PolitykaJak działali kelnerzy z restauracji "Sowa i Przyjaciele"?

Jak działali kelnerzy z restauracji "Sowa i Przyjaciele"?

W sprawie afery podsłuchowej najważniejsze są zeznania kelnerów podejrzanych o nielegalne nagrywanie polityków i biznesmenów w jednej z warszawskich restauracji. Na ich podstawie zebraliśmy informacje, jak działali.

Jak działali kelnerzy z restauracji "Sowa i Przyjaciele"?
Źródło zdjęć: © Eastnews

11.06.2015 | aktual.: 12.06.2015 13:03

Jeden z kelnerów Łukasz N. zeznał, jak wyglądało pozyskiwanie klientów VIP. W jego zeznaniach czytamy: "Ja miałem podstawę mojego wynagrodzenia i procent od obrotów na 2 salach VIP, które były w restauracji w tym czasie na początku 2013 r. (...) Starałem się do tego miejsca przyciągnąć moich dotychczasowych klientów. Byłem bardzo dobry w tym co robiłem. (...) Z dwóch pokoi vipowskich w wyniku mojej inicjatywy zainteresowanie gości było tak duże, że przerobiono kolejne sale na pokoje VIP".

Łukasz N. zeznał dokładnie, jak wyglądała obsługa klientów specjalnych: "Restauracja jest czynna od godziny 12 do ostatniego klienta. W praktyce było to do godziny 1-2 w nocy. Dla klientów VIP godziny były elastyczne. Jak przyjeżdżali goście, witałem ich w miarę możliwości. W trakcie wizyt obsługiwałem klientów. W salach VIP były na stolikach piloty do przywoływania mnie". Jak wyjaśniał, "te piloty były po to, żeby zapewnić intymność spotkań gości, nie przeszkadzać, tylko wchodzić dopiero po przywołaniu".

W dalszych zeznaniach opowiada o kwestiach finansowych. "Według faktur osiągnąłem przychód w wysokości 12 - 13 tys. zł. miesięcznie. Ponadto z tytułu napiwków od zadowolonych gości miałem kwoty w skali miesiąca około 5 - 6 tys. złotych.

W restauracji były dwie listy klientów VIP. Łukasz N. wyjaśnia, że są to osoby, które często przychodziły do restauracji i zostawiały duże rachunki. W jego zeznaniach czytamy: "Celem stworzenia listy było wręczenie prezentów od restauracji z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem. Są dwie listy bo były wręczane różne rodzaje alkoholu. Goście na liście VIP dostawali hiszpańską kawę, prosaeco i alkohol. Goście wskazani na liście TOP VIP 25 byli jeszcze bardziej wartościowi. Dostawali luksusowe alkohole takie jak Bieługa Transatlantic lub szampana".

Z akt dowiadujemy się, że Łukasz N. z wieloma klientami był na "ty", wymieniał się z nimi towarzyskimi smsami. "Wysyłałem smsy imieninowe, urodzinowe. Byłem na każde zawołanie" - czytamy.

Łukasz N. opowiada też, jak doszło do spotkania z Markiem Falentą. "Wiosną Marek Falenta kilkakrotnie gościł w restauracji Sowa i Przyjaciele. Zwyczajowo poprosiłem go o wizytówkę do kontaktów, bo chciałem utrzymać klienta. Od tej pory zapraszałem go smsowo na wizyty w restauracji. Taka była praktyka. W trakcie bezpośrednich kontaktów z Markiem Falentą skróciliśmy dystans i przeszliśmy na "Ty". (...) Kiedy przyszedł do restauracji latem 2013 roku, zaproponował, że udostępni mi sprzęt do nagrywania rozmów prowadzonych podczas spotkań w salkach VIP i że uczyni mnie bogatym człowiekiem. Na początku byłem w szoku, bo wszystkie osoby mi ufały. Kilka dni później podjąłem decyzję, że będę nagrywać" - zeznał.

Tłumaczy, że powodem tej decyzji były zyski. Falenta miał powiedzieć, że może zarobić na tym nawet miliard złotych i że to może być strzał życia i że wystarczy jedna rozmowa lub spotkanie.

Łukasz N. zeznał, że dość szybko zaczął nagrywać spotkania. Przed przyjściem gości podkładał włączony pendrive. Tłumaczył, że "urządzenie podkładał za każdym razem w ten sam sposób: za butelki, za stolik lub za szafę". Po pierwszym przekazaniu nagrania Łukasz N. miał dostać 20 tys. złotych. Potem po uzyskaniu kilku nagrań Łukasz N. kontaktował się z Falentą i je przekazywał. Po pewnym czasie do nagrywania dołączył drugi z kelnerów Konrad L.

"Po 2 - 3 miesiącach wspólnej działalności z Konradem doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby gdybyśmy dostawali co miesiąc jakieś pieniądze za te nagranie. Uzgodniłem z Falentą, że co miesiąc będzie nam wypłacał 10 tys. złotych łącznie na nas dwóch. Konrad myślał, że dostajemy 5 tys. na dwóch. Z tej kwoty dostawał dwa i pół tysiąca. Nie wiedział o pozostałych pięciu, które zostawiałem dla siebie. Proceder trwał" - czytamy w zeznaniach.

Sam Marek Falenta nie przyznaje się do winy. Na swoim blogu pisze: " Nazywam się Marek Falenta i jestem niewinny".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (534)