Marie Vianney". Jak widać, nawet komiksowy język popkultury musi mieć swoje granice, po przekroczeniu których ociera się już tylko o śmieszność - pisze Ks. Kazimierz Sowa w tygodniku "Wprost".