Jak strzeżona jest broń atomowa? Skandaliczne doniesienia z Wielkiej Brytanii
Sposób, w jaki Wielka Brytania dba o swój arsenał broni atomowej to "katastrofa czekająca, aby się wydarzyć" - wynika z opublikowanego przez Wikileaks raportu brytyjskiego wojskowego. Ale taki stan rzeczy dotyczy nie tylko Zjednoczonego Królestwa.
Autorem przecieku jest 25-letni marynarz William McNeilly, który pełnił służbę w okrętach podwodnych klasy Vanguard, na których rozmieszczone są pociski balistyczne Trident z głowicami jądrowymi. Jego zeznania są szokujące: McNeilly przedstawia w nich długą listę poważnych uchybień w procedurach i praktykach dotyczących bezpieczeństwa przechowywania broni atomowej przez brytyjską marynarkę.
Wejdzie, kto chce
Wojskowy powołuje się na swoje doświadczenia. Pisze m.in. o tym, że nie posiadając certyfikatu bezpieczeństwa był regularnie - w ramach szkoleń - dopuszczany do pomieszczenia kontroli atomowych pocisków. Co więcej, mimo obowiązujących zakazów, bez przeszkód mógł wnieść do niego swój telefon komórkowy i zrobić zdjęcia wszystkich stron ściśle tajnej instrukcję obsługi systemu Trident, znajdującej się w pomieszczeniu kontrolnym w sejfie.
"Faktem jest, że dużo łatwiej mógłbym doprowadzić do nuklearnej katastrofy, niż zdobyć te informacje - a zdobycie tych informacji było samo w sobie dość łatwe" - napisał McNeilly. Opisał przy tym, jak wygląda procedura wejścia do pomieszczenia, gdzie znajduje się panel kontrolny broni jądrowej: stojący przed wejściem nie sprawdzają przepustek wchodzących ani ich nie przeszukują. Na dodatek, przynajmniej w jednym przypadku, panel do wpisywania kodu PIN wymaganego do otwarcia drzwi był zwyczajnie zepsuty i zwalniał blokady po wpisaniu jakiejkolwiek kombinacji cyfr.
"Tak wyglądają standardowe procedury. Setki podwykonawców wchodzą na pokład okrętu. Ich sprzęt nie jest sprawdzany, a oni nie są przeszukiwani. Wystarczy, że ktoś wniesie do środka bombę, a będzie w stanie dokonać największego ataku terrorystycznego, jaki widział świat" - pisze McNeilly. Dalej, akapit po akapicie przedstawia kolejne - łącznie jest ich prawie 30 - przykłady lekceważenia kwestii bezpieczeństwa w obchodzeniu się z bronią atomową. Chodzi m.in. o ignorowanie przepisów dot. zabezpieczeń przed pożarami, a także bardzo mało rygorystyczny system szkolenia kadr do obsługiwania okrętów przenoszących broń jądrową: egzamin, który zdają potencjalni marynarze jest jego zdaniem "farsą", a do służby w okrętach Trident dopuszczane są niestabilne emocjonalnie osoby.
Rewelacje wojskowego wywołały na wyspach wielkie poruszenie. Jednak nie jest to pierwszy raz, kiedy zwraca się uwagę na bezpieczeństwo utrzymywania starzejącego się arsenału atomowego. Już w 1990 roku raport amerykańskich ekspertów ujawnił wady projektowe stosowanych przez Brytyjczyków pocisków Trident, których konstrukcja (chodzi tu m.in. o umiejscowienie głowic i używane paliwo) czyni je znacznie bardziej narażonymi na awarie. W 2010 roku zaś dokument, który roku wyciekł do "The Daily Telegraph" ujawnił, że brytyjskim nuklearnym okrętom podwodnym pozwalano na opuszczanie portów z niesprawnymi zaworami bezpieczeństwa. Rok wcześniej natomiast doszło do zderzenia jednego z okrętów niosących rakiety atomowe z jego francuskim odpowiednikiem.
Nie tylko Wielka Brytania
Problemy z bezpiecznym przechowywaniem broni atomowej nie dotyczą jednak tylko Wielkiej Brytanii. Większe lub mniejsze incydenty i uchybienia w polityce bezpieczeństwa zdarzały w niemal każdym z państw posiadających arsenały tej broni. Szczególne obawy dotyczą państw słabiej rozwiniętych, szczególnie Indii i Pakistanu. W 2013 roku indyjska komisja parlamentarna opublikowała raport, w którym w ostrych słowach skrytykowała brak jednolitego systemu zabezpieczeń obiektów atomowych, a obecna polityka kreuje sytuację "pełną poważnych ryzyk". Do podobnych wniosków doszła grupa inspektorów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w Pakistanie, na terytorium którego od wielu lat toczą się walki z Talibami i innymi organizacjami terrorystycznymi. W 2011 roku, jeden z ekspertów badających pakistański program atomowy, prof. Shaun Gregory stwierdził, że atak terrorystyczny przełamujący systemy ochronne strzegące miejsc, gdzie przechowywana jest broń, "nie jest już nieprawdopodobnym
scenariuszem". Zwrócił uwagę m.in. na rosnącą liczbę głowic jądrowych (pakistański arsenał powiększa się co roku o ok. 15 głowic) i przypadki powiązań pakistańskich służb z terrorystami. Co więcej, dotychczasowe ataki na obiekty pakistańskie obiekty wojskowe pokazywały, że dżihadyści znają protokoły bezpieczeństwa obowiązujące w bazach i potrafią je obejść.
Innym zmartwieniem jest Rosja. Do 2015 roku, w zabezpieczaniu broni jądrowej, materiałów radioaktywnych i niszczeniu przestarzałych głowic pomagała na podstawie programu Nunn-Lugar. Przez ostatnie 25 lat za Rosja mogła korzystać z amerykańskich pieniędzy i ekspertyzy, by zbudować odpowiednią infrastrukturę zabezpieczająca jej starzejące się składy broni i niszczyć niebezpieczne odpady. Jednak za sprawą rosnących napięć w stosunkach między Moskwą a Waszyngtonem, w styczniu tego roku Rosja zakończyła współpracę w tej kwestii, co w obliczu gospodarczych wzbudziło obawy o przyszłość przechowywanych tam głowic.
Nawet w Stanach Zjednocznych stan infrastruktury i procedur bezpieczeństwa dotyczących obchodzenia się z bronią atomową budzi duże wątpliwości. W zeszłym roku telewizja CBS doniosła o sytuacji w bazie lotniczej w stanie Wyoming, gdzie znajduje się jeden z ośrodków, przechowywania czynnych głowic jądrowych. Okazało się wówczas, że śluza prowadząca do pomieszczenia z pociskami nuklearnymi jest zepsuta - i pozostaje ciągle otwarta, podtrzymywana przez metalowy pręt. Na dodatek, sprzęt ośrodka jest tak przestarzały, że oprogramowanie obsługujące system przechowywane jest na 8-calowych dyskietkach z lat 70-tych. Śledztwo w innym ośrodku w Dakocie Północnej pokazało natomiast, że personel bazy ma braki w kwalifikacjach. Z kolei w Montanie jeden z oficerów szkolących żołnierzy mających obsługiwać pociski rutynowo wysyłał odpowiedzi z egzaminów swoim podwładnym. Jakby tego było mało, w 2013 roku w bazie Dakocie Północnej dwukrotnie przyłapano oficerów strzegących rakiet z głowicami nuklearnymi zostało przyłapanych
na drzemce. Okazało się przy tym, że śluzę do pomieszczenia na całą noc zostawili otwartą. W jednym przypadku o nieprawidłowościach doniósł jeden z woźnych, w drugim zaś... dostawca pizzy.
O mały włos
Dość długa jest także lista wypadków amerykańskich i brytyjskich sił zbrojnych, które o mały włos nie doprowadziły do przypadkowej detonacji potężnych ładunków atomowych. Najbardziej znany taki incydent to odtajniony w 2013 roku, a mający miejsce w 1961 r. wypadek w Goldboro w Północnej Karolinie, kiedy za sprawą awarii mechanizmów bombowca B-52 na miejscowość spadły dwie bomby o mocy 4 megaton każda - 260 razy więcej niż ta zrzucona na Hiroszimę. Mimo, że bomby były aktywowane i w gotowości bojowej, nie eksplodowały. Z kolei w 1987 roku na drodze w angielskim hrabstwie Wiltshire doszło do innej "prawie katastrofy". Dwie ciężarówki brytyjskich sił powietrznych - każda przewożąca po dwie bomby wodorowe - wpadły w poślizg na oblodzonej drodze i wywróciły się na bok. Na szczęście i w tym przypadku nie doszło do eksplozji.
- Największym zagrożeniem nuklearnym dla Ameryki nie jest atak z Rosji. Największym zagrożeniem jest zrobienie czegoś głupiego - podsumował w 2013 roku zastępca dowódcy amerykańskiego Dowództwa Stategicznego, gen. James Kowalski.