Jak brać, kiedy nie dają

Dostępu do unijnych dotacji bronią politycy, biurokraci i procedury. Przez rok naszego członkostwa w Unii do skarbu zdołali się dobrać tylko najwytrwalsi i najsprytniejsi.

05.05.2005 | aktual.: 05.05.2005 07:10

Roman Nowak był trzy razy w agencji, która dzieli dotacje dla rolników z Unii Europejskiej. Za każdym razem windy były zablokowane - trwały dostawy papieru i innych materiałów biurowych. Przestał się dziwić, gdy dostał do wypełnienia wniosek o dotacje. Razem z instrukcją 34 strony plus 21 załączników.

Nieuchwytne procedury

Niegdyś wzięty architekt w Warszawie, teraz właściciel 10-hektarowego gospodarstwa na końcu Polski stara się o osiem i pół tysiąca złotych na piec oraz baterie słoneczne do swojego gospodarstwa agroturystycznego. Był wrzesień 2004 roku, gdy Roman Nowak usłyszał w mediach, że ruszyły unijne dotacje w ramach programu pomocy technicznej dla wsi. Na dociągnięcie do najbogatszych Polska dostała z Brukseli blisko 13 miliardów euro (ponad 52 miliardy złotych). Pomyślał, że to w sam raz dla niego. Postanowił działać.

Realia okazały się bolesne. Dowiedzieć się czegokolwiek nie było sposobu. Panie z gminnego ośrodka doradztwa rolniczego czytały mu ulotki z ogólnymi informacjami o korzyściach z przystąpienia Polski do Unii. W powiatowej filii regionalnej izby rolniczej po pięciu minutach odesłano go do oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Tam z kolei dowiedział się, że Ministerstwo Rolnictwa nie zdążyło opracować przepisów.

- Usłyszałem, że „nie ma procedur", jak przyznawać dotacje. „Procedury" to magiczne słowo klucz. Wszyscy się nim posługują - mówi Nowak. ”Procedur" nadal nie było w grudniu, ale Nowak uparł się i złożył wniosek o dotacje. Wezwano go w styczniu. Musiał zmniejszyć sumę, o którą występuje, bo unijne dotacje nie obejmują podatku VAT. Urzędniczki poleciły: - Trzeba skrócić tytuł wniosku. Inaczej nie dostanie pan dotacji, bo takiego długiego tytułu nikt nie przeczyta.

Drugi raz wezwano go w lutym. Miał dostarczyć zaświadczenie z gminy, ilu ludzi mieszka w jego wsi. A także poświadczyć, że starostwo powiatowe nie ma nic przeciwko temu, aby na dachu umieścił baterie słoneczne. Dostał na to 14 dni. Ale starostwo zgodnie z prawem ma na odpowiedź 30 dni. - Przepisy podatkowe to banał w porównaniu z wnioskami o dotacje z Unii. Dla przeciętnego rolnika są nie do przejścia. Szlag mnie trafia, jak słyszę w telewizji, że na wsi łatwo zdobyć pieniądze! - mówi Nowak. Pieniędzy nie dostał do dziś. Ostatecznej odpowiedzi spodziewa się w maju 2005 roku - rok po wstąpieniu Polski do UE.

Strumienie nieskoordynowane

Pieniądze z Unii płyną do Polski nie jedną rzeką, ale wieloma strumieniami. Przeciętny Polak kojarzy unijną pomoc głównie z dopłatami do upraw rolniczych. Otrzymują je rolnicy we wszystkich krajach Unii. W 2004 roku był to najszybszy i najbardziej spektakularny efekt przystąpienia Polski do Unii. Zaczęto je wypłacać już jesienią, ostatni rolnicy dostaną zeszłoroczne dopłaty w kwietniu. Unia dała nam na to 660 milionów euro, otrzyma je prawie 1,4 miliona gospodarstw.

Państwo z własnej kieszeni dołoży jednak drugie tyle, bo Unia sfinansowała tylko połowę dopłat. Ale to też nie wszystko. Są jeszcze pieniądze przyznane nam w okresie, gdy Polska kandydowała do Unii - najwięcej z programu PHARE (dla małych i średnich przedsiębiorstw), a także SAPARD (dla rolników) oraz ISPA (na inwestycje w transporcie i ochronie środowiska).

Jednak główna część pomocy to właśnie 13 miliardów euro przeznaczone w latach 2004-2006 na wyrównanie poziomu rozwoju Polski i krajów starej Unii. Biurokraci nazwali je funduszami strukturalnymi, bo mają zmienić strukturę kraju. W Polsce podzielono je na siedem programów, a te z kolei na dziesiątki mniejszych programów i podprogramów. - Problem w tym, że nikt nie koordynuje pomocy napływającej z Unii Europejskiej. Jest ona poszatkowana między wiele urzędów. Każdy ma tylko wąski obraz tego, co sam nadzoruje - mówi Artur Bartoszewicz, ekspert ekonomiczny Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych.

Unia przelewa pieniądze na konto polskiego Ministerstwa Finansów, ale tam wciąż nie działa komputerowy system monitoringu i kontroli (SIMiK), który miał gwarantować bezpośrednią obserwację, co się dalej z nimi dzieje. Niewiele pomaga także ułożony na polecenie Unii Narodowy Plan Rozwoju na lata 2004-2006, czyli plan wydatków unijnych funduszy.

- Po raz pierwszy przygotował go rząd AWS. Ale przyszedł SLD i wyrzucił plan do kosza, po czym opracował w pośpiechu nowy, bo goniły terminy - mówi Bartoszewicz. Na dodatek, zamiast ustalić priorytety, zrobił to według zasady ,dla każdego coś dobrego". Niewiele wskazuje na to, by kolejny plan na lata 2007-2013 miał więcej szczęścia. Wicepremier Jerzy Hausner zapowiadał, że projekt będzie gotowy do maja 2005 roku. Ale już nie jest wicepremierem, a w tym roku będą wybory, po których politycy prawicy z pewnością nie odmówią sobie przyjemności majstrowania przy planie.

Tym bardziej że pieniędzy do podziału będzie zdecydowanie więcej - nie 13, ale nawet 70 miliardów euro. Co się stanie, jeśli zostanie powtórzony błąd popełniony przy konstruowaniu poprzedniego planu? Rząd doskonale zdaje sobie sprawę: - Jeśli nie będzie wizji strategicznej, może się zdarzyć, że część funduszy zostanie zmarnowana - przyznaje Krystyna Gurbiel, wiceminister gospodarki.

Urzędnik nie odpowiada

Dlatego działający na własną rękę przedsiębiorcy, tacy jak Roman Nowak, muszą przygotować się na ciężką przeprawę. Tym bardziej że nikt nie ma zamiaru ułatwiać im życia. W gąszczu przepisów gubią się nawet urzędnicy, choć przy obsłudze funduszy unijnych pracuje ich cała armia - trzy tysiące ludzi! Na jednego przypada kilka wniosków. Mimo to Krystyna Gurbiel narzeka, że ludzi jest zbyt mało i że za mało zarabiają. O cenne wskazówki trudno nawet na stronach internetowych ministerstw i agencji dzielących setki milionów euro z Brukseli. Szukamy w nich praktycznych rad. Nic z tego. Roi się za to od tasiemcowych opisów „procedur” i „priorytetów”.

Na forum internetowym Ministerstwa Gospodarki i Pracy aż kipi: „Tyle tu niezrozumiałego materiału, że nawet ten, co to robił, pewnie się gubi". Albo: „Chciałbym połapać się, ale jakoś trudno. Jestem prawnikiem, ale może się starzeję".

- Potrafiliśmy dodatkowo utrudnić i skomplikować to, co wynegocjowaliśmy z Unią. Informacja powinna być tak podana, aby zrozumiał ją przeciętny człowiek. Niestety, to się nie udało - uważa Bartoszewicz. Na dodatek, jeśli urzędnicy przyjmujący wnioski o dotacje popełnią błędy, konsekwencje poniosą i tak starający się o fundusze. Unijni kontrolerzy mogą zażądać nawet zwrotu pieniędzy.

Niewidzialne pieniądze się kończą

Pieniądze miały być dzielone przez trzy lata - do końca 2006 roku. Ale to teoria. Choć większość beneficjentów ich jeszcze nie zobaczyła, prawie 90 procent tej kwoty już zostało rozdzielone. - Pieniądze posłużyły SLD za kiełbasę wyborczą, która ma poprawić notowania tej partii przed wyborami. Poza tym lepiej spić śmietankę teraz, niż zostawić ją prawicy - twierdzą nasi rozmówcy, którzy chcą zachować anonimowość. Skończyły się pieniądze z największego programu - na rozwój regionalny. Rezultat jest taki, że te gminy, które zbyt późno przygotowały wniosek, zostały na lodzie. Rozdano też wszystkie dotacje przeznaczone na kulturę.

Na niedostatek pieniędzy narzekają również przedsiębiorcy, którzy dostali jedynie około miliarda euro. Podstawowym warunkiem uzyskania dotacji było zainwestowanie w przedsięwzięcia poprawiające konkurencyjność na rynku unijnym, na przykład wprowadzenie nowych technologii lub utworzenie dodatkowych miejsc pracy. Jednak potrzeby zdecydowanie przewyższyły możliwości - do grudnia 2004 roku od małych i średnich firm wpłynęło aż 6,5 tysiąca wniosków. Do przyznania dotacji zakwalifikowano zaledwie 700.

- Przedsiębiorcy zostali wprowadzeni w błąd przez polityków, którzy mówili, że dotacje z Unii rozwiążą wszystkie ich problemy, że dzięki nim rozkręcą interes. Tymczasem te pieniądze przeznaczone są na coś innego - na wyrównanie dysproporcji między różnymi krajami i regionami - twierdzi Bartoszewicz.

Efekt za trzy lata

Co dał nam pierwszy rok członkostwa w UE? Rząd nie przygotował jeszcze takiego opracowania. Może dowiemy się niebawem, bo na stronach Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej umieszczono za to zaproszenie do konkursu na przygotowanie ,prezentacji efektów pierwszego roku członkostwa Polski w Unii Europejskiej". UKIE chce wydać na to 750 tysięcy złotych. Mogą to być festyny, pikniki, szkolenia i spotkania. Wiceminister Gurbiel broni UKIE, mówiąc, że dzięki temu prezentacja będzie... bardziej zrozumiała, niż gdyby przygotowali ją urzędnicy.

Warto dodać, że na takie potrzeby urzędników Unia przeznaczyła około 70 milionów złotych w ramach tak zwanej pomocy technicznej w latach 2004-2006. Część pieniędzy wydawana jest bez sensu, głównie ze względu na brak koordynacji. Wiele gmin niepotrzebnie budowało tylko dla siebie oczyszczalnie ścieków, choć mogły to zrobić taniej wspólnie z sąsiednimi. Podobnie jest z salami gimnastycznymi. Eksperci obawiają się, że część inwestycji nie będzie w pełni wykorzystana. Podobnie stanie się też z prywatnymi przedsięwzięciami.

Na pocieszenie można tylko stwierdzić, że tak jest w całej Europie. - W krajach starej Unii Europejskiej upadło co 12. dotowane przedsięwzięcie, a co piąte miało poważne kłopoty - mówi Artur Bartoszewicz. - W Polsce dopiero zaczęliśmy rozdzielać pieniądze. Za jakieś trzy lata okaże się, jaki będzie efekt. Poczekamy, zobaczymy.

Michał Matys, Grzegorz Rzeczkowski

Jak dostać unijne pieniądze?

  • Znaleźć instytucję, która rozdziela dotacje. Konkretny adres teoretycznie zależy od dziedziny, w której działa przedsiębiorca, ale to nie jest regułą;
  • Formularze wniosków o dotacje są na stronach internetowych Ministerstwa Finansów. Ale uwaga: nie ma jednolitego sposobu ich wypełniania. Nie pozostaje nic innego, jak bombardować telefonami urzędników i wydeptywać ścieżki do instytucji, która przyznaje interesujące nas dotacje;
  • Uzbroić się w anielską cierpliwość i pytać zawsze trzy razy, bo urzędnicy będą udzielać nam sprzecznych informacji;
  • Pisząc wniosek, należy udowodnić, że nasza inwestycja jest w interesie sponsora, czyli Unii Europejskiej - przyniesie korzyści lokalnej społeczności i regionowi. Nawet jeśli chcemy kupić piec akumulacyjny;
  • Należy być przygotowanym na liczne, czasem bezsensowne kontrole;
  • Jeśli dotacja przekracza połowę wartości naszej inwestycji, musimy wziąć pod uwagę, że możemy mieć na karku Urząd Zamówień Publicznych, który będzie żądał ogłaszania przetargów na dostawy lub wykonawców;
  • Nie zrażać się przeszkodami, bo z Unii można wziąć dużą kasę.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)