Jak fajnie jest napluć na grób
Katolik modli się pod krzyżem, Żyd odmawia kadisz za zmarłych, a ateista stoi w zadumie, myśląc o bliskich, którzy odeszli. Każdy, kto wyśmiewa albo parodiuje taką modlitwę lub zadumę, jest bydlakiem, budzącym obrzydzenie u wszystkich porządnych ludzi. Do wczoraj ta zasada łączyła Polaków ponad podziałami. „Gazeta Wyborcza” zmieniła to, aprobując „radosny happening” pod krzyżem.
26.08.2010 | aktual.: 26.08.2010 11:29
Ten tekst nie jest o tym, że Polacy mają różne zdania na temat tego, czy krzyż powinien stać pod Pałacem Prezydenckim. Nie jest też o tym, iż spierają się w sprawie obecności symboli religijnych w miejscach publicznych. Zostawiam te sprawy dzisiaj na boku.
* Happening nonkonformistów, rechot bydlaków*
Piszę te słowa jako osoba o bardziej „wolnościowych” poglądach od niektórych moich redakcyjnych kolegów. Sam zajmuję się happeningiem, zdarzało mi się robić to wspólnie z ludźmi o lewicowych czy anarchistycznych przekonaniach. Jestem przeciwny zakazowi picia piwa na ulicy. Nie lubię ideologii gejowskiej, ale gdy parę lat temu w moim Poznaniu prezydent bliski PO i wojewoda z SLD (tak!) zakazali marszu równości, nie byłem entuzjastą tej decyzji. Zakazałbym natomiast marszów kolejnych, bo zaczynały się – co było czymś obrzydliwym – pod Poznańskimi Krzyżami.
Happening jest piękną bronią, jeśli broni słabych przed silnymi i niegodziwymi, wykpiwa obłudę wpływowych, posługując się ironią i sarkazmem. Silnych i niegodziwych nie brak w wielu obozach politycznych, choć z pewnością nie rozkłada się to po równo. Natomiast prymitywny rechot ze słabszych, nierozumianych, niemedialnych ku uciesze tych, którzy są wpływowi, medialni i trendy, jest czymś obrzydliwym.
Krzyż, pod którym modlą się ludzie za osoby im bliskie, które zginęły w straszliwej tragedii, jest miejscem, gdzie żadnemu porządnemu człowiekowi, niezależnie od wyznawanej ideologii, nie wolno robić ŻADNYCH happeningów. Po prostu, demonstrowanie wesołości jest w tym miejscu dowodem zbydlęcenia, draństwa, utraty cech człowieczeństwa.
I wyznanie nie ma tu nic do rzeczy. Każdy, kto przyszedłby do Żydów odmawiających kadisz za zmarłych, by szydzić z nich, grając między nimi w siatkówkę plażową, przebierając się za Elvisa Presleya albo wznosząc okrzyk „Jest Gwiazda Dawida – jest impreza”, byłby dla mnie takim samym bydlakiem, jak ohydny babsztyl odbijający piłkę pod Pałacem Prezydenckim. Byłby nim także katolik, który przyszedłby do smutnych po śmierci bliskiej osoby ateistów, by ich wyśmiewać i zapewniać, że poszła ona do piekła. I nie miałoby dla mnie najmniejszego znaczenie, czy owe żarty z katolików, Żydów bądź ateistów piętnowałyby przy okazji ich prawdziwe winy lub słabości.
Radosne przeżycia gnojka
Wydawałoby się, że moja opisana wyżej postawa jest bliska zdecydowanej większości Polaków. Do wczoraj. Nikt, poza jakimiś kompletnie nieznaczącymi skrajnościami oraz anonimowymi internautami nie szydził ze śmierci Jacka Kuronia czy Bronisława Geremka, mimo negatywnej oceny ich politycznych działań. Nikt nie grał w piłkę plażową, by wyszydzić tych, którzy ich kochali.
Dziennikarze „Gazety Wyborczej”, jednego z najbardziej wpływowych polskich dzienników, zmienili te standardy. Redakcja napisanie tekstu na temat krzyża powierzyła Robertowi Sankowskiemu, byłemu redaktorowi naczelnemu pisma „Bravo”, który zatytułował go „Pop- kultura gra z krzyżem na wesoło”, zauważając np., że „w najciekawszej formie krzyż spod Pałacu Prezydenckiego objawił się w polskich produkcjach muzycznych”.
Parę cytatów z innego jej autora, Adama Leszczyńskiego: „Nic dziwnego, że protest przybrał formę radosnego happeningu. Wyzwolenie poznawcze to radosne przeżycie”, „Moment wyzwolenia jest bardzo często radosny i pełen euforii – i nic dziwnego, bo wtedy zwykli ludzie zdają sobie sprawę, że to oni mają władzę. Napisałem kiedyś książkę o strajkach lat 1980–81...”, „Tylko gdzie bije serce narodu? Przed krzyżem? A może już w barze Przekąski-Zakąski po drugiej stronie ulicy?”.
Z kolei Grzegorz Lisicki w tekście „Rakieta zamiast krzyża” napisał o takich, co zamiast krzyża postawili rakietę z napisem „Ta rakieta to apel studentek i studentów o zbudowanie tutaj polskiego centrum badań kosmicznych...” i postanowił bawić się wspólnie z nimi: „Badania kosmiczne to dobry trop – w marcu podczas kongresu PiS jego członkowie dyskutowali m.in. o badaniach kosmicznych”.
Marek Beylin napisał o krzyżu: „Już dziś jego znaczenie jest podobne do siły konkurencyjnego krzyża z puszek po piwie Lech, który także przed Pałacem postawiła grupa młodych ludzi. Oba krzyże są zadymiarskie, żaden nie niesie sacrum”. Dyżurny komentator „GW” Radosław Markowski stwierdził zaś: „Telewizyjne obrazy były wymowne: chroniona przez policję grupka nielicznych dziwnych ludzi pod krzyżem w oceanie protestu, który na dodatek był wesoły i autoironiczny”. By było jasne: za bydlaków uważam nie tylko tych, którzy okazywali agresję wobec modlących się, ale wszystkich, którzy przychodzili pod krzyż, by radośnie i pokojowo się bawić. I tych, którzy dziennikarsko współuczestniczyli w tej zabawie. Nie ma tu żadnej istotnej różnicy. * Radykalna lewica zbojkotowała „Gazetę Wyborczą”*
Obrzydliwa postawa „Gazety Wyborczej” najbardziej jaskrawie widoczna jest, gdy zauważymy, że na czele przeciwników krzyża nie stanęła polska radykalna lewica. Więcej: żadne choć trochę znane nazwisko z owej radykalnej lewicy, niezwiązanej z postkomunistycznym establishmentem, nie autoryzowało swoim aktywnym udziałem szyderstw z modlących się pod krzyżem. Chociaż zapewne jej zdecydowana większość chciała usunięcia krzyża.
Piotr Ikonowicz napisał kompletnie niezauważony tekst krytyczny w równym stopniu wobec obrońców krzyża, jak i jego przeciwników. „Wykrzywione w grymasie pogardy i szyderstwa twarze zwolenników rozwiązania siłowego” – tak określił tych drugich. Przeciwniczka krzyży w szkołach czy Sejmie prof. Maria Szyszkowska stwierdziła w „Rz”: „Ten krzyż jest szczególny. Ktoś postawił go, aby być bliżej zmarłego prezydenta. Ulica jest wprawdzie wspólna, ale uważam, że nikomu, naprawdę nikomu, nie powinna przeszkadzać grupa modlących się ludzi. A poza tym mamy krzyże upamiętniające zmarłych zarówno przy polnych drogach, szosach, jak i na ulicach miast”. Skrytykowała też Stefana Niesiołowskiego: „W jego wypowiedziach była wielka pogarda dla modlących się pod krzyżem! Byłam tym przykro zaskoczona. Nie bierze się pod uwagę woli mniejszości, która żąda, aby krzyż pozostał przed pałacem. A przecież tyle mówi się o tym, że demokracja to ustrój, który szanuje oczekiwania rozmaitych mniejszości”.
Młodzi socjaliści zamiast medialnych występów pod krzyżem wybrali niemedialne domaganie się świeckiej szkoły i walkę z grodzonymi osiedlami w Warszawie. Jeszcze przed zaostrzeniem sporu o krzyż manifestowali przeciwko niemu anarchiści, ale nie pod szyldem znanej Federacji Anarchistycznej, a nieznanego prawie nikomu stowarzyszenia. Potem także zniknęli z medialnego pola widzenia.
Na czele manifestacji pod krzyżem nie stanęło nawet środowisko lewicy kawiarnianej z „Krytyki Politycznej”, ograniczając się do krytykującej jego obrońców publicystyki.
Kopnij staruszka, wyśmiej niepełnosprawnego
Liderzy antyklerykalnej lewicy wyczuli, że szydzenie z modlących się pod krzyżem wykraczałoby poza antyklerykalizm. „Gazecie Wyborczej”, Radiu TOK FM i naśladującej ich reszcie establishmentowych mediów w dziele wyszydzania obrońców krzyża pozostała anonimowa hołota zebrana przez Internet. Właśnie hołota, bo przecież nie żadna radykalna lewica, tylko osobnicy, którzy bynajmniej nie słyszeli o Noamie Chomskim, a brzmienie nazwiska Hugo Cháveza skojarzy jej się najwyżej z brazylijskimi telenowelami.
„GW” neutralnie informując o spontanicznych akcjach na facebooku, pod krzyż sprowadziła hołotę, dla której niezwykle zabawnie jest napluć w twarz starej babie, kopnąć mohera, rozdeptać znicze i zdjęcia ofiar Smoleńska. Tak, to dokładnie działo się pod krzyżem, gdy nie było tam tłumów. Motłoch zachowywał się tak, bo z natury tchórzliwy wyczuł, że w tym przypadku może liczyć na poparcie mediów i wyrozumiałość policji. Czy „GW” tego chciała? Zakładam, że nie. Być może liczyła, że pod krzyżem zgromadzi się ów motłoch, ale za niego mówić będą bliscy ideologii Agory liderzy. Tyle że liderzy okazali się mieć reakcyjne zahamowania. Jedynymi, którzy się objawili, okazał się gwałciciel i sprawca napadów oraz bełkoczący kucharz.
Mimo to „GW” i inne wielkie media nie wycofały się. Wpisały się w estetykę sprowadzonej przez siebie hołoty. Filmy wykorzystujące niepełnosprawność jednego z protestujących i podeszły wiek kilku innych skierowane były właśnie do upodobań hołoty. Skoro tak pięknie zaowocowała nam inwestycja w marketingowy target, to trzeba na niego dalej stawiać.
Piotr Lisiewicz