Jak to się robi w Bawarii?
"To", znaczy co? Trwający kilkadziesiąt lat boom gospodarczy? Konsensus większości społeczeństwa co do kierunków rozwoju? Stabilność i kulturę polityczną, zapewniającą jednej partii nieprzerwane rządy od pół wieku? To również, ale przede wszystkim przeanalizujmy, jak w Bawarii odbywa się kształcenie polityczne obywateli, tych młodszych i tych starszych, tak by stali się świadomymi swoich praw i obowiązków członkami wspólnoty. Kto wie bowiem, czy właśnie nie ta świadomość jest podstawą wymienionych wyżej sukcesów, które Bawaria osiągnęła w ostatnich kilkudziesięciu latach?
Taki właśnie był cel kilkudniowego wyjazdu studyjnego do tego pięknego landu (ogromne jeziora, Alpy Bawarskie), w którym miałem przyjemność niedawno uczestniczyć dzięki Akademii Kształcenia Politycznego w Tutzing (Akademie fuer Politische Bildung, ok. 40 km na południe od Monachium), Europejskiemu Domowi Spotkań - Fundacji Nowy Staw z Lublina oraz Fundacji Pomorskiej Macieja Płażyńskiego.
Jednym z punktów programu było spotkanie z Hansem Spitznerem, Sekretarzem Stanu w Ministerstwie Gospodarki, Infrastruktury, Transportu i Technologii Bawarii (jako land, a właściwie wolne państwo, tzw. Freistaat ma rząd z kompetencjami dużo większymi niż polskie samorządy wojewódzkie), który przedstawił imponującą przemianę swojego regionu z landu rolniczego do najbogatszej części Niemiec, zagłębia nowych technologii.
Od bauerów do BMW
Po II wojnie światowej rolnictwo byłem źródłem utrzymania dla 40% Bawarczyków, a przemysł, poza górnictwem węgla brunatnego, nie istniał. To ograniczenie stało się dla regionu szansą. Nowe gałęzie przemysłu (m.in. samochodowy) zbudowano praktycznie od zera. Choć w Bawarii od 50 lat niepodzielnie "panuje" chadecka CSU i deklarowana przez nią "społeczna gospodarka rynkowa" oparta na katolickiej nauce społecznej, wolny rynek ma się tu znakomicie. Swoje siedziby w Monachium mają m.in. BMW, Audi i Siemens, jednak 99% (400 tys.) firm to MSP, które dają 2/3 miejsc pracy oraz wprowadzają do przemysłu 80% innowacji (a więc inaczej niż na całym świecie, gdzie technologicznie dominują koncerny-giganty).
Jak otrzymano taki stan? Najkrócej, powtarzając za ministrem Spitznerem - stawiając na kapitał ludzki. Na terenie landu funkcjonuje po kilkanaście uniwersytetów, uczelni technicznych oraz instytutów naukowo-badawczych. Podnoszenie kwalifikacji ludności rolniczej i robotniczej jest podstawą - istnieje tu kilkadziesiąt Uniwersytetów Ludowych, które ustawą regionalnego rządu są promowane i wspierane finansowo.
Nikt się nie rodzi demokratą
W tym miejscu dochodzimy do, jak się wydaje, klucza, źródła sukcesów Bawarii: ścisłego połączenia kształcenia zawodowego (chociażby poprzez owe Uniwersytety Ludowe) z kształceniem demokratycznym, bo jak mówili wszyscy przedstawiciele politycznych i gospodarczych elit Bawarii, z którymi mieliśmy okazję się spotkać - nikt nie rodzi się demokratą, umiejętności świadomego korzystania z mechanizmów tego ustroju również trzeba w ludziach wykształcić.
Nie dziwi więc, że w Bawarii działa kilkadziesiąt instytucji zajmujących się samym tylko kształceniem politycznym, nie licząc takich, które prowadzą je "przy okazji" innych gałęzi edukacji. Przy czym są to instytucje od prywatnych, poprzez partyjne (np. Fundacja Hansa Siedla afiliowana przy CSU), aż po publiczne w przeróżnych konfiguracjach, z utrzymywaną przez regionalny rząd (z budżetem 3,9 mln euro rocznie), wymienioną już Akademią w Tutzing.
Co ciekawe, w ramach kształcenia politycznego kształtowana jest również świadomość medialna - krótko mówiąc, uświadamianie, w tym wypadku głównie uczniom na poziomie polskiego gimnazjum i liceum, jakie techniki manipulacji stosują media oraz wyrabianie zdolności krytycznego podejścia do treści medialnych.
Warto przy tym poczynić jedną uwagę. Nawet fundacje partyjne są w swym kształceniu niezależne, stawiają nie na merytoryczną, ideologiczną, a techniczną stronę polityki - mechanizmy wyborcze, kompetencje władz, prawa, ale i obowiązki obywateli. Dobrym przykładem jest tu Akademia w Tutzing, której szef zostaje powołany w wyniku konsensusu premiera Bawarii, lidera opozycji oraz rektorów wyższych uczelni. Jak już wspomniano, bawarski rząd sponsoruje cały ten interes, ale nie ma żadnej możliwości jego kontroli, poza badaniem, czy pieniądze nie są wydawane z naruszeniem prawa.
Tradycja i religia dźwignią gospodarki
Czy w Polsce takie apolityczne, spójne kształcenie polityczne jest możliwe? Czy nad Wisłą możliwy jest cud gospodarczy na miarę landu położonego nad Izarą?
Polskę i Bawarię wiele łączy - silne więzi społeczne oparte na religii katolickiej, kult maryjny (może i brzmi to nonsensownie, ale zdaniem wielu moich rozmówców ma to duży wpływ na gospodarczą rzeczywistość Bawarii), przywiązanie do tradycji i własnej tożsamości (na każdym kroku widać flagi i inne gadżety w charakterystyczną błękitno-białą kratkę). Wiele też różni - nawet największy i najbardziej autonomiczny kraj związkowy to jednak nie państwo, poza tym wbrew (pomimo?) deklarowanej postawy "społecznej" Bawarczycy są jednak dużo bardziej wolnorynkowi niż tradycyjni chadecy. Choć przyczyna takiego stanu rzeczy jest zapewne prozaiczna - są po prostu dużo bogatsi i nie mają już za bardzo okazji swojej "prospołeczności" uaktywniać.
W sytuacjach Bawarii i Polski jest jednak jeszcze jedna różnica- zachodnie Niemcy po roku 1945 otrzymały ogromne wsparcie od okupujących je aliantów - nie tylko finansowa w ramach Planu Marshalla, ale również instytucjonalne i w zakresie demokratycznego know-how. Z oczywistych względów zwycięskim mocarstwom zależało na trwałym zaszczepieniu w Niemcach demokracji. Patrząc z bawarskiej perspektywy, polska młoda demokracja po roku 1989 została pozostawiona sama sobie.
Mimo wszystko warto, by elity - tak polityczne, jak i gospodarcze - naszego kraju częściej spoglądały na Bawarię. To sprawdzona droga do sukcesu, a społeczno-kulturowe podwaliny pod taką drogę w Polsce już są. Nie udało się nad Wisłą zbudować drugiej Japonii, może uda się drugą Bawari? W końcu gdzie Tokio, gdzie Monachium.
Adam Chmielecki