PublicystykaJacek Żakowski: siodłanie politycznych krów

Jacek Żakowski: siodłanie politycznych krów

Czy Andrzej Duda wie, co robi? Wie doskonale: karierę. Podobnie jak Mateusz Morawiecki, Rafał Trzaskowski, Grzegorz Napieralski, Ryszard Petru i wiele innych wysokiej rangi postaci głównych partii. Wysiłki sponsorów i patronów, by zrobić z nich polityków, są równie bezowocne jak siodłanie krowy.

Jacek Żakowski: siodłanie politycznych krów
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk
Jacek Żakowski

15.06.2018 15:33

Józef Stalin wygłosił słynne zdanie, że „wprowadzić komunizm w Polsce, to jak osiodłać krowę”. I się nie pomylił. Krowa nie będzie rumakiem, choćby miała najwspanialsze siodło i choćby siodłający nie wiem jak się starał, a Polska nie mogła się stać krajem komunistycznym, choćby sowieci nasłali tu pięć razy tyle agentów i narzucili najbardziej komunistyczną konstytucję na świecie. Nawet sowiecki satrapa rozumiał, że rzeczywistość stawia ludzkiej woli opór i w ograniczonym stopniu nagina się do naszych intencji. Polscy politycy tego nie rozumieją. Wciąż, z coraz gorszym skutkiem, próbują siodłać krowy. Czym lider silniejszy, tym łatwiej ten błąd popełnia. I tym większą cenę płaci za to jego formacja.

Piętnaście groteskowych pytań

Czego Andrzejowi Dudzie brakuje? Jest inteligentny, formalnie wykształcony, elokwentny, przystojny. Podobnie jak Rafał Trzaskowski, Mateusz Morawiecki, Ryszard Petru, Grzegorz Napieralski. Podobnie jak oni ma też ciąg na władzę, stanowiska, szkło, a nawet na „miejsce w historii”. Ale konia z rzędem temu, kto wie, czego chcą poza tym - zwłaszcza, czego chcą dla nas - dla innych, dla wyborców, dla Polski, dla świata. Trudno to stwierdzić nawet, kiedy mają okazję na ten temat mówić, bo raz mówią tak, raz siak. Na jedno wskazują słowa, na drugie biografie i czyny. Albo - jedno mówią usta, a na drugie reszta ciała.

Prezydent przy całej swojej wybitnej elokwencji powoduje największe konsternacje. Bo z tym samym mocno sztucznym ogniem opowiada o muzyce ludowej i o nowej konstytucji dla Polski. Muzyka ludowa jest ważna i konstytucja jest ważna. Ale jednak inaczej i dla kogo innego. Dla Andrzeja Dudy wszystko zdaje się równie ważne. Lub nic. Raczej chyba nic. Może poza nim samym.

Dowód na tę tezę jest prosty. Można go znaleźć w piętnastu groteskowych prezydenckich pytaniach referendalnych. Każdy z nas wie, jak tego rodzaju pytania powstają. Kiedy na imieninach sadzają nas obok kogoś, kto nas kompletnie nie interesuje i dla kogo my jesteśmy kompletnie nieinteresujący, a rozmawiać wypada, słyszymy i zadajemy pytania podobnie idiotyczne, jak te, które Andrzej Duda zaproponował nam do referendum. Wydumane, sztuczne, nieistotne. Ich jedyną rolą i zaletą jest przerwanie krępującej ciszy w nadziei, że wywołany do odpowiedzi sąsiad będzie przez jakiś czas tę ciszę zagadywał, a potem wymyśli dla nas jakieś łatwe pytanie - i tak upłynie czas między daniami.

Absurdalność pytań dowodzi, że ustrój państwa tyle prezydenta obchodzi, co zawodowe kłopoty zięcia ledwie kojarzonej przyszywanej ciotki. Został prezydentem, bo Lech Kaczyński go lubił jako urzędnika, potem Jarosław Kaczyński przez sentyment do brata, rzucił go na odcinek prezydencki.

Andrzej Duda został prezydentem nie „po coś” lecz „dla czegoś”. Konkretnie, dlatego, że tak zdecydowała partia. I od początku widać, że nie bardzo wie, co z tym fantem zrobić. Jako prezydent nie chce utonąć w ciszy, więc wymyślił sobie np. referendum w sprawie konstytucji, ale jego celem jest raczej referendum jako dowód istnienia dr Andrzeja Dudy w polskiej polityce niż zmiana ustroju, bo sam nie wie, na jaki. W istocie chodzi tylko o to, by Andrzej Duda dalej był prezydentem, bo już to polubił, a reszta go nudzi. Dlatego pro forma pyta nas o cokolwiek, ale jego myśli błądzą zupełnie gdzie indziej. Pyta, bo chce być prezydentem także w następnej kadencji, a nie dlatego, że chce w Polsce albo na świecie coś zmienić. Podobnie jak na imieninach ciotki dziecko chce tylko dotrwać do deseru.

Politycy bez powołania

Gdyby chodziło tylko o Andrzeja Dudę, to by nie było problemu. Rzecz w tym, że III RP wyhodowała sobie zastępy takich polityków na niby, którzy są przeważnie sprawnymi urzędnikami, a nawet wystarczająco zwinnymi uczestnikami politycznych gierek, by z polityki żyć, ale politykami nie są. Polityka jako narzędzie urządzania świata ich nie interesuje. Są w niej, bo interesuje ich urządzanie się w życiu.

Ojciec socjologii Max Weber pisał, że polityka to zawód i powołanie. Nasz problem polega na tym, że dla dużej części młodszego pokolenia czołowych aktorów polskiej polityki jest ona sprawnie uprawianym rzemiosłem, ale powołaniem nie jest. I to bez względu na siodła, które partie na nich nakładają. Nawet kiedy dostają bardzo ważne role, sprawując je, pozostają podobnie nieważni jak wcześniej. Bo nie interesując się tym, czym mają się zajmować, nie są w stanie wytworzyć ani zaproponować żadnych istotnych idei, które wniosłyby coś istotnego do naszego życia.

Mateusz Morawiecki, Rafał Trzaskowski, Grzegorz Napieralski, Ryszard Petru i spora grupa innych cudownych chłopców polskiej polityki - wszystkich ich łączy to, że możni protektorzy zaoferowali im kluczowe pozycje, a oni je przyjęli jako szczebel kariery, lecz nie jako narzędzie kształtowania świata. Skutkiem jest błąkanie się po tematach i salonach polityki, paniczne wymyślanie pomysłów ad hoc w sprawach, które rasowi politycy mają przemyślane przez lata, ekscytacja wielkimi odkryciami, których fałszywość rasowym politykom jest od dawna znana, szukanie idei, które ich chwilowo chwycą zamiast propagowania przemyślanych idei, które mają sens.

Najlepsi odpadają

Mateusz Morawiecki miał prezentować profesjonalny konserwatywny pragmatyzm, żeby uwieść nim Zachód i polską klasę średnią, a kiedy to zawiodło, stał się nacjonalistycznym autorytarnym radykałem, czym odpycha Zachód i polskich centrowych średniaków. Trzaskowski miał być cudownym dzieckiem polskiej dyplomacji i modernizacji, ale dał się rzucić na front samorządowy, o którym nie ma zielonego pojęcia i który go nie kręci, co widać gołym okiem. Grzegorz Napieralski miał uratować i zjednoczyć lewicę, ale nie było jasne, po co on to robi, ani jak chce to zrobić, mając na plecach neoliberalno-konserwatywnego Millera, który go w końcu wykopał. Ryszard Petru wykonał dobrą robotę dla OFE i Balcerowicza, ale nie jest jasne, po co (poza dokopaniem Tuskowi) i na tej niejasności poległ.

Ale to jest tylko część problemu. Bo gdy starsi liderzy do politycznej czołówki wysuwają młodszych, którzy, nie przejawiając zbytecznej inicjatywy, latami nosili za nimi teczki, z polityki stopniowo odpadają polityczne byki, które czegoś chcą, polityką się interesują i coś poza słuchaniem się starszych potrafią.

Ta sama polityczna kultura, która wciąż siodła polityczne krowy, niemal obsesyjnie pęta i obezwładnia gotowych do walki i osobiście żyjących polityką rasowych polityków. Dla wodzowskich partii i ich silnych liderów byki są nie do zniesienia. Ludwik Dorn i Marek Jurek byli nie do zniesienia w PiS. Marek Borowski i Piotr Ikonowicz w SLD Millera. Michał Boni trafił na boczny tor Platformy, a Jan Rokita, Stefan Niesiołowski, Radosław Sikorski, Jan Krzysztof Bielecki zupełnie z niej wylecieli.

Obraz
© PAP/EPA

Byki bywają w polityce groźne. bo często są radykalne, uparte i mają swoje obsesje. Ale po coś są. Nawet kiedy się mylą i błądzą, przynajmniej dają politycznej debacie powagę i temperaturę, wymuszają myślenie o realnych problemach i ich rozwiązaniach, pozwalają gromadzić sprzeczne argumenty i - jeśli mają godnych przeciwników - dochodzić do sensownych rozwiązań.

Bez byków polityka staje się pusta lub stacza się w dyktaturę wspieraną przez ślepo idących za wodzem najemników. Ten proces jest groźny i na dłuższą metę nie służy nawet wodzom rządzącym zaciężnymi, siodłającym krowy, pętającym albo mordującym byki.

Ale gorsze jest to, że taka polityka wypłukiwana jest z sensu, degeneruje się do poziomu czystej walki o władzę i miejsca przy korycie, traci zdolność rozwiązywania realnych problemów, aż wreszcie staje się raczej publicznym problemem niż metodą rozwiązywania problemów. Bo krowy angażują polityczną energię w to, co przypadkiem wpadnie im do głowy, zaciężni wykonują najbardziej absurdalne rozkazy, byki muszą szukać szczęścia gdzie indziej, a my wszyscy płacimy za to coraz większą cenę.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)