Islandia pokonała koronawirusa – i dziękuje imigrantom
- Wcześniej nie widzieliśmy ludzi, którzy tu żyją z nami i są tacy jak my. Byłeś tu z nami cały ten czas. Przeszliśmy to razem i, choć nie urodziłeś się w Islandii, teraz jesteś nasz – mówią dzisiaj Islandczycy. Koronawirus, właśnie pokonany na tej odległej wyspie, zmienił kraj na lepsze.
Zmuszenie Islandczyka do przestrzegania zasad ograniczających jego wolność, jest jak walka z wiatrakami. Jednak to właśnie Islandia poradziła sobie z epidemią koronawirusa w sposób niemalże podręcznikowy i już od 15 czerwca otwiera swoje granice dla turystów.
Ale, co jeszcze ciekawsze, Islandczycy przyznają, że pandemia zmieniła ich mentalność w kwestii imigrantów. - Wcześniej nie widzieliśmy ludzi, którzy tu żyją z nami i są tacy jak my. Byłeś tu z nami cały ten czas. Przeszliśmy to razem i, choć nie urodziłeś się w Islandii, teraz jesteś nasz – usłyszałem od Jóna, rodowitego Islandczyka, poznanego paradoksalnie w czasie największych koronawirusowych obostrzeń.
Islandia liczy ok. 350 tys. mieszkańców, w tym około 60 tys. imigrantów. A wśród nich największą grupę stanowią Polacy. Do dzisiaj w całym kraju zdiagnozowano w sumie 1807 zakażeń koronawirusem. Dane ze specjalnie stworzonej strony covid.is mówią o 1794 pacjentach wyleczonych i 10 zmarłych. W kwarantannie przebywa obecnie 812 osób, a trzy są w izolacji. Od kilku tygodni nie było nowych przypadków zakażenia, kraj więc luzuje obostrzenia, a na ulicach widać coraz więcej ludzi. Jak to się udało?
Zobacz też: Najazd turystów na Hel. Niemal wszyscy zapomnieli już o pandemii
Koronawirus w Islandii. Wszyscy są razem
Islandczycy mają to do siebie, że biorą życie za rogi. I choć, przynajmniej w naszym polskim mniemaniu, Islandczyków cechuje pewna lekkomyślność, zgodnie z ich narodowym mottem "Þetta reddast" (w wolnym tłumaczeniu – "to się naprawi", "nie ma co się martwić") są to jednak jedynie pozory.
Islandczycy są bardzo wyluzowani w czasach spokoju. Jednak gdy sytuacja wymaga działania, czy to wybuchnie wulkan, czy to zejdzie poważna lawina, reagują na te zjawiska zdecydowanie i odpowiedzialnie. A przede wszystkim wspólnie. Podczas walki z epidemią w Islandii obyło się bez afer maseczkowych, bez ataków na lekarzy. I choć pojawiały się przypadki ksenofobii i agresji, jak choćby rozbity szyld chińskiej restauracji Shanghai przy głównej ulicy Reykjaviku, były to przypadki pojedyncze.
Państwo zadziałało bardzo sprawnie. Za walkę z koronawirusem odpowiadały w zasadzie trzy osoby: główny epidemiolog Þórólfur Guðnason, główna chirurg kraju Alma D. Möller i szef policji Víðir Reynisson. To oni decydowali o obostrzeniach i ich znoszeniu, a o sytuacji w kraju informowali na codziennych konferencjach prasowych.
I choć nie wszystkie z ich decyzji spotkały się z entuzjazmem ze strony Islandczyków, ogólna ocena ich działań jest bardzo dobra, a mieszkańcy wyspy stosowali się do obostrzeń karnie. Pomimo że – poza łamaniem zasad kwarantanny – nie groziły im za to żadne kary, jak to miało miejsce choćby w Polsce. Zamiast chodzić po ulicach, Islandczycy po prostu jechali w mniej uczęszczane miejsca. Na plaży w Seltjarnarnes obok Reykjaviku niemal codziennie widać było spacerowiczów, biegaczy i kitesurferów.
Koronawirus w Islandii. Luzowanie obostrzeń
Od mniej więcej miesiąca w kraju prowadzona jest akcja znoszenia obostrzeń. O ile pod koniec marca zostały wprowadzone zakazy zgromadzeń, to przez cały czas pandemii lokale serwujące jedzenie mogły być otwarte, przy ograniczeniu do 20 osób na lokal i z zachowaniem dwóch metrów odstępu. Z czasem liczba ta została zwiększona do 50, a obecnie w jednym lokalu może już przebywać nawet 200 osób. Otwarte zostały również bary i baseny.
Jedynym, krytykowanym przez gastronomię, nakazem jest konieczność zamykania lokali o godz. 23 także w weekendy. Niektóre z nich starają się ten zakaz obchodzić, zamykając co prawda drzwi o określonej godzinie, ale zezwalając na przebywanie w nich nawet do północy osobom, które już są w środku.
- Uwielbiamy łamać zasady – mówi mi właściciel baru Session Craft Beer w Reykjaviku. - To jest idiotyczny przepis. Ludzie, słysząc, że muszę zamknąć o 23.00, piją szybciej i o wiele więcej. Ten nakaz powinien być jak najszybciej zniesiony – dodaje. On sam musiał zamknąć bar na kilka dni po wizycie policji, która uznała, że ludzi w środku jest za dużo. Ale obyło się bez mandatu.
Koronawirus w Islandii. Otwarte granice
Rzeczywiście w stolicy i największym mieście Islandii widać rozprężenie. Choć jest normą, że Reykjavik w dni pracujące wieczorami nieco wymiera, a dodatkowo brak turystów jest zauważalny, to po kilku tygodniach lockdownu widać wyraźnie, że kraj odżył. W piątki i soboty główna ulica islandzkiej stolicy – Laugavegur – jeśli tylko pogoda na to pozwoli, jest pełna po brzegi. Zwłaszcza właśnie po godzinie 23, gdy wszyscy wychodzą z barów na ulice.
Obecnie na językach wszystkich mieszkańców jest decyzja o otwarciu od 15 czerwca granic kraju dla turystów ze Strefy Schengen, a od 1 lipca dla turystów z innych państw. Nie bezwarunkowo. Każdy wjeżdżający musi zdecydować, czy chce odbyć dwutygodniową kwarantannę w specjalnie wyznaczonym miejscu, czy woli poddać się testowi na obecność wirusa na lotnisku w Keflaviku. Do końca czerwca takie testy będą darmowe, natomiast od 1 lipca wjeżdżający będą musieli zapłacić 15 tys. koron, czyli ok. 100 euro.
Niektórzy tę decyzję oceniają jako przedwczesną, obawiając się drugiej fali zakażeń, jednak ludzie są już niecierpliwi. Biznesy, te które nie upadły, chcą się otwierać, a ludzie chcą wracać do pracy, której jest jeszcze raczej niewiele, bo gospodarka Islandii opiera się na turystyce, a w tej branży niestety w obecnej sytuacji jest niełatwo.
Koronawirus w Islandii. Wsparcie państwa
W tle otwarcia granic pojawia się jeszcze jeden problem. Plan może spalić na panewce, jeśli islandzki rząd na czas nie dogada się ze związkami zawodowymi pielęgniarek, które od kilku miesięcy domagają się podwyżek i zapowiadają strajk. Bez ich udziału testowanie turystów będzie niemożliwe. Spotkanie w tej sprawie ma się odbyć w najbliższych dniach.
Na szczęście Islandia, choć nie bez problemów, poradziła sobie z kryzysem spowodowanym epidemią. Także z kwestią nagłego skoku bezrobocia. Pakiet pomocowy dla zwykłych ludzi i firm został uruchomiony natychmiast i – mimo opóźnień, spowodowanych nadmiarem wniosków o dofinansowanie do bezrobocia, ograniczonego zatrudnienia czy strat firm – prędzej czy później te pieniądze ludzie dostali.
Wystarczy wspomnieć, że tylko od marca do Vinnumalastofnun (islandzkiego urzędu pracy), wpłynęło co najmniej 50 tys. wniosków o wyrównanie ograniczonego zatrudnienia - większość firm ograniczyła zatrudnienie pracowników do 25 proc. etatu, resztę dopłaca państwo - czy kompletnego bezrobocia.
Koronawirus w Islandii. "Dziękujemy wam, cudzoziemcy"
Co najważniejsze. Podczas epidemii koronawirusa Islandia nie pozwoliła zostać na lodzie nie tylko własnym obywatelom czy wieloletnim rezydentom bez obywatelstwa (takim jak autor tego tekstu), lecz pomogła również osobom, które utknęły na wyspie bez możliwości wyjazdu.
Pomoc od państwa dostali nie tylko pracownicy sektora publicznego, ale również kelnerzy, barmani, kucharze i sprzątaczki. Specjalne granty – to świeża informacja z wtorku 9 czerwca – otrzymają również muzycy i inni artyści, którzy stracili możliwość zarobku na koncertach i innych wydarzeniach scenicznych, których organizacja w wyniku pandemii została zakazana.
Te działania nie pozostały bez wpływu na kontekst społeczny. W czerwcu 2020 roku Islandczycy przyznają, że pandemia zmieniła ich podejście do, jak mówią, niewidocznych dla nich wcześniej zagranicznych mieszkańców Wyspy. - Przeszliście przez to z nami, szanowaliście nasze zasady, dziękujemy wam – to jest najczęściej słyszana przeze mnie, cudzoziemca w Islandii, w ostatnich dniach opinia. Jak widać: można.