PublicystykaJacek Żakowski: Czy PiS się siebie boi?

Jacek Żakowski: Czy PiS się siebie boi?

Jarosław Kaczyński nie boi się PO, Nowoczesnej, ani żadnej opozycyjnej partii. Nie bardzo boi się ruchów protestu a nawet zamieszek. Niezbyt boi się Brukseli, Berlina, Moskwy czy Waszyngtonu. Chyba nie boi się nawet odpowiedzialności i kary po utracie władzy, bo raczej nie wyobraża sobie, że może stracić władzę. Prezes PiS-u poważnie boi się głównie PiS-u. Coraz więcej wskazuje, że ten lęk coraz dokuczliwiej spędza Kaczyńskiemu sen z powiek.

Jacek Żakowski: Czy PiS się siebie boi?
Źródło zdjęć: © East News
Jacek Żakowski

"Twój najgorszy wróg siedzi obok ciebie!" - powtarza "Ucho prezesa". Jest to tak zwana „świnto prowdo”. Bo dla kariery partyjnych polityków najważniejsza jest ich pozycja w partyjnej hierarchii, a nie to, czy ich partia wygra z konkurencją albo czy świat się zawali. Ale ostatni tydzień pokazał, że intelektualne odkrycie Roberta Górskiego wymaga weryfikacji. Zwłaszcza w odniesieniu do sprawującego władzę obozu „dobrej zmiany”. Przynajmniej w Prawie i Sprawiedliwości poprawna i prawdziwa wersja zdaje się teraz brzmieć: „Twój najgorszy wróg jest w tobie!”.

Dlaczego wróg jest w tobie?

Jarosław Kaczyński już widzi, że nie ma takiej siły, która byłaby zdolna obalić zdobytą dwa lata temu władzę Prezesa Polski. Ani ulica, ani zagranica, ani opozycja, ani gospodarka. Ale jak się do tej listy dopisze partyjnych kolegów Prezesa, ich bliższych i dalszych kolegów, pociotków oraz wszelkiej maści idoli, to widmo klęski zaczyna majaczyć na horyzoncie. Dlatego PiS zmienia premiera, cofa się w sprawie samorządów, odcina się od KRRiT.

„Nie będzie żadnej zemsty i odgrywania się. Nie będzie kopania tych, którzy upadli. Upadli z własnej winy i słusznie” - mówił prezes PiS po ogłoszeniu zwycięstwa w wyborach parlamentarnych – „Musimy wprowadzić pakiet demokratyczny, musimy pokazać, że polskie życie publiczne może wyglądać zupełnie inaczej. Może wyglądać tak, że będziemy z niego dumni. Musimy pamiętać, że swego rodzaju karnawał, jakim są wybory, skończył się. Teraz jest wyłącznie czas pracy merytorycznej. I musimy pamiętać o skromności”.

To były mądre i potrzebne słowa. Ale patrząc na doświadczenie ostatnich dwóch lat, trudno mieć wrażenie, że PiS spełnił wolę swego Prezesa. A nawet, że sam Prezes ją spełnił. A jeszcze gorsze jest to, że z czasem udawało się te założenia spełniać w coraz mniejszym stopniu. Przez dwa lata partia się prezesowi mocno rozdokazywała. Nie żeby brykała przeciw partyjnej hierarchii, ale kiedy różni lokalni i resortowi kacykowie napompowali się pychą dość trwale zdobytej pozycji, zaczęli zbiorowo tryskać pomysłami, które beztrosko głoszą i nawet realizują. W swojej masie mogą się one stać groźne.

Kara dla TVN-u – nóż w plecy Prezesa

Na przykład drakońska kara, którą na TVN nałożyła KRRiT. I to dokładnie w chwili, gdy Mateusz Morawiecki zostawał premierem nie tylko żeby przykryć kolejny skok na sądy, ale też żeby zmusić Zachód do weryfikacji stanowisk w sprawie Polski. Dolary przeciw orzechom, że Prezesowi nawet przez myśl nie przeszło, iż jakiś odzyskany urząd akurat w takiej chwili wbije mu nóż w plecy i zniweczy wizerunkowy efekt całej operacji „premier Morawiecki”, ściągając na PiS wyrażony wprost gniew amerykańskiego Departamentu Stanu.

Bo wydawało się przecież, że Amerykanie zostali zasadniczo zneutralizowani. I prezes mógł mieć nadzieję, że okrągłe słówka premiera Morawieckiego przynajmniej częściowo i, w najgorszym razie chwilowo, zneutralizują Brukselę. Teraz Prezes ma kłopot, bo oczywiście nawet tysiące kilometrów stąd - w Waszyngtonie, a tym bardziej w Brukseli - nikt nie jest tak naiwny, by wierzyć w niezależność KRRiT „odzyskanej” przez PiS.

Trzeba będzie się z tej kary wycofywać rakiem, ale straty zostaną. Teraz jeszcze trudniej będzie przekonywać zagranicznych partnerów, że polska demokracja ma się doskonale. Jeżeli kara zostanie cofnięta, będzie oczywiste, że „niezależny” organ cofnął ją pod pisowską presją. Jak nie zostanie cofnięta, będzie oczywiste, że PiS atakuje media. Dla „dobrej zmiany” - tak źle i tak fatalnie.

Inne przykłady

Podobnie chyba było z ordynacją wyborczą. Trudno przypuszczać, że intencją Prezesa było rozsierdzenie mieszkańców małych wiejskich gmin, których likwidacja okręgów jednomandatowych pozbawiała szansy na wybranie swojego radnego. PiS zmienia ordynację, żeby odebrać Platformie dzielące unijną kasę sejmiki wojewódzkie i zapewne jakąś część dużych miast dysponujących wielkimi budżetami.

Władza w małych gminach nie bardzo Prezesa kręci, bo tam nie ma prawdziwych pieniędzy. Odbieranie wiejskich mandatów lokalnym liderom to gra niewarta świeczki. Ale ktoś się zagalopował i w pisowskim szale ciachnął JOW-y do spodu. W wyborach wszystkich samorządowych szczebli (także na szczeblu województw, który jest najważniejszy dla PiS) napędziłoby to wyborców PSL-owi, ostro broniącemu wiejskich JOW-ów. W wielu sejmikach wzmocnienie PSL mogłoby decydować o kształcie przyszłej większości. I znów musiał interweniować sam Prezes, a PiS został zmuszony do tego, by podczas obrad plenarnych zgłaszać poprawki do własnej ustawy.

Teraz prezes stoi przed podobnie niepotrzebnym problemem z (także zgłoszonym przez PiS) projektem upowszechniającym dostęp do broni palnej. Większości Polaków, w tym wyborcom PiS, ten pomysł się nie podoba. I jest oczywiście groźny, co w razie jego wdrożenia szybko pokażą rosnące statystyki przestępstw z użyciem broni palnej. Jeśli projekt przejdzie, skutki będą w statystykach widoczne jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, a przed prezydenckimi na pewno.

Dlatego Prezes ma wybór - wkroczyć i uciąć pomysł swoich partyjnych kolegów lub pozwolić, by Andrzej Duda budował swoją popularność wetując kolejną pisowską ustawę. Bo prezydent nie będzie już miał wyboru. Jak nie zawetuje, będzie się musiał w kampanii wyborczej tłumaczyć z odpowiedzialności za śmierć niewinnych ofiar - może nawet kilkuset w skali roku.

Kaczyński Premierem Stulecia?

Prezes tego oczywiście otwarcie nie powie, ale z pewnością doskonale wie, że rewolucja, na czele której stoi, dokonuje się wbrew woli większości społeczeństwa. Przyrost popularności PiS po zmianie premiera nie wynika przecież z tego, że Polacy chcą, by było więcej tego, co było przez ostatnie dwa lata, lecz z tego, że wprawdzie chcą zmian (i to nawet istotnych), ale łagodniejszych - bardziej racjonalnych, pragmatycznych, merytorycznych i kompetentnie robionych. Taka nadzieja - słusznie, albo nie - wiąże się z premierem Morawieckim, dając PiS-owi szansę na zdobycie radykalnej większości.

Jeżeli to wrażenie uda się ugruntować i PiS osiągnie stabilne poparcie bliskie 50 proc., za miesiąc lub dwa Prezes będzie mógł spokojnie ogłosić, że wraz z wyborami samorządowymi odbędą się wybory parlamentarne. Taka zapewne jest stawka roszad ostatnich tygodni. I Prezes ma spore szanse, że mu się ta gra uda. Zwłaszcza jeżeli w ramach styczniowej rekonstrukcji usunie Macierewicza - jak zawsze przed wyborami. A po wygraniu przyszłorocznych wyborów Prezes będzie mógł zupełnie osobiście stanąć na czele rządu stabilnej, wyrazistej większości, by przejść do historii jako Premier Stulecia.

Tylko jedna siła może taki plan pokrzyżować. I tak się perwersyjnie składa, że tą siłą jest PiS lub szerzej obóz „dobrej zmiany”. Budując go przez lata, Jarosław Kaczyński specjalnie nie grymasząc zbierał wszystko co się dało, było na prawo od PO i kontestowało realia III RP. Od bardzo umiarkowanych liberalnych konserwatystów w rodzaju Gowina, przez solidarnościowych druhów takich jak Romaszewscy, radykalnych państwowców, jak Mariusz Kamiński i autorytarystów takich jak Zbigniew Ziobro, po katolickich ultrasów takich jak Macierewicz i radiomaryjnych cwaniaków, jak Szyszko. Całe to towarzystwo bardzo szybko obrosło tkanką, którą Rafał Ziemkiewicz brutalnie nazwał „świrnią”.

Nasycenie "świrnią”

Ponieważ osób stale zajmujących się polityką jest relatywnie mało, a PiS kadrowo zawłaszczył praktycznie całe państwo, do czego potrzeba było wielu tysięcy osób, gwałtownie nabierające masy cielsko „dobrej zmiany” zostało bardzo obficie nasycone świrnią.

Po dwóch latach to świrnia stała się w wielu obszarach dominującą grupą. A jej idolem stał się Antoni Macierewicz wespół z posłanką Pawłowicz. Kaczyńskiemu świrnia jest w „zjednoczonej prawicy” potrzebna, nie tylko żeby nie znalazła sobie odrębnego politycznego wyrazu, ale też żeby widoczne stało się „umiarkowanie” pisowskiego centrum na czele z Prezesem.

Ale gdy etap „zdobycia władzy” się kończy i wraz z premierem Morawieckim nadszedł czas normalizacji nowego ustroju oraz umacniania władzy, świrowanie świrni stało się problemem, bo powoduje nieprzewidywalne wybuchy. W ten sposób powstał paradoks polegający na tym, że gdy wszelka opozycja słabnie, głównym zagrożeniem dla PiS staje się sam PiS, a jeszcze bardziej jego przyległości.

Jacek Żakowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)