Jak wyjść z pustyni
Wojskowa zasada głosi, że zawsze łatwiej
gdzieś wojsko wprowadzić, trudniej wyprowadzić. To, że minister
Szmajdziński deklaruje, że nasz kontyngent powinien opuścić Irak w
grudniu 2005 roku, świadczy, że ma jakiś plan zakończenia irackiej
eskapady - pisze "Gazeta Wyborcza".
06.10.2004 | aktual.: 06.10.2004 07:11
Zdaniem komentatora dziennika Pawła Wrońskiego, obecnie dyskusja o Iraku toczy się pod presją prowadzących kampanię wyborczą polityków, którzy twierdzą, że wojska trzeba wyprowadzać "już", i bredzą o "najemnikach i okupantach", oraz presją społeczeństwa, które nie akceptuje naszego udziału w siłach stabilizacyjnych.
Polskiej opinii publicznej Szmajdziński mówi: zostajemy tam jeszcze tylko 15 miesięcy. Co innego mówi naszym sojusznikom: nie zamierzamy wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, będziemy w Iraku jeszcze aż 15 miesięcy.
Członkowie rządu i politycy z dezaprobatą mówią o formie przedstawienia tak ważnej deklaracji politycznej przez ministra. Dlaczego tak niewielu z nich mówi o tresci? - stawia pytanie komentator "Gazety Wyborczej". Spośród tych, którzy znają się na wojsku, żaden nie zakwestionował meritum - samej daty wycofania.
Obojętne, co powie teraz premier - termin podany przez Szmajdzińskiego będzie wiązał ręce obecnym i przyszłym rządzącym. Po prostu, po wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" data poszła w świat.
Wbrew czarnowidzom udział Polski w siłach stabilizacyjnych w Iraku jest sukcesem, naszym atutem w polityce międzynarodowej. Niewiele innych państw było w stanie podobną operację przeprowadzić. Za rok, gdy zaczną się wyczerpywać możliwości naszej armii, może już tym sukcesem nie być. Wiedzą to polscy wojskowi, wiedzą to również nasi sojusznicy - podkreśla Paweł Wroński. (PAP)