Islamiści na wojnie w Syrii. Jak bój o obalenie reżimu stał się polem bitwy ogólnoświatowego dżihadu
Syria stała się głównym polem bitwy dla ogólnoświatowego dżihadu. Na wojnę ściągają islamiści niemal ze wszystkich zakątków świata. Po ponad dwóch latach starć między zwolennikami i przeciwnikami Baszara al-Asada, to właśnie nawołujący do świętej wojny zatwardziali bojownicy stanowią obecnie najbardziej prężną stronę konfliktu. I mają już wiele przelanej krwi na sumieniu, nie tylko wrogich sobie żołnierzy i rebeliantów, ale także cywili, w tym 120 kurdyjskich dzieci.
31.08.2013 | aktual.: 31.08.2013 10:07
To był wspaniały "dzień zabawy". Roześmiane dzieci startowały w konkursach, m.in. jedzenia lodów, a mężczyźni, zagrzewani do walki przez tłumnie zgromadzoną publiczność, stoczyli zażarty pojedynek na przeciąganie liny. Ot, zwyczajny festyn, jakie organizują tysiące miast na całym świecie dla swoich mieszkańców. Sęk w tym, że odbył się on półtora miesiąca temu w Aleppo, największym mieście Syrii, ogarniętej od ponad dwóch lat wojną domową, w której zginęło już co najmniej 100 tysięcy ludzi. I że zorganizowali go członkowie dwóch silnie powiązanych z Al-Kaidą organizacji, uznawanych przez zachód za terrorystyczne: Front Obrony Ludności Lewantu (Dżabhat al-Nusra) i Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie (ISIS)
.
- Syria stała się głównym polem bitwy dla ogólnoświatowego dżihadu - stwierdza Matthew G. Olsen, dyrektor amerykańskiego Narodowego Centrum Antyterrorystycznego. A nietypowa jak na wojenną zawieruchę impreza jest tylko jednym z elementów tej skomplikowanej syryjskiej układanki, w której islamscy ekstremiści zdobywają coraz więcej klocków.
El Dorado
Gdy na początku 2011 roku wiejący z Afryki Północnej wiatr Arabskiej Wiosny tchnął rewolucyjnego ducha w syryjską ludność, prezydent Baszar al-Asad grzmiał: "Wspierani przez zagranicę terroryści chcą zdestabilizować kraj!". Czy jego słowa były czystą propagandą, czy zaskakująco trafnym proroctwem, jedno nie ulega wątpliwości: po ponad dwóch latach krwawych starć między jego zwolennikami i przeciwnikami, to zatwardziali islamiści, nawołujący do świętej wojny, stanowią najsilniejszą obecnie stronę konfliktu.
Do Syrii nadciągają z najdalszych zakątków świata. Większość z nich pochodzi z Kaukazu, Azji Południowej, Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, nie brakuje jednak dżihadystów legitymujących się paszportami państw europejskich, Stanów Zjednoczonych, Australii czy Kanady. Według amerykańskiego wywiadu, który od co najmniej roku monitoruje napływ obcokrajowców do Syrii, w wojnie domowej walczy ich około sześciu tysięcy, z czego jedna szósta (17 proc.) to przybysze z krajów zachodnich.
W rzeczywistości jest ich z pewnością więcej: kilka miesięcy temu Hans-Peter Friedrich, minister spraw wewnętrznych RFN, szacował, że co najmniej 700 Europejczyków przybyło do Lewantu, by zmierzyć się z wojskami Asada, a sami dżihadyści podają, że pod swoim dowództwem mają 30 tysięcy cudzoziemców.
- Szeregi syryjskiej opozycji stale zasilają bojownicy z zagranicy, którzy dołączają do różnych islamskich brygad - mówi anonimowo amerykański urzędnik w rozmowie z "Washington Free Beacon", kierowanym przez Center for American Freedom magazynie online. - Dla wielu z nich jest to pierwsza okazja, by wcielić w życie swoje radykalne przekonania - dodaje inny biurokrata.
Konia z rzędem temu, kto zdoła policzyć, ile grup paramilitarnych działa obecnie w Syrii. Próbę tę podjął parę dni temu Mouaz Mustafa, dyrektor Syrian Emergency Task Force, pozarządowej organizacji z siedzibą w Waszyngtonie. Jego zdaniem jest ich około tysiąca, z czego 80 proc. działa pod wspólnym szyldem Wolnej Armii Syrii (WAS), czyli stacjonującej w Turcji koalicji cywilów, którzy chwycili za broń, i wojskowych, którzy zdezerterowali z rządowej armii. Ekspert nie mówi jednak o tym, ile spośród tych grup to ekstremistyczne islamskie organizacje, powiązane w mniejszym lub większym stopniu z Al-Kaidą. Zdaniem Paula Josepha Watsona, redaktora portali InfoWars i PrisonPlanet, sam Front Obrony Ludności Lewantu w grudniu ubiegłego roku zrzeszał co najmniej 29 różnych ugrupowań.
Największe i najbardziej wpływowe to wspomniany już Front Obrony Ludności Lewantu (al-Nusra), Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie, Ahrar al-Sham i Liwa al-Tawhid. Ale miejsce dla siebie znaleźli tu również zaprawieni w dwóch wojnach z Rosją islamiści z Kaukazu Północnego (kierowane przez Czeczenów ugrupowanie Jaysh Al Muhajirin wal Ansar) czy przeprowadzający ataki terrorystyczne na szyitów, ludność cywilną i amerykańskie obiekty talibowie z Pakistanu (Tehrik-e-Taliban Pakistani), którzy przybyli do Lewantu, by - jak stwierdził Mohammed Amin, kierujący tamtejszą bazą organizacji - "monitorować dżihad w Syrii". Biblia dżihadu
Guru ekstremistów jest Abu Musab Al-Suri, biblią - wydana przez niego w 2004 roku książka "Wezwanie do globalnego dżihadu islamskiego". Na 1600 stronach przekonuje on m.in., że świat arabski (nie mylić ze światem islamu) jest przesiąknięty wpływami niewiernych przywódców, którzy pozwalają zachodnim okupantom panoszenie się na ich terytoriach. Celem świętej wojny jest więc usunięcie skorumpowanych polityków i wprowadzenie prawa szariatu. To połączenie ideologicznych przesłanek i politycznych celów przesądza o uznaniu przez nich Syrii za istne eldorado światowego dżihadu, a potwierdza to jeden z rzeczników Al-Kaidy, Adam Gadahn, który oznajmił w lipcu, że Syria jest "kolejnym celem do przejęcia przez Al-Kaidę" i wezwał dżihadystów, by nie bratali się z umiarkowanymi rebeliantami wspieranymi przez Zachód.
- Wielu braci z Europy przyłączyło się do nas. Niektórzy z nich potrzebują więcej treningu niż my, bo nauczyliśmy się walczyć w czasie wojny przeciwko Kadafiemu. Ale ci bracia są odważni - mówi w rozmowie z "The Daily Best" Abu Abderrazak - Libijczyk, który walczył w szeregach Frontu Zwycięstwa. Gdy w boju stracił nogę, wyjechał na leczenie do Turcji, ale pozostał w kontakcie ze swoimi "braćmi w walce". Dodaje, że część ochotników jest odprawiana z kwitkiem. - Niektórzy są zbyt słabi, by walczyć, ale mogą pomóc nam w inny sposób, po powrocie do swoich krajów - mówi, nie precyzując, o jaką pomoc chodzi.
Rąbka kotary, za którą kryją się tajemnicze misje odesłanych na Zachód dżihadystów, odsłania natomiast Patrick Poole, niezależny ekspert ds. terroryzmu. Jego zdaniem z najszerzej otwartymi ramionami orędownicy świętej wojny przyjmują swoich braci w walce przybywających ze Stanów Zjednoczonych. Jak zauważa, dżihadyści z amerykańskimi paszportami "są wykorzystywani do celów propagandowych", bo wieść o ich walce na syryjskim froncie dociera do islamistów w Stanach Zjednoczonych i wraca do Syrii w postaci wsparcia finansowego i kolejnych rekrutów. Częściowo za realizację tych zadań odpowiadają odesłani rekruci.
Częściowo, bo mają też inną misję, która spędza sen z powiek oficerom amerykańskiego wywiadu i dyplomatom w Waszyngtonie: nawet po krótkim treningu, który przechodzą pod czujnym okiem szkoleniowców Al-Kaidy w tymczasowych obozach, zakładanych na odludnych terenach wzdłuż granicy z Irakiem, są gotowi do przeprowadzenia w bliższej lub dalszej przyszłości zamachów w Stanach Zjednoczonych.
Teletubisie, chleb i al-Kaida
Dlaczego islamiści, których obawiają się w Syrii niemal wszyscy: od prezydenta i jego świty (którzy są alawitami, a więc naturalnymi wrogami sunnickich ekstremistów), poprzez ludność cywilną (której w większości zależy na utworzeniu demokratycznego i świeckiego rządu po upadku reżimu), po zachodnich decydentów (w interesie których jest osadzenie w Damaszku marionetkowych, prozachodnich władz), tak szybko i tak sprawnie przejmują kontrolę nad kolejnymi miastami? W strefie ich wpływów znajdują się już w końcu bogate w ropę naftową prowincje Dajr az-Zaur i Hasaka czy miasta Ar-Rakka i Aleppo, gdzie wprowadzili własne porządki, z prawem szariatu na czele.
Właśnie owe "porządki" są jednym ze źródeł ich sukcesu. W wykończonych wojną domową prowincjach, nad którymi przejmują władzę, zaskarbiają sobie przychylność ludności działalnością charytatywną: za darmo dostarczają wodę, gaz i prąd, rozprowadzają chleb, oferują pomoc medyczną, a nawet organizują wywóz śmieci i rozdają zabawki (w Aleppo Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie podarowało na przykład dzieciom figurki Spidermana i Teletubisiów). Koordynacją tej gałęzi ich działalności zajmują się specjalnie ustanowione organizacje, jak Qism al-Ighatha, czyli Departament Pomocy, utworzony przez al-Nusrę w Aleppo. By zaskarbić sobie przychylność cywilów w innych miastach, które zamierzają zdobyć, wszystkie akcje charytatywne nagrywają i upubliczniają w internecie.
To stawia ich w całkowitej opozycji do słabo wyszkolonych i zorganizowanych oddziałów Wolnej Armii Syrii, które dodatkowo są często posądzane o kradzież żywności. - Wolna Armia Syrii nie ma pieniędzy, więc kradną. Kradną wszystko - mówi w rozmowie z "The Guardian" jeden z dowódców al-Nusry, zarządzający rafinerią gazową i nazywany przez kompanów "gazowym emirem". Gdy władzę w mieście przejęli islamiści, inny członek Frontu Zwycięstwa powiedział BBC, że ich "dyscyplina i uczciwość" w oczach cywilów przechylają szalę zwycięstwa na ich stronę. Opinię tę potwierdza Aaron Zelin, ekspert Washington Institutr for Near East Policy. - Są sprawiedliwi i nieskorumpowani - stwierdza w rozmowie z Reutersem.
- Idź i zapytaj ludzi, na ulicach, czy jest jakiekolwiek wolne miasto w Syrii, które jest zarządzane tak sprawnie jak to. Jest elektryczność, woda, chleb i bezpieczeństwo. Z Bożą pomocą, to będzie zalążek nowego syryjskiego kalifatu - mówi z kolei jeden z dowódców al-Nusry w rozmowie z "The Guardian".
Drugim źródłem sukcesu islamistów jest imponująca dyscyplina, doskonała organizacja i płynące z zagranicy dostawy uzbrojenia. To ostatnie zawdzięczają nie tylko Al-Kaidzie, ale również po cichu sprzyjającym im salafitom z Arabii Saudyjskiej i Kataru. Na ironię zakrawa tu fakt, że część broni, która trafia w ręce islamistów, pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Jej dystrybucją zajmują się bowiem sojusznicy Waszyngtonu w Rijadzie i Dosze. - Są najsilniejsi w regionie - mówi w rozmowie z "New York Times" jeden z dowódców umiarkowanych rebeliantów w prowincji Hasaka. Jego zdaniem wielu powstańców przystąpiło do al-Nusry, bo organizacja dysponuje znacznie lepszym uzbrojeniem. Ale zapewnia, że wystąpili z jej szeregów na początku kwietnia, gdy Al-Kaida oficjalnie udzieliła jej wsparcia, a dzień później jej przywódca Abu Mohammad al-Jawlani złożył przysięgę wierności następcy Osamy bin Ladena, Ajmanowi al-Zawahiriemu. - Większość młodych ludzi, którzy przyłączyli się do nich (al-Nusry - red.) zrobiła to, by obalić
reżim, nie by wstąpić do Al-Kaidy - zapewnił wojskowy.
"Zabij, a dasz nauczkę"
Jest też i druga strona medalu. Choć dżihadyści oficjalnie deklarują, że walczą z reżimem Baszara al-Asada, ich działania wymierzone są nie tylko w otoczenie prezydenta. Lista ich wrogów jest znacznie dłuższa.
Numerem dwa są umiarkowani rebelianci, zrzeszeni głównie pod sztandarem Wolnej Armii Syrii, którzy zdecydowanie sprzeciwiają się wizji Syrii jako islamskiego państwa wyznaniowego. Na tle ideologicznym (a zarazem politycznym) dochodzi między obiema stronami opozycji do regularnych walk. Co więcej, islamiści mają ponoć na sumieniu polityczne mordy, m.in. jednego z przywódców WAS, Kamala Hamamiego, o którego zastrzelenie na początku lipca zostało posądzone Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie.
Na kolejnym miejscu czarnej listy islamistów plasują się Kurdowie. W lipcu Front Zwycięstwa zaatakował grupę kurdyjskich bojowniczek w prowincji Hasakeh i zamordował kurdyjskiego polityka Isę Huso przed jego domem. Dżihadyści dokonali też masakr w kurdyjskich miejscowościach Tal Aran i Tal Hasel, mordując kilkaset osób, w tym co najmniej 120 dzieci.
Czołówkę zamykają chrześcijanie. - Zaczęło się od porwania dla okupu, ale później zaczęli mówić mi, że mam wielbić Allaha - mówi w rozmowie z "The Telegraph" chrześcijanin z Hasakah. W niewoli był przetrzymywany razem z pięcioma innymi mężczyznami. - Byliśmy związani, mieliśmy zasłonięte oczy, zmuszali nas do klęczenia. Jeden z porywaczy zbliżył się do mnie tak, że czułem jego oddech. Wysyczał: "Dlaczego nie zostaniesz muzułmaninem? Wtedy byłbyś wolny" - opowiada mężczyzna. Inny dodaje, że w ciągu jednego tygodnia słyszał o co najmniej pięciu "wymuszonych konwersjach". Z ich rąk zginął m.in. ojciec Murad z Ghassanieh, oskarżony o kolaborację z reżimem.
Ofiarami islamistów padają wreszcie cywile. "Na kilka tygodni przed naszym przybyciem, po zatargu z miejscowym plenieniem (…), bojownicy al-Nusry otoczyli wioskę Albu Saray i wzięli wszystkich mężczyzn do niewoli. Kilku z nich oskarżyli o zamordowanie komendanta al-Nusry i zabili, a wiele domów w wiosce puścili z dymem" - pisze Ghaith Abdoul-Ahad, korespondent "The Guardian". Cytowany już "emir gazowy" stwierdza, że była to idealna lekcja na przyszłość dla ewentualnych przeciwników. - Zabij, a dasz nauczkę silniejszym plemionom. Zaczną się bać - mówi.
Także mieszkanki Aleppo miały już okazję posmakować gorzkiego smaku owoców, jakie może wydać islamski kalifat w Syrii. "Muzułmankom zabrania się opuszczania domów w nieskromnym stroju, ciasnych ubraniach podkreślających ich kształty i makijażu. (...) Wszystkie nasze siostry są zobowiązane do posłuszeństwa wobec Boga i dostosowania się do islamskiej etykiety" - głosi wydana na początku lipca fatwa. Jak grzyby po deszczu wyrastają sklepiki, w których można zakupić tradycyjne islamskie stroje i chusty zasłaniające twarz.
- Są odpowiedzialni za całą masę zbrodni, począwszy od ataków terrorystycznych i masakry (ludności), poprzez zmuszanie ludzi do przeprowadzania samobójczych zamachów, po atakowanie chrześcijańskich kościołów i zmuszanie dzieci do ścinania nieuzbrojonych więźniów - podsumowuje Paul Joseph Watson. Nawet była już amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton podkreśliła w rozmowie z BBC, że "w regionie działa wielu bardzo niebezpiecznych aktorów", na czele z ludźmi, których nazwiska widnieją na czarnej liście terrorystów.
Afganistan 2.0?
Wszyscy, którym nie w smak jest rosnąca potęga dżihadystów w Syrii, plują sobie w brody. - To staje się koszmarem. Już na początku popełniliśmy błąd, ostrzegając zwłaszcza USA, że do Syrii przedostają się z Turcji zagraniczni bojownicy, by prowadzić dżihad - mówi anonimowo oficer wywiadu jednego z państw arabskich w rozmowie z ”The Daily Best”.
W komentarzach różnych ekspertów przewija się mnóstwo porównań z wojnami, prowadzonymi w różnych częściach świata w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Część odwołuje się do Afganistanu z czasów wojny z ZSRR (1979-1989), kiedy wsparci przez Stany Zjednoczone mudżahedini przeszli błyskawiczną metamorfozę i stali się zagłębiem globalnego terroryzmu, wymierzając lufy otrzymanych od Amerykanów karabinów w nich samych. Inni - do wojny domowej w Libanie (1970-1995), która stała się przyczyną głębokich podziałów społecznych wzdłuż granicy wytyczonej przez religię. Jeszcze inni - do metamorfozy, jaka nastąpiła w Czeczenii: początkowa walka o niepodległość została przykryta grubą warstwą islamskiego ekstremizmu.
Jedno nie ulega wątpliwości: póki na arenie walki w Syrii było tylko dwóch aktorów (powstańcy żądający ustąpienia prezydenta i reform oraz siły rządowej Asada), wynik ich starcia można było z większą lub mniejszą trafnością oszacować. Od momentu jednak gdy do walki wkroczył trzeci potężny zawodnik, nic nie jest wiadome. Może tylko to, że "wojna (w Syrii) będzie trwała, i trwała, i trwała", jak twierdzi analityk Aaron Lund.
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.