Jak marnujemy składki emerytalne
Jedyna rada - możliwie szybko rozwiązać otwarte fundusze emerytalne i wycofać z nich pieniądze przyszłych seniorów.
24.09.2009 | aktual.: 24.09.2009 13:18
Jeśli ktoś jeszcze liczył na to, że pieniądze gromadzone w otwartych funduszach emerytalnych będą efektywnie inwestowane i pomnażane, tak aby nasze emerytury stawały się coraz wyższe, to wszelką podobną nadzieję powinien porzucić. Wyniki dziesięcioletniej z górą (od maja 1999 r.) działalności funduszy emerytalnych pokazują, że powierzanie im naszych pieniędzy jest wyjątkowo mało opłacalną inwestycją finansową.
Spójrzmy na liczby. Jak policzył serwis Money.pl, od początku 2000 r. do końca I kwartału 2009 r. najlepszy fundusz (Generali) uzyskał stopę zwrotu - czyli zarobił dla swych uczestników - 22%. Mówiąc inaczej, gdyby w ciągu tych 111 miesięcy co miesiąc powierzać temu funduszowi 100 zł, to 31 marca 2009 r. uzbierałoby się 13.540 zł. Pozostałym 13 otwartym funduszom emerytalnym wiedzie się gorzej, a najsłabsze, Commercial Union i Bankowy, nie zdołały przekroczyć nawet 16%.
Natomiast roczna lokata bankowa, oprocentowana na 5%, dałaby w tym czasie aż 27% zysku. To nie wszystko. Znacznie bardziej opłacalne byłoby zainwestowanie naszych pieniędzy w obligacje Skarbu Państwa. Na prośbę "Przeglądu" jeszcze w ubiegłym roku Ministerstwo Finansów obliczyło, że kupno czteroletnich obligacji skarbowych, a potem ich zamiana w 2007 r. na dziesięcioletnie oraz wycofanie pieniędzy z obligacji pod koniec czerwca 2008 r. przyniosłoby zysk z odsetek wynoszący 54%. W tym samym czasie OFE średnio zarobiły dla przyszłych emerytów tylko 44%. Ta symulacja została dokonana jeszcze przed rozpaleniem się kryzysu finansowego. W drugiej połowie 2008 r. fundusze emerytalne traciły na potęgę pieniądze przyszłych seniorów - w sumie cały ubiegły rok przyniósł im aż 17-procentowy wynik ujemny. Tymczasem obligacje skarbowe zawsze są rentowne dla nabywców, bo inaczej nikt by ich nie kupił. Dziś więc różnica w opłacalności na niekorzyść OFE jest jeszcze większa niż przed rokiem.
Tak marne wyniki funduszy wywołują, delikatnie mówiąc, głębokie niezadowolenie przyszłych emerytów, a powtarzane w internecie określenia: "zdziercy z OFE" należą do najłagodniejszych. Nie brakuje też wezwań do obywatelskiego protestu: "Musimy się zorganizować i wreszcie wypowiedzieć posłuszeństwo państwu. To jedyne wyjście!". Niestety, szans na takie wyjście nie ma. Polska reforma została wprowadzona po to, by zmniejszyć nakłady państwa na emerytury, a w zamian za to zwiększyć indywidualne obciążenia przyszłych emerytów. Twórcy reformy emerytalnej przewidzieli więc, że ludzie zirytowani nieudolną działalnością OFE zechcą im odebrać swoje pieniądze - i uniemożliwili taki ruch. Przepisy zakazują wycofywania środków z funduszy emerytalnych, nawet jeśli chodzi o tych, którzy dobrowolnie wstąpili do II filara. * Bez zabezpieczeń*
Dlaczego OFE zamiast skutecznie pomnażać emerytalne pieniądze, marnują je lub w najlepszym razie dają bardzo niewielki zysk? Bezpośredni powód to oczywiście kryzys finansowy, poprzedzony załamaniem na giełdzie, który trwa już rok i wciąż nie ma wiarygodnych sygnałów zapowiadających jego koniec. Podstawową przyczyną jest jednak fałszywe założenie leżące u podstaw reformy emerytalnej, wprowadzonej przez koalicję nieistniejących już ugrupowań, Akcji Wyborczej "Solidarność" i Unii Wolności. Twórcy reformy przyjęli, iż ruch na rynku kapitałowym odbywa się w jedną stronę i że w dłuższym okresie można na nim tylko osiągać znaczące zyski. Otóż nie można, ostatnie dziesięciolecie, w którym zwykłe kupno obligacji lub złożenie pieniędzy w banku przyniosło efekty nieporównanie lepsze niż działania inwestycyjne ludzi kierujących powszechnymi towarzystwami emerytalnymi zarządzającymi OFE, pokazało to aż nadto wyraźnie. I trudno sądzić, że w przyszłości sytuacja radykalnie się zmieni. Nie ma zatem wielu chętnych do brania
przykładu z Polski. - Reforma ta jest nowatorska w Europie i była wzorowana na rozwiązaniach zastosowanych w Chile - podkreśla dr Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. W istocie, rządzący w państwach europejskich dobrze rozumieją, że emerytury to zbyt poważna sprawa, by narażać je na wahania koniunktury na rynkach kapitałowych.
W polskim systemie nie istnieją żadne zabezpieczenia chroniące pieniądze przyszłych emerytów przed krachem finansowym. Komisja Nadzoru Finansowego uważa, iż takim zabezpieczeniem jest mechanizm minimalnej stopy zwrotu, który oznacza, że gdy jakiś fundusz osiąga wynik o połowę gorszy od średniej dla wszystkich OFE, towarzystwo emerytalne musi dopłacić, by wyszedł on z dołka. To rozwiązanie nie działa jednak w sytuacji, gdy wszystkie OFE dołują, tak jak obecnie. Twórcy naszej reformy z niewiadomych powodów uznali, że taka sytuacja nie może się zdarzyć.
Powszechne towarzystwa utracjuszy
Do pogarszania wyników OFE przyczyniają się wysokie koszty ich funkcjonowania. Prowizje ściągane przez powszechne towarzystwa emerytalne drastycznie pogarszają i tak opłakaną efektywność całego systemu. Gdyby nie ten haracz, stopa zwrotu osiągana przez fundusze byłaby średnio - jak wyliczył Money.pl - o ok. 8 pkt procentowych wyższa. Wszystkie, z wyjątkiem jednego, towarzystwa emerytalne pobierają dla siebie siedmioprocentową, najwyższą dopuszczoną przepisami opłatę dystrybucyjną. Oprócz tego przyszli emeryci płacą towarzystwom 0,54% od kapitału za koszty zarządzania funduszami, co oznacza wielkie pieniądze, wynoszące niemal 800 mln zł rocznie. Reforma emerytalna została zaprojektowana tak, by przede wszystkim zapewniać zyski kadrze kierującej powszechnymi towarzystwami emerytalnymi. Nic więc dziwnego, że mimo strat ponoszonych przez OFE dochody powszechnych towarzystw emerytalnych są stabilne. - Załamanie cen akcji, z jakim mamy do czynienia, unaoczniło kolejny defekt mechanizmu: odporność przychodów PTE na
głęboki nawet spadek wartości aktywów OFE. Jest naturalne, że w obliczu strat w całym sektorze prywatnym, trudności z narastającym deficytem budżetowym, wzrostem bezrobocia i zahamowaniem wzrostu wynagrodzeń, a wreszcie wobec strat ponoszonych przez członków OFE - luksusowa sytuacja powszechnych towarzystw emerytalnych może oburzać. Oburzać tak, ale nie dziwić - przecież wynika ona z takich reguł kształtujących przychody PTE, jakie sami wprowadziliśmy - zauważa prof. Wojciech Otto z Wydziału Nauk Ekonomicznych UW.
Rzeczywiste zarobki osiągane w towarzystwach emerytalnych stanowią tajemnicę. - O sposobach motywowania zespołów zarządzających aktywami OFE nie wiemy praktycznie nic - podkreśla Krzysztof Lutostański, obecnie ekspert rynku OFE, a wcześniej szef funduszu Bankowy. Wiadomo tylko, że jak sam twierdzi, są to "dobrze płatne posady".
Zrozumiałe zatem, że nawet nadzwyczaj nieśmiałe próby delikatnego pogorszenia wspomnianej luksusowej sytuacji towarzystw emerytalnych - np. propozycje zmniejszenia siedmioprocentowej prowizji - wywołują skuteczne protesty lobby związanego z beneficjentami polskiej reformy emerytalnej, czyli z kadrą kierowniczą PTE. Włodarze funduszy przedstawiają zaś sytuację finansową towarzystw emerytalnych w jak najciemniejszych barwach. - Nie zmieniać podstaw stabilności finansowej PTE. Granicą jest nieopłacalność biznesu. Jesteśmy blisko jej przekroczenia! - apeluje Ewa Lewicka-Banaszak, odpowiedzialna za polską reformę emerytalną. Najpierw przygotowywała ją i wprowadzała jako wiceprzewodnicząca "Solidarności" regionu Mazowsze i pełnomocnik rządu ds. reformy oraz sekretarz stanu w resorcie pracy, a od 2002 r. jest po drugiej stronie - na stanowisku prezesa Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych.
Kosztowni i niereformowalni
Lista oficjalnych tytułów, z jakich PTE uszczuplają składki przyszłych emerytów, jest imponująca: marketing i promocja, akwizycja, wynagrodzenia w towarzystwach emerytalnych, działalność agentów transferowych, a także tajemnicze "koszty funkcjonowania PTE inne niż wynagrodzenia" oraz "pozostałe koszty" (te dwie pozycje są istotne, bo stanowią aż 25% wszystkich kosztów działania towarzystw emerytalnych).
Nie ma szans, by PTE zechciały zracjonalizować swą działalność i ograniczyć pulę środków pobieranych ze składek emerytalnych. Nie ma też możliwości, by w dalszej wieloletniej perspektywie zwiększyła się efektywność inwestowania przez nie pieniędzy przeznaczonych na emerytury. Nikt przecież nie może zagwarantować, że w przyszłości na rynkach kapitałowych zapanuje stała tendencja wzrostowa. Każde pogorszenie koniunktury spowoduje zaś dotkliwe straty funduszy emerytalnych, co wyraźnie pokazał już ubiegły rok.
OFE zainwestowały niespełna 25% środków w akcje, resztę lokowały w bezpiecznych i gwarantujących stały zysk obligacjach Skarbu Państwa. Mimo to ubiegłoroczny kryzys giełdowy spowodował straty sięgające 17% wszystkich środków zgromadzonych przez OFE. To pokazuje, jak nieudolne i niekompetentne są działania inwestycyjne podejmowane przez powszechne towarzystwa emerytalne. Co nie może dziwić, skoro obracają one nie własnymi, lecz cudzymi pieniędzmi, a rezultaty tych działań nie wpływają na ich przychody.
"Zarządzanie składkami emerytalnymi", którym teoretycznie zajmują się pracownicy PTE, jest zwykłą fikcją. Jedynym opłacalnym przejawem owego zarządzania jest kupowanie obligacji skarbowych. Do tego nie potrzeba jednak żadnej filozofii, a zwłaszcza istnienia całej kosztownej struktury towarzystw emerytalnych. * Odebrać im tę kasę*
Najlepszym sposobem na rzeczywistą reformę emerytalną byłaby więc likwidacja otwartych funduszy emerytalnych, wycofanie z nich pieniędzy i rozwiązanie powszechnych towarzystw emerytalnych.
Nie znaczy to, że trzeba wrócić na łono ZUS. Przyrost składek w ZUS jest przecież wynikiem waloryzacji emerytur, a więc działań politycznych, a nie kapitałowych.
Należy zainwestować środki przyszłych emerytów w sposób znacznie bardziej efektywny, niż robią to PTE - czyli ulokować je w banku lub kupić za nie długoterminowe obligacje Skarbu Państwa. Porównanie dochodów osiąganych przez OFE z dochodami przynoszonymi przez lokaty bankowe czy obligacje skarbowe mówi samo za siebie.
Dziś oczywiście nie ma kilkudziesięcioletnich lokat bankowych. W każdej chwili mogą jednak zostać wprowadzone, np. przez BGK, jedyny w pełni państwowy bank, jaki nam jeszcze został - i objęte całkowitym zakazem wycofywania środków do czasu osiągnięcia wieku emerytalnego. Podobnie za składki emerytów można kupić obligacje skarbowe i także uruchamiać ich sprzedaż w chwili przechodzenia na emeryturę. Nie trzeba się obawiać nadmiernego zadłużania państwa, bo przecież ludzie nie idą na emeryturę w tym samym czasie i nie będą jednocześnie pozbywać się obligacji. ZUS, który wypłaca dziś świadczenia seniorom, z powodzeniem mógłby się zająć tymi nieskomplikowanymi i niegenerującymi dodatkowych kosztów działaniami.
Takie rozwiązania wywołają z pewnością wielki opór środowisk żyjących z polskiej reformy emerytalnej. Chłodny rachunek kosztów i dobrze pojęty interes państwa powinien jednak być na pierwszym planie - nie mówiąc już o interesie przyszłych emerytów. Oni, mimo rosnącego rozgoryczenia spowodowanego tą reformą, nie ruszą pod siedziby powszechnych towarzystw emerytalnych, skandując: "Złodzieje, złodzieje!". Mogą jednak odwrócić się od władzy, która ich lekceważy.
Andrzej Dryszel