Jadą z pielgrzymką do miejsca kaźni swoich bliskich
Pociąg specjalny, wiozący ok. 460 osób, które udają się na sobotnie uroczystości w Lesie Katyńskim, przekroczył granicę Polski. Wielu uczestników podkreśla, że podróż na miejsce kaźni polskich oficerów jest dla nich ogromnym przeżyciem.
09.04.2010 | aktual.: 09.04.2010 16:27
Pociąg, który w piątek przed południem wyjechał z Warszawy, granicę w Terespolu przekroczył około godz. 14. W pociągu jadą rodziny ofiar zbrodni katyńskiej, posłowie i senatorowie PiS, żołnierze Wojska Polskiego oraz harcerze i wolontariusze. Wszyscy będą uczestniczyć w sobotnich uroczystościach w Lesie Katyńskim z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 70. rocznicę zbrodni katyńskiej.
Z Białorusi, po przestawieniu pociągu na szerokie tory (co zajmie ok. trzech godzin), pojedzie on przez Mińsk do Smoleńska. Zgodnie z rozkładem jazdy, ma tam przybyć w sobotę ok. godz. 6.00 rano (czasu rosyjskiego).
W trakcie długiej, prawie 20-godzinnej, podróży bliscy ofiar wspominają swoich ojców i dziadków rozstrzelanych przez NKWD w lasach katyńskich i w innych miejscach kaźni.
Adam Bagiński - syn zamordowanego w Katyniu Władysława Bagińskiego, żołnierza grudziądzkiego pułku ułanów - powiedział, że szczątki ojca odnaleziono podczas ekshumacji prowadzonej przez Polski Czerwony Krzyż w 1943 r. - Jak go wykopywali, to znaleźli u niego dowód osobisty i medalik; tam były też informacje o naszej rodzinie - wspominał.
- Moja mama otrzymała list z Kozielska w 1940 r. Pisał tam, że wszystko jest w porządku, bo treści tych listów pilnowali funkcjonariusze NKWD. Nie skarżył się, pisał, że jest zdrowy i że wkrótce się zobaczymy - mówił ze wzruszeniem pan Adam. Jak zaznaczył, jego pierwszy wyjazd do Katynia miał miejsce w 1989 r. - Tam była taka tablica, że tu leżą polscy oficerowie zamordowani przez niemieckich faszystów. Takie kłamstwo. Teraz chcę się osobiście przekonać, że tej tablicy już tam nie ma - podkreślił.
- Nazywam się Irena Hacel, mieszkam w Gajkowicach koło Piotrkowa Trybunalskiego i jadę do zamordowanego tam krewnego, brata mojego teścia Leszka Hańcza, który był porucznikiem rezerwy Wojska Polskiego. Miał 26 lat, gdy zginął w Katyniu - powiedziała pani Irena. Jak zaznaczyła, do Katynia jedzie pierwszy raz, dlatego wyjazd ten wiąże się dla niej z ogromnymi emocjami. - 10 lat temu był tam mój mąż i przywiózł stamtąd ziemię, a teraz ja zawożę naszą polską ziemię do Katynia - wyznała.
Z kolei Danuta Sycz z Drawska Pomorskiego, wnuczka zamordowanego w Katyniu porucznika rezerwy Karola Świszczewskiego, powiedziała, że wyjazd na cmentarz polskich oficerów jest dla niej okazją, by spotkać się z historią jej rodziny. - Żyłam w czasach, kiedy nie mówiło się o zbrodni katyńskiej, i dowiedziałam się o niej dość późno. Przez moje młode życie gdzieś ten dziadek był, ale nie wiedziałam o nim zbyt wiele. Gdy bardziej dojrzałam, korzenie mojej rodziny stały się dla mnie ogromnie ważne (...). Mój dziadek był nauczycielem w Baranowiczach. W 1939 r. jego oddział był pod Lwowem, tam go zatrzymała Armia Czerwona i trafił do obozu w Kozielsku - opowiadała pani Danuta.
- Wyjazd ten traktujemy jako pielgrzymkę, którą składamy w intencji pomordowanych - powiedziała posłanka Jadwiga Wiśniewska, która wraz z innymi posłami i senatorami Prawa i Sprawiedliwości udaje się do Katynia. Z Katynia - jak mówiła - zamierza przywieźć ziemię, której chciałaby użyć w swoim okręgu częstochowskim podczas akcji sadzenia Dębów Katyńskich. Tłumaczyła, że inicjatywa ta - o ogólnopolskim charakterze - ma upamiętnić ok. 20 tys. jeńców polskich, który zginęli w wyniku zbrodniczej decyzji sowieckiego Politbiura z 5 marca 1940 r.
Poza rodzinami ofiar pociągiem jadą żołnierze batalionu reprezentacyjnego Wojska Polskiego, harcerze ze Związku Harcerstwa Polskiego, Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej i Zawiszacy, a także wolontariusze i dziennikarze.