Jak poznać, czy robią z nas głupków?
Rozmawiając z angielskim arystokratą, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z głupkiem, albo że jego lordowska mość głupka robi z nas. To jednak wszystko pozory.
14.06.2011 17:03
Zostań fanem Polonii na Facebooku
Z okazji 90. rocznicy urodzin księcia Filipa, brytyjska prasa rozpisuje się szeroko o małżonku królowej Elżbiety II. Media ochoczo przypominają liczne gafy słowne, popełnione przez słynącego z niewyparzonego języka księcia. Rzecz w tym, że przynajmniej część z nich, to nie tyle niezręczność w zachowaniu, co pewien styl, typowy dla angielskiej arystokracji. Akurat książę Edynburga nie jest Anglikiem (jego korzeni trzeba szukać w Niemczech i Danii), ale przez tyle lat stał się bardziej angielski niż piętrowy autobus.
Wśród niezliczonych lapsusów księcia przypomniano rozmowę z pewnym nastoletnim uczniem. Chłopiec napisał list do królowej i został zaproszony na audiencję. - Więc ty do nas napisałeś. A zatem umiesz pisać - miał zauważyć książę Edynburga. Jeśli wziąć pod uwagę stale pojawiające się informacje, że spora część uczniów brytyjskich szkół nie potrafi czytać ani pisać, to uwaga księcia nie powinna aż tak bulwersować. Najpewniej jednak nie w tym kontekście padło to zdanie.
Tutejsza arystokracja ma specyficzny styl prowadzenia rozmowy. Lordowie, hrabiowie albo baronessy potrafią zadać najbardziej oczywiste pytanie i bardzo dziwić się najbardziej oczywistej odpowiedzi. W ogóle, dziwią się nieustannie i wszystkiemu. - Jak przybyłeś do Londynu? Ach, samolotem. Wprost niewiarygodne - na brytyjskich salonach podobna konwersacja, to normalna rzecz.
Rozmawiając z angielskim arystokratą, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z głupkiem, albo że jego książęca albo lordowska mość z nas robi głupka. To jednak wszystko pozory. Specyficzny rodzaj maski, którą nakładają ci bardzo wykształceni i naprawdę dobrze wychowani ludzie.
Dżentelmen z toalety nie korzysta
W ogóle na Wyspach sposób wysławiania się bardzo wiele mówi o statusie osoby, określa, do której należy klasy społecznej (to wciąż jest społeczeństwo klasowe), a czasem nawet, jaką ta osoba ukończyła uczelnię. Te różnice w języku polskim są znikome. Takiego samego słownictwa używają absolwenci Uniwersytetu Jagiellońskiego i policealnego studium gastronomicznego. Nawet ilość typowo polskich "przerywników" w języku pisanym przedstawianych pierwszą literą z trzema kropkami, nie zawsze jest proporcjonalna do wykształcenia, ani pozycji w środowisku. U Brytyjczyków, jak zwykle, całkiem na odwrót.
Absolwent Eton oraz Cambridge raczej nie zapyta o toaletę (the toilet), ale o "the loo". Przy poznaniu kogoś nowego nie rzuci standardowego: "Nice to meet you, how are you". Najpewniej powie: "How do you do", na co drugi dżentelmen nie odpowie, że świetnie (fine) albo, chociaż nieźle (not bad), ale również powie "How do you do". Słynna brytyjska uprzejmość, w wydaniu osób z wyższych sfer, ma niebywale rozbudowane formy. Na typowe pytanie, czy ktoś ma ochotę na herbatę lub kawę, aż sama ciśnie się na usta odpowiedź: "yes, please". Samo yes, bez please, to tak jakby po polsku powiedzieć: "no dobra, chcę". Jednak dla brytyjskich elit nawet "yes, please" nie brzmi wystarczająco uprzejmie. Dlatego raczej odpowiedzą: "I would be delighted" - byłbym uszczęśliwiony. Skoro może kogoś uszczęśliwić filiżanka herbaty?
Anglik też ma kłopoty
Od podobnie wyszukanych zwrotów w "angielskim z wyższych sfer" aż się roi. Wbrew pozorom, ten specyficzny język, którego używają elity tutejszego społeczeństwa i styl rozmowy szlachetnie urodzonych, to nie jest tylko fragment folkloru Wysp Brytyjskich. To, między innymi, rodzaj kodu pozwalającego rozpoznać, kto jest kim. A na Wyspach to się bardzo liczy. Urodzenie, pochodzenie, wykształcenie jest przepustką do karier na samych szczytach.
Tak było zawsze i jest teraz. W słynnym musicalu "My Fair Lady" profesor Higgins uczynił damę z prostej kwiaciarki Elizy, ucząc ją pięknego wysławiania się. Nie była też bynajmniej literacką fikcją posiadana przez profesora umiejętność określania miejsca zamieszkania osoby na podstawie akcentu, z jakim ta osoba mówiła. Z dokładnością do dzielnicy miasta, a nawet jej konkretnej części.
Naukowcy udowodnili, że w Wielkiej Brytanii akcent u ludności zmienia się średnio, co 15 mil (ok. 24 kilometry). Jeśli doliczyć do tego specyficzne "akcenty" poszczególnych narodowości, to szukanie czystej angielszczyzny może nastręczać niemałe trudności.
Peter Janson-Smith jest znawcą angielskiej literatury, byłym agentem literackim Iana Fleminga, twórcy serii o Jamesie Bondzie. Ten wykształcony Anglik, używający języka Szekspira najwyższych lotów, powiedział mi kiedyś, że sam coraz mniej już rozumie angielską mowę, na przykład tę płynącą z telewizji albo radia. Zatem, gdy tylko nadarza się okazja, warto zamienić kilka słów z jakimś lordem, nawet żeby usłyszeć: "Ach, przyjechałeś z Polski? Jakież to niezwykłe!"
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy