Jan Dworak nie pachnie Kwiatkowskim
Rezygnuje z kariery biznesowej, żeby zrobić porządek w telewizji publicznej. Ale czy człowiek tak wyważony zdobędzie się na drastyczne decyzje i dokona niezbędnej rewolucji? Z nowym prezesem TVP JANEM DWORAKIEM rozmawia Piotr Najsztub.
Wylosował pan szóstkę w totolotka?
- Nie mam takiego poczucia.
A kiedy wcześniej nie przeszedł pan do finału, to gładko się z tym pogodził?
- Tak.
Nie miał pan poczucia niesprawiedliwości?
- Nie wszedłem do finału, jednak pamiętałem, że jest jeszcze stanowisko wiceprezesa do spraw programowych.
Jest pan bardzo dużym, odnoszącym sukcesy producentem telewizyjnym i filmowym. Po co pan właściwie startował w tym konkursie?
- Sam się teraz zastanawiam... To był impuls i wcale tego nie żałuję. Ale jak zastanawiam się nad tym głębiej, to mam na przykład takie poczucie, że nie skończyłem kiedyś zaczętej pracy, że to, co jest do zrobienia w telewizji, jest bardzo ważne, że sama telewizja publiczna jest bardzo ważna. To we mnie gdzieś tam tkwi. Proszę wybaczyć, że tak mówię, i być może jest w tym element próżności, ale zawsze ważne dla mnie były sprawy społeczne. Taka praca dawała mi zawsze najwięcej satysfakcji i poczucia sensu życia, a nie robienie pieniędzy.
Jednak ostatnimi laty był pan producentem programów telewizyjnych, filmów, które jednak nie wiążą się za bardzo z działalnością społeczną, tylko właśnie z interesem.
- Nigdy nie zaprzestałem działalności społecznej. Zakładałem Stowarzyszenie Niezależnych Producentów Filmowych i Telewizyjnych i przez dwie kadencje je prowadziłem, byłem w radzie programowej TVP, to też było społeczne zajęcie, zresztą mocno frustrujące, bo ta rada niewiele mogła. Pracowałem nad udanym projektem ustawy o radiofonii i telewizji, która obowiązuje do dnia dzisiejszego. No i nieudane sześcio- czy nawet siedmioletnie zabiegi o ustawę o kinematografii pochłaniały mi bardzo dużo czasu. Współzakładałem też Konferencję Mediów Polskich, a ta Konferencja wybrała Radę Etyki Mediów. Brzmi to tak, jakbym się chwalił, nie jest specjalnie komfortowe, ale taka jest prawda.
Wygląda na chwalebną. Jako członek rady programowej TVP krytykował pan tę telewizję za brak pluralizmu, polityczną jednostronność telewizji publicznej.
- Nie zmieniłem zdania, podtrzymuję wszystko to, co mówiłem.
Więc jakie są te najważniejsze grzechy?
- Chętniej bym zaczął od tego, co cenię w telewizji, czyli tego, co się wiąże z pewną kreacją, na przykład cykl "Pokolenie 2000" umożliwiający młodym (jeśli chodzi o dorobek) reżyserom zrobienie debiutu. Cenię Teatr Telewizji, który jest właściwie jedynym miejscem poważnej rozmowy o współczesności Polski, prowadzonej językiem artystycznym. Natomiast zdecydowanie nie cenię informacji telewizyjnej. Brakuje tam profesjonalizmu. Gdyby "Wiadomości" były robione profesjonalnie, to byłyby i bezstronne, i rzetelne, i wnikliwe, i może nawet byłyby szybkie. Z przykrością obserwuję, że właściwie dziennikarze telewizyjni niespecjalnie gonią za newsami, opierają się głównie na tym, co przeczytają w prasie...
I cytują ją, nie podając źródeł.
- ...
Ale przecież gwiazdą "Wiadomości" jest Kamil Durczok, zdobywca wielu dziennikarskich nagród!
- To jest na pewno osobowość telewizyjna. Zmiany muszą się zacząć od wyznaczenia właściwych celów, do nich trzeba dopasować strukturę, a dopiero potem mówić o ludziach. Ważne jest, żeby wykorzystać wszystkie umiejętności ludzi, którzy tam pracują. Wielu z nich to ludzie dobrzy i zdolni, trzeba im stworzyć właściwą motywację i warunki pracy, a dziennikarzom zapewnić poczucie bezpieczeństwa. A potem egzekwować to, co należy do podstaw zawodu dziennikarskiego.
Czy ma pan jakiś konkretny pomysł, co można by zmienić w "Wiadomościach"?
- Za wcześnie na takie odpowiedzi. Chciałbym uczynić z tego programu rzeczywistą konkurencję dla innych programów informacyjnych.
Przecież ma najwyższą średnią oglądalność.
- Mają najwyższą oglądalność trochę z powodów tradycji, cieszę się zresztą z tej oglądalności, ale to nie zmienia mojego krytycznego stosunku.
Ale może jak pan zacznie przy nich grzebać, to stracą oglądalność?
- Nie boję się tego, trzeba podejmować decyzje, które się uważa za słuszne, i tyle. Unikam konkretów po prostu dlatego, że będę to robił z nowym zarządem. Taka jest logika. I najpierw muszę do swoich pomysłów przekonać kolegów z zarządu.
Pytałem o oglądalność, żeby ustalić, czy ona nadal będzie fetyszem telewizji publicznej.
- Dopóki telewizja nie ma bezpiecznego fundamentu finansowego. A z tego, co wiem, to wygląda, że dziś wychodzi mniej więcej na zero.
Przypuszczam, że miałaby mocniejszy fundament, gdyby nie była taka ogromna.
- Zgadzam się z panem.
Czy dobrym pomysłem byłoby ograniczenie - w jakiejś kilkuletniej perspektywie - telewizji publicznej do jednego programu?
- To zły pomysł.
Dlaczego?
- Hierarchia celów jest taka: chciałbym, żeby telewizja publiczna więcej zajmowała się kulturą, edukacją. A nie jest możliwe wprowadzenie takich programów w porach sensownej oglądalności, jeśli się ma do dyspozycji tylko jeden program.
Jak dalece czuje się pan niezależny?
- Jako człowiek?
Jako prezes. Co pana ogranicza?
- Ogranicza mnie prawo o spółkach i ogranicza mnie ustawa o radiofonii i telewizji. Nie czuję żadnych pozaprawnych ograniczeń.
Dotychczasowi prezesi, nawet jeśli tego nie deklarowali, czuli takie ograniczenia. Jeśli nawet ktoś ze świata polityki nie interweniował, to sami tak kombinowali, żeby się nie narazić mocnym politykom.
- To pytanie o to, jak pan rozumie słowo "niezależność". Bo oczywiście w życiu człowiek kieruje się bardzo różnymi motywami i często musi wybierać spośród różnych wartości, bo one pozostają z sobą w jakiejś kolizji. Czasami najtrudniej właśnie wybrać między wartościami, a nie między jakimiś ograniczeniami, które przychodzą z zewnątrz, a pewnymi celami. Wtedy po prostu wybieram cele. Oczywiście świat polityki na pewno będzie zawsze próbował wpływać na media, to nic nowego.
W Polsce to mu się chyba udaje, przynajmniej jeśli chodzi o telewizję publiczną?
- No to mam nadzieję, że ten czas będzie się powoli kończył, a może nawet kończył szybko.
Jednak pański wybór też był jakimś wyborem politycznym, bo przecież członkowie rady nadzorczej nie spierali się tak naprawdę o zawodowe umiejętności poszczególnych kandydatur, tylko o to, kto jest czyim kandydatem. I powstał jakiś układ sił mający w tle politykę, który pana poparł. Czy to pana do czegoś zobowiązuje?
- Nie podejmowałem żadnych zobowiązań, to mogę panu powiedzieć jednoznacznie i wprost.
Może chociaż odrobina wdzięczności?
- Tu przecież nie o nią chodziło! Muszę się z panem nie zgodzić przede wszystkim w dwóch kwestiach: ta rada nadzorcza nie jest radą, o której można powiedzieć jednoznacznie, że jest polityczna. Ona u swoich korzeni ma oczywiście politykę, ale ona jest - jak powiedział to w jakimś wywiadzie jej członek, pan Marian Pilot - pstrokata. Znajdzie pan tam pisarza, znajdzie pan tam pracowników naukowych...
Ale pan Marian Pilot, pisarz, nie znalazł się tam z racji swoich osiągnięć pisarskich, tylko z racji tego, że delegowało go tam PSL.
- Nie wiem, być może, to wiedza potoczna. Chodzi też o to, czy człowiek jest osobowością, czy coś sobą reprezentuje i czy potrafi mieć odrębne zdanie, a nie tylko o to, kto go delegował.
To idealistyczne podejście, ale rozumiem, że musi pan być też ostrożny w słowach, rozpoczynając tę pracę.
- Muszę być ostrożny w słowach, to prawda, ale tak właśnie myślę. Ja wolę myśleć dobrze o tym deklarowanym nowym początku, widzieć cały wybór rady nadzorczej jako szansę na "pstrokatość". Wolę widzieć również cały ten proces konkursowy nie tylko jako grę polityczną. To już jest wartość, że mówi się o pewnym przygotowaniu merytorycznym kandydatów. I wolę tak to widzieć i dalej jakby tę myśl rozwijać w praktyce, to znaczy wprowadzić konkursy na inne stanowiska w telewizji.
Skoro mówi pan o konkursach, czy to oznacza, że chciałby pan zmienić dyrektorów anten?
- Jeśli zasada konkursu sprawdzi się też przy wybieraniu zarządu, to powinna być stosowana i na stanowiskach między innymi kierowników anten, ale tak naprawdę ta decyzja będzie zależała od całego zarządu.
A podoba się panu, że to rada nadzorcza wybierze panu zarząd?
- Taka jest kolej rzeczy.
Ale czy się panu podoba?
- Nie potrafię jeszcze tego powiedzieć. Jeśli te decyzje będą zupełnie pomijały moje oczekiwania, no to nie wiem... zobaczymy.
Wyobraża pan sobie taką skrajną kontestację, że gdyby dobrany panu zarząd nie spełniał pana oczekiwań, to 17 lutego nie podejmie się pan pełnienia funkcji prezesa?
- To czarny scenariusz, choć oczywiście biorę go pod uwagę. Ale po kilkunastu rozmowach, które miałem w ciągu ostatnich 48 godzin, widzę, że on jest mało prawdopodobny.
Widział się pan już po nominacji z Robertem Kwiatkowskim?
- Rozmawialiśmy. Zadzwonił do mnie z gratulacjami, a potem się spotkaliśmy.
Jak pan ocenia jego postawę jako prezesa TVP w ostatnich miesiącach?
- Nie chciałbym wystawiać mu ocen.
Delikatny pan jest i trochę, jak na mój gust, zbyt zachowawczy jak na prezesa, który ma dokonać przełomu, rewolucji.
- A jakie pan zmiany rewolucyjne ma na myśli?
Ja nie jestem prezesem, nie muszę mieć takich pomysłów - na szczęście. Natomiast pana delikatny, łagodny ton, czyli te frazy: "przyglądam się, będę się przyglądał, staram się widzieć te lepsze strony", pozwalają przypuszczać, że z krzykiem złości i rozpaczy będzie pan się odrywał od telewizora, widząc, jak niewiele zmienił.
- Te dwa lata, które ma ten zarząd przed sobą, to jest bardzo krótki okres, ale sądzę, że zmiany będą widoczne. Wszyscy prezesi zapowiadali wielkie zmiany i potem rzeczywiście niewiele z tego wychodziło, więc po co mam się ustawiać w szeregu ludzi, którzy tylko zapowiadają?
A może w TVP nie trzeba nic zmieniać?
- Trzeba bardzo dużo zmienić. Tak naprawdę z dwóch powodów: zastana sytuacja jest niedobra, jest wiele problemów, które trzeba rozwiązać, ale po drugie, trzeba odpowiedzieć na wyzwania przyszłości.
Główny problem jest jaki?
- Nieczytelność wewnętrznej polityki.
Nie rozumiem.
- Nieczytelność prowadzonej polityki programowej. Na przykład z tego, co wiem, kolegia programowe w różnych redakcjach i jednostkach właściwie się nie odbywają. To niedopuszczalne, bo na nich trzeba ustalać priorytety. Jest też nieczytelność w polityce personalnej, właściwie każdy człowiek mógł z każdego miejsca zostać przeniesiony w każde inne albo wyfrunąć z firmy - i to bez specjalnego uzasadnienia. Ludzie nie wiedzą, jakimi kryteriami są oceniani, a muszą o tym wiedzieć, żeby dobrze pracować.
Czy będzie się pan starał utrzymać dominującą pozycję telewizji publicznej na rynku reklamy?
- Nie będę chciał toczyć wojen reklamowych. Natomiast będę się starał, żeby telewizja publiczna miała mocną pozycję na rynku.
Od wielu miesięcy trwa dyskusja o telewizji publicznej, oczywiście zdominowana niesmakiem wokół prezesa Kwiatkowskiego, i narosły oczekiwania dużych zmian. Ja z pańskich słów nie potrafię sobie ułożyć tego programu, z którym pan wygrał.
- To jest program zmian w ramówce, ale jak pan mnie pyta o konkrety, to o nich będę mógł mówić za miesiąc, bo przecież nie uprawiam publicystyki, tylko będę kierował instytucją. I to po mnie zostanie, a nie wywiady.
Niech pan nie lekceważy wywiadów. Ale przecież wystartował pan z jakimś programem?
- To jest program docenienia kultury wysokiej i to jest program otwarcia się na środowiska twórcze.
Nina Terentiew, szefowa Dwójki, jest bardzo otwarta na środowiska twórcze. Jak bardziej można to zrobić?
- Mówimy o słowach. W Dwójce są rzeczy, które mi się podobają, i takie, które mi się nie podobają. Otwarcie na środowiska twórcze Niny Terientiew bardzo mi się podoba. Natomiast już niekoniecznie wszystkie programy - w cudzysłowie - masowe, biesiadne, niekoniecznie widzę dla nich miejsce w telewizji publicznej.
Będzie chciał pan decydować o konkretnych programach?
- Decydowanie o programie powinno się odbywać na kilku szczeblach. Na poziomie zarządu to będzie pewna strategia programowa, ułożenie anten, tak by się dopełniały, a nie - jak jest dzisiaj - także konkurowały ze sobą. I przyrzekam, że przynajmniej ważniejsze scenariusze będę czytał, choć to zajmuje szalenie dużo czasu.
Czy to nie będzie błąd? Może pozostawić to dyrektorom anten, a samemu zająć się strategicznymi kwestiami?
- Będę czytał, bo mnie to interesuje, bo to jest istota pracy, i będę chodził na kolaudacje, będę oglądał to, co robią twórcy, i też nie uważam tego za stratę czasu. Ja naprawdę nie boję się wejść do studia, nie boję się wejść do montażowni.
Czyli tak zwany prezes koszmar, który zna się na wszystkim.
- Nie mówię, że ja się znam na wszystkim. Na pewno nie będę się wtrącał do pracy paniom montażystkom czy reżyserom, to absurdalne.
Pańska partia, Platforma Obywatelska, ucieszyła się, że został pan prezesem?
- Odbierałem telefony z gratulacjami, ale zgodnie z tym, co mówiłem, i tym, co myślę, wypisuję się z partii, choć mam tam wielu przyjaciół.
Będzie panu trudno się ustrzec przed zarzutem wspierania Platformy, ponieważ wygląda na to, że człowiekiem, który w dużej mierze zdominuje polską scenę polityczną w 2004 roku, będzie Rokita, więc będzie na pewno często pokazywany w telewizji publicznej. A jeśli będą przedterminowe wybory i wygra je PO, i utworzy rząd, to na pewno spotka się pan z zarzutem, że robi "telewizję rządową".
- Jeśli nie będę miał sobie nic do zarzucenia, to nie będę bał się takich zarzutów.
A co z pańską produkcją, firmą, która produkuje hity dla konkurencji TVP?
- Sprzedaję udziały. I to jest ta najcięższa cena, jaką płacę tak naprawdę.
Ale nie żonie?
- Nie, nie żonie. Ta sytuacja będzie absolutnie czysta i przejrzysta.
I godzi się pan, zostając prezesem TVP, na obniżenie swoich zarobków?
- Będę zarabiał mniej. Godzę się.
Więc może jest w panu trochę męskiej ambicji i to ona irracjonalnie pana popchnęła do tego konkursu.
- Może trochę.
A będzie prezesem z tak zwanym ciągiem na szkło - jak to się mówi na Woronicza - czyli często pokazującym się w swojej telewizji? Ta przypadłość przytrafiła się prezesowi Kwiatkowskiemu.
- Nie, nie będę tego miał.
ROZMAWIAŁ PIOTR NAJSZTUB
MARIUSZ WALTER, PREZES TVN:
- Zbudowany z nieagresywnych zachowań człowiek ciężkiej pracy z wiedzą i dużym doświadczeniem, a jednocześnie kreatywnością programową. Myślę, że zdaje sobie sprawę, iż programy misyjne, które były zawsze solą w oku TVP, powinny być jednocześnie na najwyższym poziomie atrakcyjności i oglądalności, a nie robione na odwal. Nasze doświadczenia z Dworakiem jako szefem firmy producenckiej były w każdym razie wspaniałe. Rzetelny, trzymający koszty w ryzach, kreatywny, komunikatywny, elastyczny, ale nie do granic naruszenia opinii własnych. Na jego miejscu nigdy bym się nie zgodził na prowadzenie dużej firmy w kłopotach, jeśli nie miałbym wpływu na skład zarządu. Tutaj wykazał naprawdę dużą odwagę. Jeśli chodzi o koegzystencję telewizji publicznej i prywatnej. Możemy teraz w innej atmosferze dyskutować o nowej ustawie.
LECH WAŁĘSA:
- Znam go z początku lat 80., w tamtym czasie miał moje pełne zaufanie. Człowiek bardzo wartościowy, niepoddający się emocjom, miał perspektywę, dążył do jedności, ale mądrej jedności, nie za wszelką cenę, nieustępliwy, nie rezygnował z własnego zdania. Co może zmienić? Telewizja publiczna musi być szkoleniowa. Nie to, co ładne, demagogiczne, populistyczne, pod publiczkę, tylko właśnie szkoleniowe. Po to jest publiczna, a inne newsy niech sobie szaleją po prywaciarzach. Myślę, że on to wie.
JACEK ŻAKOWSKI:
- Jan Dworak jest człowiekiem poważnym. Myślę, że to słowo bardzo dobrze go charakteryzuje, jeżeli chodzi o podejście do życia i podejście do świata. Znam go 25 lat i kiedyś ta jego powaga bardzo nas zadziwiała. Jako młody człowiek miał ksywkę Dyrektor - bo był takim dyrektorem, jeśli chodzi o posturę i postawę. Nie ma w sobie tej polskiej niefrasobliwości, bardzo charakterystycznej dla naszej rzeczywistości, w której wszyscy dowcipkują i w piekło nie wierzą. Jego opozycyjność to nie była gra i zabawa, forma życia towarzyskiego. Traktował ją jako obowiązek. Bardzo bym chciał, żeby coś zmienił, i życzę mu jak najlepiej, ale TVP posiada taką masę i bezwładność, że jej rewolucyjna zmiana jest w moim odczuciu niemożliwa. Tego typu byty ze względu na swoją masę krytyczną przejmują kontrolę nad tymi nielicznymi, którzy chcieliby je zmieniać. Najłatwiej to zrobić w ciągu pierwszych kilku tygodni, póki bezwładny kolos jest w szoku, potem stare wraca.
ALEKSANDER HALL:
- Janek umie ludzi z sobą jednoczyć, jest niezwykle lojalny w pracy i w przyjaźni. Nie jest człowiekiem, który arbitralnie narzuca swoją wolę i wykazuje chęć dominacji, ale jestem święcie przekonany, że będzie kierował tą instytucją i będzie jej prawdziwym szefem.
DARIUSZ JABŁOŃSKI, PRODUCENT, REŻYSER, PREZES APPLE FILM PRODUCTION:
- Jan jest wyśmienitym producentem. Chciał być prezesem telewizji - był pierwszym prezesem TVP po przełomie '89 i myślę, że nie skończył tej pracy, a że jest człowiekiem bardzo solidnym, wraca, żeby ją dokończyć. Z pewnością wie, jak zrobić dobrą telewizję publiczną. Jestem przekonany, że nie będzie papierowym prezesem, a jeżeli taką rolę chciałoby mu wyznaczyć otoczenie, prędzej zrezygnuje, niż tam zostanie. W zarządzie Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych obdarzyliśmy go tytułem Profesor, ponieważ z mistrzostwem profesora Skubiszewskiego prowadzi rozmowy, łagodząc skrajne emocje i dochodząc do konstruktywnej myśli. Te umiejętności dyplomatyczne na pewno mu się przydadzą w telewizji.
WIESŁAW WALENDZIAK, BYŁY PREZES TVP:
- Jeżeli chodzi o media, to warto stosować kryterium biblijne: po owocach poznacie ich. Telewizja publiczna przetrwa na otwartym rynku audiowizualnym tylko wtedy, kiedy będzie wiarygodną instytucją, bo tylko wtedy większość parlamentarna zgodzi się przyjąć takie regulacje prawne, które będą telewizję publiczną w sposób szczególny zabezpieczać. Jan Dworak przez swoją wiarygodność jest w stanie ją odbudować, ale przede wszystkim rozumie, czym jest debata publiczna, i myślę, że jest w stanie zrewaloryzować pojęcie rozumnego patriotyzmu. Dzisiaj potrzebna jest debata obywatelska o kształcie państwa, pokazywanie pewnych wzorców pozytywnych. To może być nawet przez produkcję serialową czy publicystyczną.
MACIEJ STRZEMBOSZ, PRODUCENT, SCENARZYSTA, WŁAŚCICIEL POŁOWY UDZIAŁÓW W FIRMACH PRODUKCYJNYCH STUDIO A ORAZ PRASA I FILM, KTÓRYCH DRUGA POŁOWA NALEŻY DO JANA DWORAKA:
- Polska się cieszy, a firma płacze. Janek to fajny facet ze świetnym poczuciem humoru, mający niesłychanie silny charakter, niebywale trudno go wyprowadzić z równowagi. Wiele razy byłem świadkiem, kiedy w jego obecności opowiadano bzdury i kłamstwa i on nie podrywał się i nie krzyczał: „Ty kłamco", tylko słuchał i robił swoje. To jest człowiek absolutnie samodzielny, jeśli jakiś polityk powie kiedyś, że ma wpływ na Janka, to jest to brednia. To nie jest „nasz człowiek", Janek jest niczyj, jest wolnym człowiekiem. Przez 11 lat prowadziliśmy firmę od powijaków przez różne okresy. I mimo trudnych sytuacji nie było żadnych układów i układzików, więc teraz Janek nie ma żadnych „zobowiązań" i „długów".
Janek idzie do telewizji jako człowiek absolutnie pewien swoich umiejętności. Nie musi niczego udowadniać, bo nikt mu nie powie, że się nie zna na telewizji i jest prezesem z rozdania politycznego. Poradzi sobie bez trudu, bo poradził już sobie raz w dużo trudniejszej sytuacji. Dostał telewizję zarządzaną wyłącznie przez komunistów, bez pieniędzy i fachowców w wielu zawodach: nie istniała reklama, niezależne dziennikarstwo, nie było zawodowych producentów ani gatunków telewizyjnych. Dzisiaj to wszystko mamy, tylko trzeba doprowadzić do tego, żeby ci ludzie mogli pracować w normalnych warunkach. Przecież dziennikarze, którzy pracują w "Wiadomościach", nie marzą o tym, żeby być popychadłami polityków, pracowali w takich warunkach, jakie stworzył im Kwiatkowski.
To nie jest instytucja, którą się zmienia w dwa tygodnie. Pamiętam, jak Wałęsa powiedział kiedyś Amerykanom w 1990 roku, jakie to ciężkie zadanie stoi przed Polską. Wtedy Amerykanie powiedzieli, że komuniści wprowadzili skutecznie swój program gospodarczy w 1,5 roku, a Wałęsa mówi, że pokolenia będą to odpracowywać. Wałęsa odpowiedział, że komuniści robili zupę rybną z ryby, a my musimy zrobić rybę z zupy rybnej. Tak jest też z telewizją publiczną - łatwo się psuje obyczaj, a trudno się go odbudowuje.