J. Staniszkis: sprzeczności, z którymi trzeba żyć
W zamieszczonych w tym portalu notatkach o władzy, Europie, itd., zwracałam uwagę na dwie, występujące obecnie, tendencje. Z jednej strony to stopniowy zmierzch dyktatu idei, z których, jak uważano w XX wieku, określanym jako „wiek ideologii”, miałyby wynikać jednoznaczne konsekwencje. Jedynie USA, w okresie ostatniej – neokonserwatywnej – prezydentury nasiliły traktowanie idei jako źródła zobowiązań. Obecnie jednak i tam obserwujemy powrót do realizmu, który dominuje w reszcie świata.
17.07.2008 | aktual.: 17.07.2008 06:35
A ów realizm oznacza również synkretyzm. Inaczej – gotowość do życia w świecie, w którym współistnieją zasady wykluczające się nawzajem, i – w zależności od sytuacji – przywołuje się na moment którąś z nich. Towarzyszy temu uznanie, że to, co kiedyś określano jako sprzeczność, dziś winno być traktowane jako nieunikniona antynomia, z którą trzeba żyć. Co więcej – właśnie takie, antynomiczne, formuły polityczne wydają się obecnie najskuteczniejszą strategią wobec wyzwań (i dylematów) globalizacji. I jest to ta druga tendencja, na którą chciałam zwrócić uwagę.
Rosjanie mówią więc o „demokracji suwerennej”, gdy - w imię zachowania niezależności (np. ekonomicznej) dopuszcza się działania zawieszające rządy prawa i liberalne reguły gry. W Chinach mówi się o „demokracji harmonijnej”, którą chce się wprowadzić w życie do 2020 r. I tu chodzi o głęboką ingerencję państwa w życie społeczne. To właśnie takie, „aktywne”, państwo miałoby sponsorować organizacje „pozarządowe”, rozdzielać środki w imię sprawiedliwości i inicjować oddolne akcje w imię „solidarni w potrzebie”. Dochodzi do tego nawoływanie do czujności i samokontroli własnych środowisk w walce z korupcją. Wszystko to ma stworzyć model demokracji postpolitycznej – opartej na aktywnym państwie i kontrolowanej mobilizacji społeczeństwa, w sferze publicznej – ale bez polityki. Nastawienie na „dobro wspólne”, ale bez pluralistycznej gry sił.
Te obydwa, nieliberalne, modele ułomnej demokracji są oparte na dwoistości, z dwoma – ograniczającymi się nawzajem – członami. To jednak przypadki skrajne, i na pewno lepsze od dominujących w dawnym Trzecim Świecie przypadków innej dwoistości - słabych państw i słabych społeczeństw, zżeranych przez przemoc.
Ale przecież taką dwuczłonowość w pierwszym, antynomicznym sensie, przeciwieństw dopełniających się do całości, mamy także w USA z jego państwem „normalnym” i państwem „kryzysowym”, dopuszczanym przez tę samą Konstytucję i rządzoną przez ten sam aparat władzy.
Z kolei w UE mamy taką antynomię w sferze normatywnej: w każdej dziedzinie wolno nam realizować np. zasadę X, ale musimy uwzględniać także, choćby na minimalnym poziomie, standardy sprzecznej z nią zasady Y. Takie oscylacyjne samoograniczanie się, z ciągłą zmianą akcentów, ma umożliwić elastyczną adaptację, a równocześnie – tworzyć wrażenie porządku. Jeśli oczywiście zrozumie się ową, antynomiczną, logikę.
Wszędzie więc zaczyna dominować zasada „tak, ale...”, „i to, i tamto”, „i i” raczej, niż „albo albo”. Ciągłe zmiany wektora, oscylacje, udawanie, że chodzi o wartości, a okazuje się, że o interesy, lub nawet tylko – o „pozostanie w grze”. To kiedyś nazywano oportunizmem: a dziś jest sztuką jeżeli tylko potrafi się to zgrabnie zracjonalizować i nadać owej nieliniowości znamiona ciągłości. Ale wciąż istnieją granice tej gry, proporcje przeciwieństw uznane za dopuszczalne, i gdzieś tam, wspólny focus. A od przeciwników różni nas najczęściej tylko inne rozłożenie akcentów.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski