Jak uwolniono włoskie wolontariuszki
Szczegóły uwolnienia dwóch wolontariuszek Simony Pari i Simony Torretty ujawnił w telewizji RAI szef włoskiego Czerwonego Krzyża Maurizio Scelli, który we wtorek w nocy przyleciał z nimi z Bagdadu.
30.09.2004 | aktual.: 30.09.2004 06:15
O tym, że uwolnienie kobiet jest bardzo prawdopodobne, Scelli dowiedział się w nocy z poniedziałku na wtorek i natychmiast w absolutnej tajemnicy poleciał z Rzymu do stolicy Iraku. Samolot, którym udał się do Bagdadu czekał wcześniej dziesięć dni na rzymskim lotnisku.
W Bagdadzie w wyznaczonym miejscu Scelli spotkał się z ludźmi, którzy przedstawili się jako emisariusze grupy przetrzymującej 29-letnie wolontariuszki. Następnie z towarzyszącym mu cały czas irackim lekarzem został zawieziony do domu, stojącego przy drodze z lotniska do Bagdadu. Tam odebrano im paszporty, zegarki oraz telefony komórkowe.
Osiem godzin siedziałem w pokoju, czekając na dziewczęta i rozmawiając z kilkoma mężczyznami, którzy byli albo samymi porywaczami, albo ich wysłannikami. Byłem cały czas przerażony, bo nie wiedziałem, jak skończy się nasze spotkanie - powiedział Scelli.
Mężczyźni kilkakrotnie wyrazili oburzenie faktem, że Włochy wysłały wojska do Iraku. To był najtrudniejszy dla mnie temat rozmowy, bo od niej mogło wszystko zależeć - mówił szef włoskiego Czerwonego Krzyża.
Po ośmiu godzinach mecenas Scelli oraz towarzyszący mu lekarz zostali wsadzeni do samochodu i otrzymali polecenie, by nie rozglądali się po drodze. Zostali zawiezieni w opustoszałe okolice meczetu i gdy podjechali zobaczyli, że jedną ze stojących tam taksówek odjeżdża iracka pracownica organizacji "Most dla Bagdadu", która była przetrzymywana razem z Włoszkami.
Po chwili zostały przyprowadzone włoskie wolontariuszki. Scelli powiedział, że na widok szefa Czerwonego Krzyża Simona Pari zażartowała, pytając go: To ty teraz uwalniasz zakładników?.
Sylwia Wysocka