PolskaJak politycy obrzydzają nam Unię

Jak politycy obrzydzają nam Unię

Ciekawe jest, jak europejscy politycy i czołowi intelektualiści narzekają na "deficyt demokracji", na to, że obywatele coraz mniej się interesują polityką, zwłaszcza europejską i że m.in. z tego powodu wielki europejski projekt ma się nie najlepiej. No to spójrzmy, co ci politycy, europejscy liderzy robią, by nas zachęcić do angażowania się i do przejmowania się losem europejskich instytucji.


Pamiętacie Państwo, jak uchwalano traktat lizboński? Jak bardzo był przełomowy? Jak bardzo miał zjednoczyć Europę i spowodować, że teraz to popędzimy wszyscy razem i zostawimy w tyle Chiny, Japonię, Indie, Stany Zjednoczone i kogo tam jeszcze? No i jaki jest rezultat?

Uchwalenie traktatu lizbońskiego, wokół którego było tak wiele zamieszania, którego realizacja kosztował nas zapewne miliardy euro (czy ktoś to policzył?) jest momentem, od którego Europa powoli zaczęła się rozsypywać. Henry Kissinger narzekał, że nie wie, do kogo można w Europie dzwonić, by coś załatwić. Wszyscy narzekali na brak lidera, na brak jasnego kierownictwa.

No to powołano lidera, Hermana von Rompuya. Powołano go w sposób tajemniczy, za grubymi ścianami gabinetów, bez najmniejszych pozorów uzgadniania tego z szeroka opinią, czy choćby wpływem liderów wszystkich państw Unii. No i jak go powołano, tak sprawuje swój urząd. Ani widu ani słychu. Nie tylko dlatego, ze jest nijaką osobowością. Przede wszystkim dlatego, że tak określono jego kompetencje, by na nic nie miał wielkiego wpływu. By rządzić mogli ci najwięksi i najsilniejsi do czego za diabła nie chciano się wtedy przyznać, a co dziś jest już oczywiste.

Tak samo wielka rolę ma Cathrine Ashton, której głos jest mniej słyszalny niż szefów dyplomacji największych państw Unii. Powołujemy ogromną służbę dyplomatyczną a nie jesteśmy w stanie porozumieć się wewnątrz w sprawie wspólnej polityki choćby wobec Rosji, Gruzji czy Ukrainy.

Politycy uwielbiają nas mamić i opowiadać nam bajki. Przypomnijcie sobie jak pół roku temu, kiedy rozpędzała się kampania wyborcza, opowiadano nam jak wielkim naszym sukcesem jest fakt, ze obejmujemy prezydencję. Jaki to wielki zaszczyt i sukces.

Tymczasem sukces ten mieliśmy zagwarantowany, tak samo jak każdy inny członek Wspólnoty. Sukces ten co pół roku spotyka każde kolejne państwo. Mówiono też, że będziemy kierować Unią, że będziemy mieć wielki wpływ na kształt europejskiej polityki. Po pół roku widać gołym okiem, że nasz wpływ jest minimalny, nie z powodu niesprawności naszych polityków, urzędników i dyplomatów ale z powodu tego, że prezydencja obecnie nie ma na nic specjalnego wpływu. To administrowanie a nie rządzenie. Po co tylko było nam wciskać, że to rządzenie i że to taki sukces? Jak ludzie mają wierzyć, ze Unia jest taka fantastyczna, kiedy czują, ze wciskany nam jest kit?

I ostatnia rzecz z dziedziny demokracji i demokratycznych procedur. Za dwa dni zbiorą się liderzy 27 państw, by ustalić, jak ratować euro, jak walczyć z kryzysem. Tyle, że zanim szczyt się rozpoczął, już bez żadnego obcyndalania się, Angela Merkel i Nicolas Sarkozy oświadczyli już nam co uzgodnili i co trzeba przyjąć. Po co właściwie ten szczyt kiedy prawdziwa (ale nie demokratycznie wybrana) prezydent Europy uzgodniła już wszystko z panem wiceprezydentem?

I co się dziwić, że obywatele coraz mniej wierzą w projekt europejski. Politycy robią wiele, byśmy przestali wierzyć w ten najlepszy polityczny projekt ostatnich kilkuset lat w tej części świata. Szkoda tego projektu. Szkoda Unii Europejskiej.

Igor Janke specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
unia europejskapolitykwspólnota
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)