Jak się mieszka pod jednym dachem z obcą rodziną? "Nie mieliśmy wyboru"
Spory o łazienkę, ciszę nocną, zwierzęta czy remonty - niełatwo o kłótnie, gdy pod jednym dachem muszą ze sobą mieszkać niespokrewnione ze sobą rodziny.
06.02.2015 | aktual.: 06.02.2015 17:09
Dlaczego w polskich miastach są mieszkania komunalne, które muszą dzielić dwie obce sobie rodziny? Powód jest prosty - samorządy dysponują ograniczoną liczbą mieszkań, z których spora część znajduje się w starych kamienicach, co często wiąże się z dużą powierzchnią lokalu. Taka kwatera kwalifikuje się jako miejsce do zamieszkania przez dwie rodziny. Zresztą jednej i tak nie byłoby stać na opłacenie czynszu za 100-metrowy lokal.
- W Poznaniu kilka lat temu, jeszcze zanim ja zacząłem pracę w Zarządzie Komunalnych Zasobów Lokalowych, zrezygnowano z zasiedlania mieszkań wspólnych dwoma rodzinami - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Jarosław Pucek, prezes ZKZL.
Jednak nadal w mieście jest bardzo wiele takich mieszkań, w których przed laty zakwaterowano obcych sobie ludzi - niektórzy do takiego lokalu trafiali w wyniku zdarzeń losowych. Tak właśnie było w przypadku rodziny pani Teresy.
- Nasze mieszkanie przy ul. Nadolnik spłonęło w pożarze w 2001 r. Początkowo spaliśmy w Monarze, chcieliśmy się przenieść do hotelu, ale nie chcieli nas przyjąć ze względu na psa, a przecież nie po to braliśmy go ze schroniska, aby go tam oddawać z powrotem - opowiada pani Teresa.
W końcu Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych zaproponował czteropokojowe mieszkanie wspólne na Łazarzu, gdzie już wcześniej mieszkała inna kobieta z matką.
- Na początku nie chciałam się tu wprowadzać, bo mieszkanie było w fatalnym stanie, ale nie mieliśmy wyboru. Wprowadziliśmy się, odmalowaliśmy nasze pokoje, a także wyremontowaliśmy kuchnię i łazienkę, wymieniliśmy też okna na plastikowe, bo była straszna wilgoć. Wszystkie koszty wzięliśmy na siebie - mówi pani Teresa.
Początkowo wzajemne relacje między starszymi lokatorkami a czteroosobową rodziną pani Teresy układały się całkiem dobrze. Problemy zaczęły się, gdy zmarła starsza z lokatorek. - Jej córce zaczęło wszystko przeszkadzać, zaczęła się czepiać, że przez naszego psa i kota w mieszkaniu jest brudno, a przecież proszę się rozejrzeć, czy jest tu jakiś bałagan albo smród - zwraca uwagę pani Teresa. - Starsza córka wyprowadziła się już wcześniej, ale młodsza najbardziej się buntowała, bo naszej "współlokatorce" przeszkadzało, że za długo się kąpie, albo przyprowadza swojego chłopaka - tłumaczy dalej.
Stanęło na tym, że rodzina pani Teresy praktycznie w ogóle nie rozmawia ze swoją "współlokatorką" i stara się w Zarządzie Zasobów Lokalowych o mniejsze mieszkanie. W Poznaniu od ponad 5 lat działa Biuro Zamiany Mieszkań, które w tym czasie umożliwiło zamienienie zajmowanych lokali blisko tysiącu najemców. Dzięki temu osoby np. zajmujące zbyt duże i drogie w utrzymaniu mieszkania, mogą je zamienić na mniejsze.
- Poinformowano nas, że musimy poczekać, aż znajdą się odpowiednie mieszkania nie tylko dla nas, ale także dla naszej "sąsiadki" - wyjaśnia pani Teresa.
Potwierdza to także prezes ZKZL. - W sytuacji, gdy ktoś zajmujący część lokalu wspólnego zgłasza się z chęcią zamiany na inne mieszkanie, przede wszystkim podejmujemy działania, żeby obie rodziny z takiego lokalu wyprowadzić. To z kolei powoduje, że sprawy się ciągną - wyjaśnia Jarosław Pucek.
Pani Teresa przyznaje, że drugi raz nie zdecydowałaby się na zamieszkanie pod jednym dachem z obcymi ludźmi. - Nie zgodziłabym się nawet na wspólny korytarz - podsumowuje.
Zenon Kubiak, Wirtualna Polska