Jak dorabiają urzędnicy

Dwa i pół tysiąca urzędników pije kawę i dorabia w radach nadzorczych firm, w których państwo ma akcje. A przedsiębiorstwa pod ich nadzorem mają wciąż kłopoty.

10.03.2005 | aktual.: 10.03.2005 17:12

Sprawozdań dla ministra skarbu nie piszę - przyznaje się Edward Kuczera, skarbnik SLD, który reprezentuje państwo w radzie nadzorczej Banku Handlowego. - Dostarczam materiały - dodaje po namyśle. Państwo ma w tym banku niewiele ponad dwa procent akcji. Pożytek z tego niewielki. Zgadza się z tym nawet Kuczera, ale jak mówi, musi wypełniać obowiązki.

- Jestem tu chyba jako polityk, a nie biznesmen. Jako facet, który na co dzień ma na głowie przedsiębiorstwo pod nazwą SLD - sam nie jest pewien, w jakim charakterze zasiada w radzie banku. Przekonuje jednak, że bank i SLD wzajemnie na siebie nie wpływają.

Edward Kuczera to jeden z dwóch i pół tysiąca przedstawicieli ministra skarbu w radach nadzorczych firm, w których państwo ma akcje. W teorii mają oni pilnować państwowych interesów i kasy. W praktyce nic z tego nie wychodzi.

Firmy, w których państwo ma większość, prosperują znacznie gorzej od prywatnych. Można o tym przeczytać nawet w oficjalnych analizach Ministerstwa Skarbu. Od początku dekady prawie połowa z nich ponosi straty. Z kolei z ogłoszonego właśnie raportu NIK wynika, że przedstawiciele ministra nie radzą sobie także z nadzorowaniem firm z mniejszościowymi pakietami akcji. W rezultacie państwo nie ma z nich żadnych korzyści.

Za to dla urzędników rady nadzorcze stały się sposobem na dorabianie. Płaci im ten, kto ma większość akcji - państwo lub prywatni właściciele.

Edward Kuczera nie powie, ile zarabia w radzie Banku Handlowego. Potrafi być dyskretny, bo z pieniędzmi miał do czynienia od lat. W PRL pracował w wydziale ekonomicznym Komitetu Centralnego PZPR, odpowiadał za finanse w obu kampaniach wyborczych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.

- Bank Handlowy kieruje się innymi zasadami niż przedsiębiorstwa państwowe - mówi dyplomatycznie o swoim wynagrodzeniu. Kilka lat temu przejęła go amerykańska Citygroup, jedna z największych instytucji finansowych świata.

Na giełdzie bank podał informację o zarobkach członków rady nadzorczej w 2003 roku. Średnio na głowę przypadło 35,5 tysiąca złotych, czyli po trzy tysiące miesięcznie.

Radny to ma klawe życie

W Ministerstwie Skarbu zdarza się, że krążą listy do wyboru z miejscami w radach nadzorczych. - Rada radzie nierówna. Trzeba być entuzjastą, żeby tyrać za darmo - narzeka urzędnik, z którym rozmawiam. - Jeśli firma jest w kiepskiej kondycji, dostaje się niewielkie wynagrodzenie. Decydują o tym właściciele i sama rada nadzorcza.

Ale każdy urzędnik może znaleźć sobie coś atrakcyjnego. Ministerstwo Skarbu ma do obsady około 2500 miejsc, w tym 1900 w spółkach z większościowym i 600 z mniejszościowym udziałem państwa. Urzędnik może zasiadać najwyżej w dwóch radach. W spółkach z większościowym udziałem państwa dostaje maksymalnie 2,4 tysiąca złotych miesięcznie, czyli trochę więcej niż średnia płaca w przedsiębiorstwach. Większe zarobki ogranicza ustawa kominowa wprowadzona za rządów AWS. Ale niedługo ma być uchylona, bo jest niezgodna z prawem Unii Europejskiej. W spółkach z mniejszościowym udziałem państwa zarobki ustalają dowolnie współwłaściciele i mogą być one znacznie większe.

Z dużym prawdopodobieństwem łatwo oszacować wynagrodzenia wszystkich przedstawicieli państwa w radach nadzorczych. Miesięczne to blisko sześć milionów złotych. Rocznie - 72 miliony.

- Wynagrodzenie za pracę w radzie to istotny dodatek do pensji, która w ministerstwie jest stosunkowo niska - mówi rzecznik prasowy Ministerstwa Skarbu Janusz Kwiatkowski. Sam dorabia w radzie nadzorczej Radia Gdańsk, a jego zastępczyni Beata Jarosz w Zakładach Azotowych w Chorzowie. Kwiatkowski mówi, że w radzie pracuje mu się "sympatycznie". Ale "ma wyrzuty sumienia, że za mało ją inspiruje". W ministerstwie przesiaduje do godziny 19 i nie ma czasu jeździć do Gdańska. - Powinienem wybrać się na trzy dni i pochodzić po radiu - przyznaje.

Być w radzie nadzorczej to świetna fucha. Trzeba tylko wypić kawę i przetrzymać posiedzenie raz na miesiąc. Nic dziwnego, że trudno znaleźć wyższego rangą urzędnika Ministerstwa Skarbu, który nie zasiadałby w jakiejś radzie.

Dyrektor departamentu reprywatyzacji (magister administracji) jest w radzie brytyjskiej fabryki papierosów Imperial Tobacco pod Poznaniem. Pilnuje trzech procent akcji należących do państwa. Dyrektor biura informatyki (z wykształcenia informatyk) zgłębia handel tekstyliami w spółce Textilimpex z Łodzi. Naczelnik wydziału audytu (magister inżynier rolnictwa) nadzoruje Tramwaje Śląskie w Katowicach. Rzecznik Kwiatkowski twierdzi, że minister Jacek Socha chce mieć w każdej radzie nadzorczej swojego urzędnika, aby mieć najświeższe informacje o firmie.

Gdzie popadną koledzy

- Do rad doprasza się często fachowców spoza resortu: profesorów, ekonomistów. Ale w przeszłości zdarzali się różni ludzie i układy - przyznaje Janusz Kwiatkowski.

Do ubiegłego roku w radzie PKN Orlen zasiadał profesor Ryszard Ławniczak, doradca ekonomiczny prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Orlen to jedna z najlepiej płacących spółek. W 2003 roku średnio każdy członek rady zarobił tam 107 tysięcy złotych - wychodzi po blisko dziewięć tysięcy miesięcznie.

W handlującej węglem i maszynami górniczymi spółce Kopex w Katowicach zasiada Grzegorz Pietruczuk, nowa nadzieja SLD - 27-letni szef Federacji Młodych Socjaldemokratów (absolwent Instytutu Nauk Politycznych), były szef gabinetu politycznego Krzysztofa Janika w MSWiA.

W będącej w stanie upadłości Tłoczni Metali "Pressta" SA w Bolechowie państwo reprezentuje Marek Nawrot, inżynier dowódca po Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Radiotechnicznych, zaangażowany w Radzie Krajowej SLD.

Do rady PKO Banku Polskiego minister skarbu powołał Andrzeja Giryna (doktora elektroniki i wieloletniego wykładowcę Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni), byłego wiceprezesa ZUS odpowiedzialnego za podpisanie w 1997 roku kontraktu na komputeryzację z gdyńską firmą Prokom. Gdy SLD powróciło do władzy, on także wrócił do ZUS - tym razem do rady nadzorczej.

Czasem trudno dociec, co sprawia, że rady niektórych firm są naszpikowane pracownikami najwyższych urzędów. Na przykład w radzie Wielkopolskiego Centrum Hodowli i Rozrodu Zwierząt w Tulcach pod Poznaniem państwo reprezentuje Czesława Ostrowska z Kancelarii Prezydenta i Teresa Sochaczyńska z Ministerstwa Skarbu. Często nie wiadomo też, jakie kwalifikacje decydują o wyborze przedstawicieli państwa. Na przykład w Radiu Gdańsk jest wśród nich nauczyciel WF, pracujący w kantorze wymiany walut; w Zakładach Materiałów Ogniotrwałych w Bolesławcu - absolwentka liceum ogólnokształcącego, a w Fabryce Form Metalowych w Bydgoszczy - zootechnik z prywatnej firmy.

Radny jak bezpiecznik

Urzędnicy, którzy zasiedzą się w radach, z czasem przechodzą do prywatnego biznesu. Najlepsze przykłady to Andrzej Olechowski czy generał Gromosław Czempiński, rekordziści w liczbie zaliczonych rad nadzorczych. Dla biznesu Olechowski już w 1994 roku zrezygnował nawet na pewien czas z polityki. Odszedł ze stanowiska ministra spraw zagranicznych, gdy zarzucono mu, że nie powinien jednocześnie przewodniczyć radzie nadzorczej Banku Handlowego. Od tamtego czasu zaliczył 14 rad nadzorczych, w większości prywatnych firm. Dziś, po przerwie, jest znowu członkiem rady Banku Handlowego. Zasiada też w radzie Europejskiego Funduszu Hipotecznego.

Generał Czempiński to najsłynniejszy biznesmen wśród agentów i najsłynniejszy były agent wśród biznesmenów. Jako szef UOP zaczynał od rady nadzorczej Lotu. Po odejściu ze służby w 1996 roku był w co najmniej ośmiu radach. Na przykład przewodniczył radzie WaParku zbierającego opłaty za parkowanie w stolicy. Umowa przyznawała tej spółce 60 procent wpływów z opłat obliczanych rocznie na 40 milionów złotych. Obecne władze miasta uznały ją za niekorzystną i renegocjowały. Dziś generał jest w radzie prywatnego BRE Banku oraz dwóch firm w Tczewie.

Wśród posłów w przeszłości do rekordzistów należał Wiesław Kaczmarek. W 2000 roku w radach nadzorczych zarobił 104 tysiące złotych. Zanim został ministrem skarbu z ramienia SLD, zasiadał w sześciu radach. Dziś już nie zasiada.

Do liderów należy też poseł Zbigniew Komorowski z PSL. Zasiada w ośmiu radach nadzorczych. Ale to przypadek wyjątkowy. Jest biznesmenem i prowadzi własne przedsiębiorstwa. Najbardziej znane to firma produkująca jogurty Bakoma.

Doktor Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum imienia Adama Smitha, uważa, że zatrudnianie w prywatnych firmach polityków i byłych wysokich urzędników oznacza, iż w Polsce nie ma wolnego rynku. - Firmy próbują w ten sposób zdobyć dostęp do informacji i decyzji politycznych. To patologia - mówi. Według niego polityk w radzie nadzorczej jest też zabezpieczeniem w razie niespodziewanych zdarzeń. Można wtedy skorzystać z jego pomocy. Sadowski dodaje, że to, niestety, zdarza się w dużych korporacjach na całym świecie.

17 lat dla rad

NIK skontrolowała spółki, w których Ministerstwo Skarbu ma mniejszościowy pakiet akcji, i w niedawno ogłoszonym raporcie przedstawiła druzgocące wnioski. Państwo nie ma na nie wpływu ani nie czerpie z nich żadnych korzyści! Poza jedną - posadami w radach. Według NIK jak dotąd przedstawiciele państwa niewiele w nich robili. W dodatku nikt ich z tego nie rozliczał. Jeśli nawet pisali sprawozdania, to w Ministerstwie Skarbu nie budziły wielkiego zainteresowania. Kolejni ministrowie nie znali nawet dokładnej liczby i wartości udziałów państwa w tych spółkach. Zaczęto je liczyć dopiero w 2003 roku, w czasie kontroli NIK.

Ale ministrowie nie zamierzali też pozbyć się resztek państwowych akcji. - Gdyby sprzedawali je w dotychczasowym tempie, trwałoby to jeszcze 17 lat - uważa wiceprezes NIK Krzysztof Szwedowski.

Za typowy przykład tego, co się dzieje w takich firmach, NIK uznała losy Polskiego Handlu Spożywczego, na początku lat 90. największej w kraju firmy sprzedającej artykuły spożywcze. Państwo ma wciąż jedną trzecią akcji. W 1998 roku podwyższono w niej kapitał, który objęła firma z Czech. Miała sfinansować rozwój PHS. Zamiast tego zaczęła sama pożyczać pieniądze, bo miała kłopoty finansowe. W 2001 roku ogłosiła bankructwo, nie oddając długu. Dla PHS skończyło się to katastrofą. Zwolnił większość pracowników - z 4500 zostało 28. Mimo to w latach 2000-2003 zarząd i rada nadzorcza PHS wypłacały sobie nagrody.

- Nic nie mogłam zrobić. Byłam przegłosowywana - mówi Anita Ryng, dyrektor departamentu integracji europejskiej, która wciąż zasiada w radzie nadzorczej PHS. - Moja działalność polegała tylko na przekazaniu alarmujących wieści do ministerstwa - dodaje. Dyrektor Ryng przyznaje, że zasiadanie w radach oznacza dodatkowe zarobki. Od dwóch lat jest też w radzie PZU SA. - Ale wielu kolegów, którzy są w radach innych firm, nie dostaje nic. Muszą nawet sami opłacać sobie podróże na posiedzenia. Traktują to jako naukę - mówi.

Janusz Kwiatkowski, rzecznik prasowy Ministerstwa Skarbu, twierdzi, że wiele zarzutów NIK jest już "historycznych". W styczniu 2005 roku na polecenie ministra Jacka Sochy na internetowych stronach ministerstwa pojawił się szczegółowy spis, w jaki sposób ministerstwo zamierza nadzorować swoje spółki i kontrolować ich rady nadzorcze. "Do rad nadzorczych spółek z udziałem Skarbu Państwa powinny być powoływane osoby posiadające odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie, w tym członkowie korpusu służby cywilnej" - głosi jeden z zapisów. Powinni mieć też co najmniej czteroletni staż związany z działalnością gospodarczą, prawem, finansami lub zarządzaniem oraz być wpisani do ministerialnej bazy kandydatów. Wszyscy przedstawiciele ministerstwa muszą co roku składać sprawozdania. - Wydaliśmy nawet specjalną książeczkę z opisem, co mają zawierać - twierdzi rzecznik ministerstwa. Członkowie rad mają też co kwartał wypełniać wielostronicowe, szczegółowe ankiety z informacjami o swoim przedsiębiorstwie i wysyłać je do
Ministerstwa Skarbu. Co najmniej dwa razy w roku w ministerstwie mają się też odbywać ich zjazdy.

Luksusowe przytułki dla prawych i lewych

Andrzej Sadowski z Centrum imienia Adama Smitha uważa, że rozdawanie posad w radach nadzorczych wśród urzędników zaczęło się na początku lat 90. Ministerstwo przekształceń własnościowych twierdziło, że chce przyciągnąć fachowców, ale nie może im dobrze płacić. Oferowało im więc rady nadzorcze jako dodatkowe profity.

Dziś ten system rozwinął się do tego stopnia, że grozi korupcją. - Rady nadzorcze to luksusowe przytułki dla biurokracji partyjnej. Korzystają z nich kolejne rządzące ekipy - mówi Sadowski. - Można pić kawę, nie wykonywać obowiązków i nie ponieść żadnej odpowiedzialności, jeśli firma zbankrutuje.

Zdaniem Sadowskiego państwo nie nadaje się na właściciela firm. Dlatego nawet najlepsi urzędnicy nie powinni zasiadać w radach nadzorczych. - Jedyne skuteczne rozwiązanie to szybka prywatyzacja - twierdzi. - Powinna odbyć się przy podniesionej kurtynie pod kontrolą opinii publicznej.

Janusz Kwiatkowski, rzecznik Ministerstwa Skarbu, zapewnia, że minister Jacek Socha robi, co może. W ubiegłym roku rozesłał dwukrotnie oferty akcji firm, w których państwo ma mniejszościowe pakiety. Ale nie było wielu chętnych.

Na razie Ministerstwo Skarbu ujawniło na stronach internetowych szczegółowe informacje o wszystkich swoich przedstawicielach w radach nadzorczych - gdzie pracują, jakie mają wykształcenie. Obecność wielu z nich jest trudna do zrozumienia. Szkoda, że ministerstwo tego nie zauważyło.

Michał Matys

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)