PolskaJan Maria Marcinkiewicz

Jan Maria Marcinkiewicz

Przepadamy za Kazimierzem Marcinkiewiczem, cenimy Jana Rokitę, ale najbardziej podobałby nam się Jan Maria Marcinkiewicz. Według badań przeprowadzonych dla tygodnika „Wprost” ogromna rzesza Polaków przyklasnęłaby partii, w której pierwsze skrzypce graliby outsider z PiS i outsider z PO.

Jan Maria Marcinkiewicz
Źródło zdjęć: © WP.PL

Te wyniki niespecjalnie dziwią. Okazuje się, że liczba sierot po koalicji PiS-PO wcale nie jest taka mała. Wielu ludzi pamięta nadzieje rozbudzone przez komisję rywinowską i rzucane wówczas hasła dogłębnej reformy państwa. Można było wówczas mówić o „ściągnięciu cugli” (Rokita), czy budowie „IV Rzeczpospolitej” (Paweł Śpiewak), ale chodziło z grubsza o to samo. W powietrzu wisiało coś szlachetnego i wzniosłego. Dziś co prawda IV Rzeczpospolita jest w trakcie wznoszenia, ale nawet zwolennicy PiS woleliby, by budowała ją koalicja o nieco lepszym rodowodzie i z wicepremierem prezentującym nieco bardziej konserwatywny, a może lepiej – staroświecki stosunek do kobiet.

Nic dziwnego, że tęsknimy za tamtymi nadziejami. Symbolizują je dwaj politycy, którzy są dziś w odstawce we własnych ugrupowaniach. Nie dość, że nie biorą udziału w rytualnym waleniu się maczugami przez ich partie, to jeszcze mieli odwagę zachęcać PiS i PO – niegdyś przyjaciół, a dziś śmiertelnych wrogów – do współpracy. Dlatego są postrzegani, jako ludzie zdolni zakopać wojenny topór i uciszyć nieco zgiełk polityki. Czy wobec tego taka partia – PiS i PO w jednym – może powstać? Teraz absolutnie nie. I to nie tylko dlatego, że Marcinkiewicz idzie w prezesy, a Rokita deklaruje, że chce naprawiać Platformę Obywatelską.

Partia Jana Marii Marcinkiewicza nie powstanie, bo nie ma dla niej miejsca. Może i znalazłoby się trochę gleby użyźnionej sympatiami Polaków i dawnymi marzeniami. Ale na tej ziemi nic nie wyrośnie. Całe światło - jak w dżungli - zabiorą starsze, dorodne i bujnie na razie kwitnące rośliny. Czyli PiS i PO.

Symptomatyczne bowiem, że choć wielu Polakom marzy się partia „dwa w jednym”, to zarazem i PiS, i PO maja się więcej niż dobrze. Królują w sondażach. PiS wysysa żywotne substancje z przystawek, a Platforma nie ma na razie powodów, by obawiać się wychodzącej dopiero z kryzysu lewicy. A to znaczy, że choć idealistycznie tęsknimy za niespełnioną koalicją, to praktycznie opowiedzieliśmy się po którejś z głównych stron politycznego sporu. Kibicujemy albo Kaczyńskim, albo Tuskowi. A o partii Jana Marii Marcinkiewicza możemy co najwyżej pomarzyć przed snem, jak o fascynacji sprzed lat, ale przecież nie rzucimy domu, nie zostawimy żony i nie przeprowadzimy się do tej fatamorgany.

I PiS, i PO kwitną i o prawicowej alternatywie dla nich nie ma teraz mowy. Rokita i Marcinkiewicz wiedzą o tym dobrze, choć niewykluczone, że mogą się doczekać na swój moment. Wszak i PiS, i PO to partie, które powstały na gruzach AWS i Unii Wolności. Jeśli te dinozaury wyginęły, to mogą i następne…
Mogą, ale bez pomocy wielkiego meteorytu to bardzo mało prawdopodobne. Polityka – mimo wszystko – bardzo się przez te parę lat sprofesjonalizowała. Partie to dzisiaj wielkie koncerny, dysponujące wielkimi budżetami i potężnym aparatem. Outsiderzy, nawet wybitni, jak Rokita; nawet sympatyczni jak Marcinkiewicz są po prostu bez szans w starciu z tymi korporacjami. Są jak Polo-cocta miedzy Pepsi i Coca-colą.

Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)