"Jan Maria Rokita Wielki nadal walczy"
Wielce zasłużony obrońca narodu polskiego, Jan Maria Rokita, który stoczył wspaniałą walkę z niemieckim agresorem na jego własnym terenie (i to latającym), mimo ran i upokorzeń, które poniósł, nadal walczy. Tym razem nie mu chodzi o kapelusz, lecz patriotyczną edukację. Niedoszły premier ubolewa ("Dziennik", 3.01) nad decyzją ministra edukacji narodowej dotyczącą zniesienia lekcji historii w dwóch ostatnich klasach liceum. Jan Maria Rokita apeluje o "narodowe opamiętanie"! Przecież jeśli zniesiemy historię, kto będzie bronił polskich kapeluszy na wrażych liniach lotniczych krzyżackich potomków?! Co stanie się z pamięcią o bohaterskim małżeństwie Rokitów? Kto przekaże potomności "wiedzę" - co ja mówię! - "narodowa legendę", nie tylko o dwóch takich co ukradli księżyc, ale o dwóch innych, którzy obronili polskości w przestworzach?
Jan Maria Rokita, który obecnie jest międzynarodowym ekspertem "Dziennika" do spraw wszelakich, zauważa, że decyzja o ograniczaniu czy eliminowaniu lekcji historii w szkołach jest nie tylko wynikiem nieudolności (ślepoty? ignorancji?) minister Hall, ale elementem jakiegoś międzynarodowego spisku (wymierzonego tym razem nie tylko w małżeństwo Rokitów, ale w substancję narodową w ogólności). We Francji Luc-Marie Chantel również zniósł naukę historii w klasach maturalnych (o profilu ścisłym), czym rozpoczął debatę o tym "Co to znaczy być Francuzem dzisiaj?". Redaktor Rokita nie wgłębia się jednak w przebieg tej - skądinąd bardzo interesującej - debaty, bo jako nieprzejednany zwolennik państwa narodowego wie, że prowadzi ona donikąd. Francuz to Francuz, Polak to Polak, po co się zastanawiać nad tym, co to dziś znaczy? Zwłaszcza że francuski minister edukacji jest - co podkreśla subtelnie felietonista "Dziennika" - "znawcą marketingu kosmetyków z partyjnego nadania", a Jan Maria Rokita jest - jak powszechnie
wiadomo - narodowym patriotą, którego bezkompromisowość i ponadpartyjna odwaga pozwala gardzić nie tylko francuskimi kosmetykami, ale i niemieckim prawem.
Gdyby redaktor Rokita poczytał coś więcej, niż samolotową prasę (do której ma obecnie i tak ograniczony dostęp), wiedziałby, że redukowanie lekcji historii stanowi od wielu lat dość powszechną europejską tendencję. Bo Europa ma być wspólnotą dialogu, a nie areną nacjonalistycznych animozji. Na przykład w Szwecji jest mniej lekcji historii, niż lekcji etyki, głównie dlatego, że historia nie mogąc pretendować do obiektywności, rodzi konflikty, które szkodzą wspólnotom szanującym różnorodność, a etyka uczy rozwiązywania konfliktów i kooperacji. Myślę że ta umiejętność przydałaby się nam Polakom w znacznie większym stopniu niż leczenie narodowych kompleksów przez "politykę historyczną" czy narodową histerię, której żałosnym przykładem, jest pan Rokita.
Ale rozumiem złość felietonisty "Dziennika". W roku, w którym cały naród pod przywództwem Lecha Kaczyńskiego będzie na okrągło święcił 600 rocznicę bitwy pod Grunwaldem, nadzieja Rokitów na zajęcie im należnego miejsca w panteonie bohaterów walczących z niemieckim prawodawstwem powinna zostać spełniona. Tymczasem "nowinki edukacyjne" redukujące lekcje historii mogą temu przeszkodzić. A przecież dwa grunwaldzkie miecze to jak dwa kapelusze Rokitów. Nelli i Jana Marii-Rokity Wielkiego.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski