"Jakby wszyscy czekali na tę iskrę, by iść na spacer"© Agencja Gazeta

"Jakby wszyscy czekali na tę iskrę, by iść na spacer"

Katarzyna Kojzar, Marcel Wandas
30 października 2020

Mówisz "małe miasto na południu Polski", myślisz "bastion PiS". Sprawdziliśmy, dlaczego w tych bastionach - Dobczycach, Limanowej, a nawet w papieskich Wadowicach - po zaostrzeniu ustawy aborcyjnej ludzie wyszli na ulice.

Julia, Dobczyce, Malopolska: - Chcemy obalić rząd. Mamy dość tego, jak postępuje z nami, że nie pozwala nam decydować.

Nadia, Bierutów, Dolny Śląsk: - Jestem pozytywnie zaskoczona liczbą osób, które chcą w tym uczestniczyć. Dziewczyny się udzielają i udostępniają dalej. Nie damy się.

Maria Łaś, Limanowa, Małopolska: - Osobiście z negatywnymi reakcjami spotykam się tylko w sieci. Ale od uczestniczek wiem, że są na nie wywierane naciski, zarówno przez rodziny jak i w szkole.

Obraz
© Agencja Gazeta | Jakub Porzycki

Justyna, Szczecinek, Pomorze Zachodnie: - Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Tak się mówi nie bez przyczyny.

Aleksandra, Krapkowice, Opolszczyzna: Krapkowiczanki zorganizowały się same, my tylko lekko te działania koordynujemy. Jakby wszyscy czekali na tę iskrę, na hasło, że idziemy na spacer.

"JESTEŚCIE WSZYSTKIE PIĘKNE"

Dobczyce, sześć tysięcy mieszkańców. Andrzej Duda dostał tu w ostatnich wyborach 67 proc. głosów. Rok temu partia rządząca wygrała tu wybory parlamentarne z wynikiem prawie 56 proc.

Przy wjeździe do miasta witają nas światła radiowozu. To jeden z czterech policyjnych samochodów pilnujących demonstracji.

- Mieszkam tutaj od trzech lat, wróciłam po pięciu za granicą. Na co dzień jest tu cicho i ciemno, nic się nie dzieje. Uznałam, że nie będzie lepszego momentu, żeby rozbudzić ludzi - mówi nam przed protestem we wtorek Angelika, która zorganizowała strajk razem ze swoim mężem Maciejem, kuzynką Kasią i jej córką Olimpią. Przypadkiem trafili w idealną datę, bo akurat tego dnia nie było dużej mobilizacji w oddalonym o 30 km Krakowie. - Złożyłam wniosek do urzędu, zgłosiłam wydarzenie i poszło. Nikt nie robił mi problemów. Nawet urzędniczka powiedziała, że żałuje, że nie może dołączyć - dodaje.

Obraz
© WP | Katarzyna Kojzar, Marcel Wandas

Ruszamy ze słabo oświetlonego parkingu przy stadionie lokalnego klubu sportowego Raba. Kilka kroków stąd płynie rzeka o tej samej nazwie, nad którą wznosi się zapora tworząca zbiornik wody pitnej dla Krakowa. Nad wszystkim góruje zamek z XIV wieku – niewielki, ale królewski. Z parkingu go nie widać, ale znamy to miejsce dobrze – z Krakowa, gdzie mieszkamy, jedzie się tu pół godziny. Latem to niezbyt popularne, ale przyjemne miejsce na weekend.

Idziemy obok nowoczesnej siłowni i malutkiej księgarni, istniejącej chyba od zawsze. Na wystawie zabawki, podręczniki, lektury, powieści i albumy z fotografiami Jana Pawła II. Mijamy rynek, a właściwie szeroką ulicę, przy której stoi kościół. Między domami jednorodzinnymi i niskimi blokami idziemy w stronę strefy ekonomicznej, gdzie jeszcze niedawno produkowano prezerwatywy. Co jakiś czas manifestujący muszą przepuszczać busy jadące do stolicy Małopolski, Wieliczki i Myślenic. Auta osobowe same zjeżdżają na pobocze. Poza nami na ulicach pustka, ale tłum jest na tyle duży, że wypełnia całą jezdnię.

Jest prawie tysiąc osób. Widać przede wszystkim młodych ludzi. Hasła standardowe: najpopularniejsze to "J...ć PiS". Słychać jednak też "Moja pusia, nie Jarusia" i "Myślę, czuję, decyduję". Jedna osoba próbuje przebić się z okrzykiem przeciwko maseczkom. Sama ma swoją prawidłowo założoną na nos i usta.

- Jestem przeciwko aborcji, ale każdy powinien mieć swój wybór. Kobieta musi sama zdecydować - mówi Julia, ta sama, która chce razem ze swoimi koleżankami obalić rząd. Przyznaje, że jesteśmy w konserwatywnym mieście. Nie każdemu podobają się takie poglądy, choć sama nie spotkała się z wrogością.

Obraz
© Agencja Gazeta | Jakub Włodek

- Większość mieszkańców wciąż nie jest przekonana do protestów. Mówią, że aborcja to zabijanie ludzi - opowiada nam druga Julka, którą spotykamy w tłumie. Ma baner z napisem "won ode mnie i moich wyborów". Pod spodem zapisała też numer do Aborcji Bez Granic - organizacji pomagającej w farmakologicznym przerywaniu ciąży i pośredniczącej w wyjazdach do klinik za granicą.

- Nie mogę patrzeć, jak wszyscy w Polsce jesteśmy podzieleni. Najbardziej marzę, żeby moje dzieci miały spokojne życie. Ale żeby to było możliwe, bardzo dużo musi się zmienić. Teraz albo nigdy - mówi nam Angelika.

Po pierwszej części dobczyckiego spaceru dziękuje wszystkim uczestnikom za spokojny i kulturalny marsz, po czym oddaje megafon starszej kobiecie.

- W PRL-u protestowałam przeciwko władzy. Nie myślałam, że znów będę musiała to robić. Jesteście wszystkie piękne. Dokąd będą manify, ja, stara, będę przychodzić. I będę was wspierać bardzo - mówi do młodszych o kilka dekad ludzi. W tle, z przenośnego głośnika, gra już jeden z przebojów październikowych protestów: "JBĆ PiS" rapera Cypisa, oparty na motywie z "Call on me", hitu Erica Prydza z początku stulecia.

POD BAZYLIKĄ, W MIEŚCIE PAPIEŻA

Na wjeździe do Wadowic widać billboard ze zdjęciem bazyliki i napisem "Witamy w Wadowicach" w kilku językach. 19 tysięcy mieszkańców. I jeden najsławniejszy, już nieżyjący. To tu przyjeżdżają pielgrzymki i wycieczki szkolne, żeby obejrzeć dom rodzinny Jana Pawła II albo żeby pomodlić się w bazylice na placu nazwanym jego imieniem. Zaledwie kilka dni temu u jej stóp odbył się koncert na cześć papieża-Polaka. Prezydent wywodzący się z partii rządzącej wygrał tu wybory z wynikiem 57 proc.

Teraz - jesteśmy tam w środę - pod tą samą bazyliką tłum krzyczy "j...ć PiS!"

Pochód - według policji około tysiąca, według lokalnych mediów - około 4 tysięcy osób - idzie po drodze krajowej, mijając starą galerię handlową i zielone światła stacji benzynowej. Niedaleko jest siedziba firmy produkującej popularne w całej Polsce soki i duże zakłady cukiernicze. Małymi wybrukowanymi uliczkami tłum wlewa się na niedawno odnowiony plac w centrum miasta. Poza okazałą bazyliką są tu niewielkie zieleńce, pomnik papieża i wyłączona po sezonie fontanna, za którą miasto zapłaciło milion złotych.Mijamy zamknięte przez pandemię knajpki, pizzerie i lodziarnie.

Wadowicki protest odbywa się dzień wystąpieniu wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego. Namawiał, by "bronić kościołów" przed protestującymi. Być może właśnie dlatego przy wejściu do bazyliki stoi rząd kilkunastu dobrze zbudowanych, ubranych na czarno mężczyzn. Podchodzimy bliżej. Jeden z nich grozi nam środkowym palcem. Przed bramą do świątyni kręci się też kilku policjantów ubranych w standardowe mundury.

Po drugiej stronie rynku, gdzie zgromadzili się protestujący, funkcjonariuszy jest znacznie więcej. Wielu ma na głowach białe hełmy, a w rękach tarcze. Oddziały prewencji. Organizatorzy protestów w całej Polsce ostrzegają: to ci policjanci mogą was zatrzymać bez podania powodu.

Tutaj nie mieli za dużo roboty.

Tłum zatrzymuje się na płycie rynku, kilka metrów przed bazyliką i ochraniającą ją Młodzieżą Wszechpolską. - Nie jestem tutaj, żeby atakować Kościół - mówi nam Alicja, dla której to jest pierwszy protest w życiu. W rękach trzyma plakat z symbolem Strajku Kobiet - czarną twarzą z czerwoną błyskawicą. - Przecież oni robią wiele dobrego. Przyszłam, bo jestem kobietą, uważam, że zostałyśmy pozbawione godności i wolności - dodaje. Nie chce całkowitego zakazu aborcji, ale nie wyobraża sobie też dostępu do tego zabiegu na życzenie. - Jestem przeciwko hipokryzji polityków, którzy zmuszają nas do heroizmu.

Na demonstracji są głównie kobiety, ale mężczyzn przyszło sporo. Przeważają młodzi ludzie, ale nie brakuje też dojrzalszych wadowiczan. Czy czują się bezpiecznie? Wszyscy nasi rozmówcy odpowiadają, że tak. Ludzie mają maseczki, nie idą ściśnięci, starają się trzymać dystans. Policja poda dzień później, że ukarała 14 osób za nie zakrywanie ust i nosa. Cztery przyjęły mandat, dziesięć spraw będzie rozstrzygać sąd.

"Martwa dziecka nie urodzę", "Nawet mefedron ma lepszy skład niż nasz rząd", "Moje ciało, mój wybór" i "Szanujmy się" - to tylko kilka cytatów z transparentów, jakie widzieliśmy na wadowickim rynku.

- Żaden facet nie ma prawa o nas decydować. Same mamy prawo decyzji o tym, czy chcemy coś zrobić. Mężczyzna nie jest w stanie wyobrazić sobie tego, jak kobieta poczuwa się do odpowiedzialności za swoje dziecko. Nawet jeśli dochodzi do tego, że podejmujemy się aborcji, w naszych głowach zostaje pustka. Tu nie chodzi nawet o sam fakt aborcji, ale o naszą godność. Zostałyśmy potraktowane jak rzeczy - mówi trzymająca szeroki transparent Izabela.

Dzień później lokalny portal Wadowice24 napisze, że była to największa demonstracja uliczna w ostatnim dziesięcioleciu w mieście.

Obraz
© WP | Katarzyna Kojzar, Marcel Wandas

KRAŚNIK NIKOGO NIE WYKLUCZA

Kraśnik, 36 tysięcy mieszkańców. Miasto - antybohater wielu memów i docinków. Wszystko przez to, że miejscy rajcy przegłosowali uchwałę anty-LGBT. Mniej mówi się o tym, że mieszkańcy wyszli wtedy na ulice, protestując przeciwko tej decyzji. - To pokazało, że kraśniczanie i kraśniczanki mają energię do walki. Orzeczenie Trybunału też im się nie spodobało. Widzieliśmy to na poniedziałkowym proteście. Spodziewaliśmy się, że przyjdzie niewiele osób. Bo to przecież Kraśnik, małe miasto. A przyszło około 1000 ludzi - mówi Karol, dziewiętnastolatek, który angażuje się w manifestacje kobiet.

Poniedziałkowa demonstracja przeszła spod modernistycznego budynku Centrum Kultury i Aleją Niepodległości, szeroką ulicą między niskimi blokami, dotarł pod biuro posła PiS Kazimierza Chomy. W środę protest przeniósł się do ścisłego centrum, na rynek, a właściwie Plac Wolności, przecięty jezdnią. Na środku placu stoi biały monument na cześć Józefa Piłsudskiego i drugi - mniej oczywisty - pomnik cegły. Kilka filarów z arkadami przykrytych dachem z tablicą, na której widać listę kraśnickich cegielni. W powiecie jest ich aż 21. Przy placu jest też pawilon handlowy z Supersamem Społem i sklepem religijnym Sacrum. Można tam kupić akcesoria na chrzciny, komunię i ślub.

Przy rynku, przed kościołem pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, podczas protestu stanęły osoby broniące budynku. Manifestujący unikali zaczepek. Karol przyznaje jednak, że w czasie demonstracji kilka ostrych słów od niewielkiej grupki osób usłyszeli policjanci. Do żadnego starcia nie doszło. - Jednak w tłumie, szacuję, tysiąca osób, nie dało się uniknąć takich sytuacji - mówi kraśniczanin.

- Mi jest bliższa liberalizacja prawa aborcyjnego. To kraśniczanki powinny jednak zabierać głos. Są podzielone. Osoby młode, takie jak ja, są za liberalizacją. Wiem jednak, że są osoby bardziej centrowe, umiarkowane, które ten kompromis zadowalał - dodaje. Co go w Kraśniku denerwuje? Przede wszystkim bierność władzy. - Burmistrz nie zabrał w ogóle głosu, choć jest z PO. Radni z PiS uważają z kolei, że wzywamy do działań dewastacyjnych. Ale nic takiego się nie dzieje - mówi.

Na rynek w poniedziałek i środę przyszła też Ela. Cieszy się, że w tłumie widać również starsze osoby.

- To bardzo ważne. Jednak w dobie pandemii to może być niebezpieczne, więc nikogo nie zmuszamy do wychodzenia na ulicę.

Ela jest za całkowitą liberalizacją przepisów aborcyjnych, ale zaznacza, że z protestów nikogo nie wyklucza i szanuje zdanie innych. - Teraz najważniejsze jest, by przywrócono do tej pory panujące przepisy. Nikt nie powinien być skazywany na takie cierpienie. Był kompromis, teraz nie mamy już żadnego wyboru - załamuje ręce.

"WYSTARCZY WYJRZEĆ ZA OKNO"

- Podziwiam odwagę tych młodych kobiet i mężczyzn, bo w Limanowej czy Gorlicach nie da się ukryć swoich poglądów w tłumie - mówi Maria Łaś, członkini małopolskiego zarządu partii Razem, uczestniczka protestu w Limanowej. Andrzej Duda zdobył tam w lipcowych wyborach 83 proc. głosów. Maria ma wrażenie, że podczas protestów w ludziach coś pękło, że nie chodzi już tylko o aborcję. Razem z nią demonstrowało około 300 osób. Naprzeciwko stali odmawiający różaniec Wszechpolacy.

- To jest walka o wszystko. Aborcja przelała czarę goryczy. Nasz protest odbył się w centrum miasta, w ciszy. Uznałyśmy, że cisza jest lepiej słyszalna niż głośny krzyk - mówi Justyna, która koordynowała protest w zachodniopomorskim Szczecinku. To tam do grupy młodych dziewczyn wyszedł ksiądz. "Wracaj do kościoła" - usłyszał. "Nie mam gdzie" - odpowiedział. Kuria wyjaśniła potem, że od 9 lat przebywa na urlopie, nie pracuje w żadnej parafii.

Obraz
© Agencja Gazeta | Jakub Porzycki

- My się pod tym nie podpiszemy, uważamy, że to trzeba robić z kulturą - wyjaśnia Justyna. - Ja sama nie jestem za aborcją. Uważam, że kompromis był w porządku. Ale nigdy nie zmuszałabym nikogo do urodzenia ciężko chorego dziecka. Wiem, co mówię - moja córka ma chorobę autoimmunologiczną. Co miesiąc na specjalną dietę, lekarzy i badania wydaję 3 tysiące złotych. Nie dostałam nigdy żadnej pomocy od państwa.

Od zeszłego czwartku w Polsce protestowało już około 400 miast i miasteczek. Tyle naliczył dziennikarz Jacek Rakowiecki, który u siebie na Facebooku wymienia wszystkie miejscowości, gdzie zorganizowano manifestacje. W tym bieszczadzka Wetlina (woj. podkarpackie, ok. 300 mieszkańców), Nowa Iwiczna (woj. mazowieckie, 3,7 tys. mieszkańców), Radków (woj.dolnośląskie, 2 tys. mieszkańców), Ślesin (woj. wielkopolskie, 3 tys. mieszkańców) i Zalewo (woj.warmińsko-mazurskie, 3 tys. mieszkańców).

- Kobiety wychodzą, bo chcą - chcemy - być słyszane - mówi Angelika z Dobczyc. - Wszyscy widzimy, jak ogromne jest poruszenie, wystarczy wyjrzeć za okno albo włączyć telewizor. To jest wojna, no nie?

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (14)