Jacek Pałkiewicz dla WP: ciąży na mnie wyrok śmierci Al‑Kaidy. Za nową książkę mogę zostać skazany w Dubaju (cz.1)
- Zaczęło się od ostrzeżeń, a później już otwartego grożenia śmiercią mi oraz mojej rodzinie. Doszło nawet do tego, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych we Włoszech chciało dać nam stałą ochronę z obawy o nasze zdrowie i życie. Moja żona bardzo to przeżyła. Był nawet przypadek, że na moje dzieci przed szkołą czekało dwóch podejrzanych ludzi. Atmosfera w domu była wówczas bardzo napięta i postanowiliśmy na kilka miesięcy wyjechać z Włoch, a później moi synowie rozjechali się po świecie. Terroryści chcieli w ten sposób zamknąć mi usta, ponieważ nie kryję swoich niepoprawnych politycznie poglądów i zawsze szczerze mówię to, co myślę (...) Nie chciałem dać się zastraszyć, choć nie ukrywam, że do dzisiaj wszędzie chodzę z bronią, niezależnie od tego czy jestem w Polsce czy we Włoszech - mówi w rozmowie z WP jeden z najbardziej znanych polskich podróżników - Jacek Pałkiewicz.
- Zaczęło się od ostrzeżeń, a później już otwartego grożenia śmiercią mi oraz mojej rodzinie. Doszło nawet do tego, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych we Włoszech chciało dać nam stałą ochronę z obawy o nasze zdrowie i życie. Moja żona bardzo to przeżyła. Był nawet przypadek, że na moje dzieci przed szkołą czekało dwóch podejrzanych ludzi. Atmosfera w domu była wówczas bardzo napięta i postanowiliśmy na kilka miesięcy wyjechać z Włoch, a później moi synowie rozjechali się po świecie. Terroryści chcieli w ten sposób zamknąć mi usta, ponieważ nie kryję swoich niepoprawnych politycznie poglądów i zawsze szczerze mówię to, co myślę (...) Nie chciałem dać się zastraszyć, choć nie ukrywam, że do dzisiaj wszędzie chodzę z bronią, niezależnie od tego, czy jestem w Polsce, czy we Włoszech - mówi w rozmowie z WP jeden z najbardziej znanych polskich podróżników - Jacek Pałkiewicz.
WP: Już za kilka miesięcy wyjdzie kolejna pańska książka - tym razem o Dubaju. Jak to się stało, że zmienił pan ekstremalną dżunglę na luksusowe Zjednoczone Emiraty Arabskie?
Jacek Pałkiewicz (polski reporter, eksplorator i odkrywca, członek rzeczywisty brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego): Jesienią 2014 roku, po powrocie do domu, zobaczyłem na stole olbrzymi bukiet kwiatów z wizytówką: "dla siebie samej z szacunkiem". Była to dokładnie 30 rocznica naszego ślubu z Lindą. Ślubu, o którym nigdy nie pamiętałem, gdyż wcześniej byłem w domu gościem. Gdy spojrzałem w swoją metrykę, dotarło też do mnie, że mam już swoje lata i nie mogę podróżować w tak ekstremalny sposób jak kiedyś. Przez wiele lat uczyłem na kursach szkoły przetrwania pokonywania własnych słabości i przełamywania barier umysłu. I chociaż zawsze twierdziłem, że każdego człowieka wystawionego na ciężką próbę stać na przekroczenie własnych ograniczeń, to teraz widzę, że ciało w którymś momencie zawodzi. Pamiętam słowa Ernesta Hemingwaya, który swego czasu napisał, że człowiek nie jest stworzony do klęski. Można go zniszczyć, ale nie pokonać. Dzisiaj z przykrością konstatuję, że w pewnym momencie hart
ducha już nie wystarcza, fizjologii nie sposób oszukać. W głowie kołatała mi też myśl, że świat, który znałem z moich podróży, już nie istnieje. Byłem w tej uprzywilejowanej sytuacji, że zdążyłem zobaczyć wiele unikatowych miejsc, które ginęły na moich oczach. Globalizacja sprawia, że wszystko wokół zaczyna wyglądać tak samo. Te wszystkie przemyślenia sprawiły, że postanowiłem odpłacić mojej rodzinie za krzywdy, które jej wyrządziłem i zabrać Lindę na pierwsze, po 30 latach małżeństwa, wspólne wakacje w życiu. Wyjechaliśmy w półtoramiesięczną podróż po Azji, której finałem był właśnie Dubaj.
WP: Czuje pan, że przez podróże coś stracił? Pojawiają się myśli, że może należało poświęcić więcej czasu rodzinie?
- Zawsze mówię, że za wszystko w życiu trzeba płacić. Nie ma nic za darmo. Jeżeli coś zyskujemy, to zawsze kosztem czegoś. Tak też było w moim przypadku. Często słyszę od ludzi, że mi się powiodło, a moje życie jest piękne, gdyż składa się z wielu fascynujących przygód. I to jest prawda. Niewielu jednak zastanawia się, jakim kosztem udało mi się to wszystko zdobyć. Cenę za moją pasję płaciła przede wszystkim rodzina.
WP: Najnowsza książka będzie m.in. o "ciemnej stronie" Dubaju. Okazuje się, że za piękną i pełną przepychu fasadą "kwiatu pustyni", jak zwykło się nazywać emirat, kryją się kolce w postaci współczesnego niewolnictwa.
- Początkowo w książce chciałem opisać moje przejście z ekstremalnych podróży na zupełnie inną filozofię podróżowania. Podczas pobytu w Dubaju dotarło do mnie jednak, że nie potrafię i chyba nie chcę jeszcze tak pisać. Moja uczciwość dziennikarska domagała się natomiast przelania na papier tego, co zobaczyłem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Stąd często obnażam prawdziwe oblicze świątyni luksusu, obalając powszechne mity.
WP: I jak wygląda to prawdziwe oblicze i dlaczego światowym mediom tak ciężko je dostrzec?
- Może nie dostrzec, a uchwycić. Wynika to z mentalności rodowitych mieszkańców emiratu, którzy budują wokół siebie mur. Europejczykowi bardzo ciężko jest go sforsować. Ja miałem to szczęście, że udało mi się dotrzeć do człowieka, z bardzo znaczącej rodziny, który ułatwił mi wejście w ten świat. Poprzez jego kontakty np. z indyjską mafią udało mi się dotrzeć m.in. do obozu robotników, którzy pracują i żyją w niewyobrażalnych wprost warunkach. Wówczas nie zdawałem sobie sprawy z tego, że gdyby ktoś złapał mnie w tym miejscu, to najprawdopodobniej nie mielibyśmy przyjemności rozmowy. Służby bezpieczeństwa w tym kraju dbają, by obcokrajowcy nie poznali prawdy o państwie, w którym niewolniczy system pracy, wyzysk oraz cenzura są na porządku dziennym.
WP: Problem nie dotyczy jednak tylko robotników, ale także kobiet, które są zatrudniane jako opiekunki do dzieci czy gospodynie.
- Tym kobietom na samym początku odbiera się paszporty. Później muszą pracować przez 7 dni w tygodniu, a do ich obowiązków należy dosłownie wszystko. Nagminne jest też zjawisko gwałtów na tych osobach. Kobieta, która zgłosi na policję, że została wykorzystana seksualnie, musi mieć na potwierdzenie swoich słów czterech świadków, którzy są muzułmanami. W innym przypadku ofiara zostaje aresztowana i skazana, gdyż seks pozamałżeński jest zakazany w tym kraju. W takich warunkach ciężko jest dochodzić swoich praw, a łatwo o tragedię.
WP: Nie obawia się pan być głosem tych ludzi? Pieniądze to władza, a książka o tej tematyce może przysporzyć panu nowych wrogów.
- Moja książka jeszcze się nie ukazała, ale już teraz dochodzą do mnie głosy od przyjaciół z Dubaju, że mogę za nią zostać skazany na wiele lat więzienia. Będzie to dla mnie oznaczało nie tylko brak możliwości powrotu do tego kraju, ale również niebezpieczeństwo, gdy znajdę się w jego pobliżu. Gdybym dostał wyrok i zdarzyło się tak, że samolot w którym lecę, wylądowałby przymusowo w Dubaju, to wówczas trafiłbym tam do więzienia. Jestem jednak zahartowany w podobnych sytuacjach.
WP: Chodzi o to, że we Włoszech Al-Kaida wydała na pana oraz na pańską rodzinę wyrok śmierci?
- Tak. Zaczęło się od ostrzeżeń, a później już otwartego grożenia śmiercią mi oraz mojej rodzinie. Doszło nawet do tego, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych we Włoszech chciało dać nam stałą ochronę z obawy o nasze zdrowie i życie. Moja żona bardzo to przeżyła. Był nawet przypadek, że na moje dzieci przed szkołą czekało dwóch podejrzanych ludzi. Atmosfera w domu była wówczas bardzo napięta i postanowiliśmy na kilka miesięcy wyjechać z Włoch, a później moi synowie rozjechali się po świecie. Terroryści chcieli w ten sposób zamknąć mi usta, ponieważ nie kryję swoich niepoprawnych politycznie poglądów i zawsze szczerze mówię to, co myślę.
WP: Dostał pan w końcu ochronę?
- Nie, gdyż sam tego nie chciałem. Nie wyobrażałem sobie życia w takich warunkach. Nie chciałem dać się zastraszyć, choć nie ukrywam, że do dzisiaj wszędzie chodzę z bronią, niezależnie od tego, czy jestem w Polsce, czy we Włoszech.
WP: Czyli odcisnęło to jednak na panu pewne piętno.
- W pewnym sensie tak. Nie jest to jednak ciężar, który by mnie paraliżował czy sprawiał, że zacząłbym żyć w ciągłym napięciu czy strachu. Jestem dziennikarzem i nie mogę sobie pozwolić na to, by mówić to, co inni chcą usłyszeć. Moja wewnętrzna uczciwość na to nie pozwala. Zawsze mówię to, co myślę.
WP: Zabrzmiało odważnie. Sam pan jednak napisał, że "odwaga jest sąsiadką głupoty"...
- To trzeba uściślić - przesadna odwaga jest sąsiadką głupoty. Gdy człowiek stara się szpanować czy popisywać, to wówczas łatwiej jest mu otrzeć się o głupotę. W moim przypadku myślę jednak, że nie mamy do czynienia z taką sytuacją. Chodzi o zwyczajną uczciwość wobec siebie samego.
WP: Wracając do Dubaju, to jedyną rzeczą, której w Zjednoczonych Emiratach Arabskich nie można kupić, jest obywatelstwo. To zupełnie inna postawa niż ta, którą przyjęła obecnie Europa.
- Poprawni politycznie europejscy liderzy zabrnęli w kwestii otwartości już tak daleko, że jest to wręcz chore. W ostatnich tygodniach widać jednak, że poszli już trochę po rozum do głowy i zaczynają korygować swoje spojrzenie na temat imigracji. Widzę to najlepiej na swoim przykładzie. Jeszcze do wczoraj piewcy wielokulturowości zarzucali mi nietolerancję, ksenofobię czy dyskryminację rasową. Mój drakoński stosunek do poprawności politycznej wzbudzał wiele kontrowersji. Dzisiaj powoli to się zmienia. Z satysfakcją obserwuję, że coraz częściej liderzy europejscy przecierają oczy, budząc się z tchórzostwa, i proszą śp. Fallaci o przebaczenie. Bo biernie akceptowali cyniczną demagogię integracji, bo wcześniej nie wiedzieli, że "Allach nie zezwala swoim wiernym na przyjaźń z niewiernymi". Boję się jednak, że jest już za późno i nie da się opanować sytuacji, która się wytworzyła. Jestem jednym z tych obywateli Starego Kontynentu, który nie wierzy w Unię. Nie ufam takim elitom, bo one nie czują się za mnie
odpowiedzialne, mają gdzieś elektorat, który ich wybrał. Ich arogancja i zakłamanie przybierają zastraszające rozmiary. Ludzie, którzy raz dorwali się do władzy, stracili szybko kontakt z rzeczywistością. Żyjąc na izolowanej wyspie i uwierzyli, że wszystko im wolno, że mogą się czuć bezkarni.
WP: Wymuszanie poparcia dla nielegalnej fali migracyjnej nazywa pan bez ogródek politycznym tchórzostwem. Dlaczego?
- Dlatego, że żaden z polityków nie ma odwagi, by powiedzieć to, co naprawdę myśli. Nie bacząc na destrukcje wspólnoty europejskiej, oni wolą asekurować się polityczną poprawnością. Także koniunkturalizm mediów każe zamykać oczy na realne zagrożenie ekspansji fanatycznego islamskiego radykalizmu. Moralna dwuznaczność staje się nieraz szlachetną cnotą, bo jak można inaczej myśleć kiedy niektórzy są bliscy stwierdzenia, że to "terroryści z CIA torturują bohaterów z Al Kaidy". To po prostu ideologiczne oszustwo. Tolerancja, czyli życzliwe otwarcie się, wymusza na nas rezygnację z własnych zasad, wypieranie się własnej tradycji, a niestety świat muzułmański o zamkniętej mentalności wcale nie śni o integracji. Muzułmanie zasiedlający nasz dom korzystają z dobrodziejstw państwa opiekuńczego i nie okazując poszanowania dla naszych wartości, narzucają swoje obyczaje, swojego Boga. Jak pokazują głośne incydenty – żądają usunięcia szopki bożenarodzeniowej z przedszkoli, czy krucyfiksu z klas szkolnych, bo "nagi trup
straszy muzułmańskie dzieci". Nie potrafię ukryć irytacji, kiedy czytam, że spiker Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych Nancy Pelosi i sekretarz stanu Hillary Clinton nałożyły hidżab w czasie wizyty w krajach muzułmańskich, podczas gdy żony dostojników z tych regionów nie zdejmują go podczas swoich bytności na Zachodzie. Co innego Oriana Fallaci, która nie włożyła chusty nawet przed szyickim przywódcą duchownym Chomeinim. To były inne czasy, Zachód się cofnął. Ja dla przykładu od początku głośno mówiłem o tym, że trzeba rozeznać się, którzy ludzie wśród uchodźców naprawdę potrzebują pomocy, a którzy szukają w Europie zarobku. Dla mnie jest jasne, że w obliczu tak dużego problemu, jakim jest fala imigracyjna, nie należy kierować się paranoicznym political correctness, a rozumem. Trzeba też dostrzec, że na transporcie tych ludzi mafia zbija fortuny. W ręce przestępców trafia też lwia część z gigantycznych pieniędzy, które kraje Unii Europejskiej łożą na pomoc uchodźcom.
WP: Może politycy mówią jednak to, co chcemy usłyszeć?
- Absolutnie się z tym nie zgadzam. Jestem przekonany, że Polacy chcą słyszeć i znać prawdę. Przynajmniej większość z nich.
WP: Ryszard Kapuściński napisał: "XXI wiek będzie wielokulturowy, będzie wiekiem rozbudzonych ambicji. Ludzkość nie przeżyje go, jeżeli nie nauczy się tej podstawowej prawdy: że drugi ma też prawo do życia i ma prawo do tego, by być uznanym". Jak to ma się do tego, o czym pan mówi?
- Nie chcę odwoływać się do tego cytatu. Do Ryszarda Kapuścińskiego mam natomiast pretensje za to, że po wydarzeniach z 11 września twierdził, że nie ma żadnej wojny cywilizacyjnej między islamem a naszą kulturą, istnieją tylko jakieś sporadyczne ogniska zapalne. Lewicowo wrażliwy dziennikarz zaliczał się do rzeszy zagorzałych poprawnych politycznie i nie raz manifestował swoje poparcie dla skrzywdzonych w Europie muzułmanów. W książce "Kapuściński: nie ogarniam świata" mówił: "terroryzm nie był wielkim zagrożeniem dla świata". Przesadził też, żaląc się na "tragiczną dyskryminację", jakiej doświadczają muzułmanie w Polsce. I w tym momencie stracił mój szacunek.
WP: Pana zdaniem Europa staje się kolonią islamu?
- Wiadomo to nie od dziś. To jest proces, który postępuje. Wszystkie ukłony, które Europa robi w stronę muzułmanów, prowadzą do takiego stanu rzeczy. Gdy my wyjeżdżamy do krajów islamskich, to musimy się dostosować do panujących tam praw i uważać, by nikogo nie urazić swoim zachowaniem. Tymczasem oni przyjeżdżają do nas z nastawieniem, że wszystko im się należy, a nasi tchórzliwi politycy utwierdzają ich jeszcze w takim przekonaniu.
*
WP: _**W drugiej części rozmowy Jacek Pałkiewicz opowiada m.in. o planach na przyszłość, stosunkach polsko-rosyjskich, zamieszaniu związanym z teczkami SB oraz ostatniej rozmowie z generałem Wojciechem Jaruzelskim. Premiera wkrótce.**_