Irlandka pobiła Rosjankę na oczach 11 milionów ludzi
Stało się tak, jak przewidywałem przed kilkoma tygodniami. Irlandzcy sportowcy nie związani bliżej z kopaniem piłki, przysporzyli w Londynie swojemu krajowi dużo więcej powodów do radości niż ich kopiący koledzy na polskich euroboiskach (...) Irlandzka bokserka Katie Taylor zdobyła złoty medal olimpijski kładąc na deski swoją rosyjską koleżankę po fachu nazwiskiem Zofia Oczigawa w zaledwie 18 minut. Pojedynek przyciągnął przed telewizory rekordową liczbę widzów. Statystyki telewizji RTE wykazały, że obejrzało go 11 milionów ludzi - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.
20.08.2012 | aktual.: 20.08.2012 11:27
Przeczytaj wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Irandczycy zawsze byli dobrzy na piąchy. Nie od dzisiaj mówiło się, że pojedynek typu pubowego z Irlandczykiem odbywa się do absolutnego zlegnięcia przeciwnika na ziemi. Nie dziwi mnie więc, że irlandzcy bokserzy obu płci tak popisowo zabłysnęli na igrzyskach. Oprócz tego mieszkańcy tej krainy masowo błyszczą w innej swojej ulubionej dyscyplinie, czyli graniu na ulicy, zwanym „buskingiem”. Na dublińskim Grafton street więcej grajków niż przechodniów, aczkolwiek bez pana Witka z Atlantydy. A teraz jadziem.
Słaba płeć Irlandii, czyli dopóki pięści w grze
Stało się tak, jak przewidywałem przed kilkoma tygodniami. Irlandzcy sportowcy nie związani bliżej z kopaniem piłki, przysporzyli w Londynie swojemu krajowi dużo więcej powodów do radości niż ich kopiący koledzy na polskich euroboiskach. Irlandzka bokserka Katie Taylor zdobyła złoty medal olimpijski kładąc na deski swoją rosyjską koleżankę po fachu nazwiskiem Zofia Oczigawa w zaledwie 18 minut. Pojedynek przyciągnął przed telewizory rekordową liczbę widzów. Statystyki telewizji RTE wykazały, że obejrzało go 11 milionów ludzi.
Aż 10 tysięcy zebrało się przed telebimem w rodzinnej miejscowości sportsmenki, Ballywaltrim, Bray, hrabstwo Wicklow. Z wyglądu niepozorna, a nawet dziecinna Katie stała się bohaterką narodową i wzorem do naśladowania dla wszystkich irlandzkich dziewczyn i chłopaków, pragnących dobrze kogoś sprać. Ale nie tylko ich. W mediach krąży nawet żart, że Katie powinna zainteresować się polityką. Nie z powodu swojej popularności i charyzmy, czy nawet ewentualnych zdolności menadżerskich, ale dlatego, że mogłaby jednym ciosem powalić wszystkich pozostałych kolegów w rządzie i parlamencie. A to zobowiązuje.
W zamierzchłych czasach liderem publicznym zostawał najsilniejszy rycerz, który mógł pokazać pozostałym, jak się kopie tyłki wrogów. W polityce, jak wiadomo, wygrywają nie najsilniejsi w swojej dziedzinie, lecz najcwańsi, toteż włączenie się Katie Taylor do tej gry, byłoby przełomem. Mając w pamięci jej widowiskowe techniki perswazji na ringu, uważam, że z pewnością potrafiłaby niejednemu przemówić do rozumu i wdrożyć wiele rozwiązań bez cienia sprzeciwu. Łomot, jaki sprawiła swoim kolejnym rywalkom i który doprowadził ją na podium, wprawił w osłupienie nawet Lennoksa Lewisa, który gratulował jej zwycięstwa na Twitterze.
Również Samuel L Jackson, który tłucze ludzi wyłącznie na filmach, zafascynował się wyczynem panny Taylor, głosząc, również za pomocą wspomnianego Twittera, że wszyscy powinniśmy wznieść kufelek w feście podziwu dla bitnej Irlandki. Wyobrażam sobie, jaki byłby szał, gdyby Taylor rozłożyła na łopatki jakąś reprezentantkę Wielkiej Brytanii. Sprawa jak nic otarłaby się o politykę i Katie nie mając wyboru, musiałaby kandydować na prezydenta.
Nim i-Ludzie zdążyli ochłonąć po sukcesie Katie, na ringu zabłysnął inny irlandzki pięściak nazwiskiem John Joe Nevin, tłucząc taśmowo kolejnych rywali. Kiedy piszę te słowa, doszedł do półfinałów, toteż o jego ostatecznym zwycięstwie nad całym światem nie będę jeszcze donosić, bo póki piłka w grze, wszystko jest przecież możliwe. Pardon, pięści, a nie piłka.
Tak czy owak, dzieciaki z sąsiedztwa już nie chcą latać za piłką po miejscowym parkingu. Teraz chcą być tacy jak Taylor i Nevin, i symulują walki bokserskie pośród rowerków i wiaderek do piasku. Jest w tym siła, moi Państwo, choć z racji ogólnej awersji do wyczynowego sportu, wolałbym osobiście, by raczej interesowali się malowaniem obrazów lub założeniem drugiego U2.
Sztuka buskingu, czyli jak znaleźć miejsce na Grafton Street
Skoro już o obrazach mowa to specjaliści z miejscowej galerii narodowej zaczęli w końcu łatać słynny obraz Moneta, który został porżnięty przez wielbiciela przed dwoma miesiącami. Nie podano dokładnie, co zrobią, żeby przywrócić mu dawną świetność, ale mówi się, że niestety będzie widać, które fragmenty są od Moneta, a które od dublińskich impresjonistów A.D. 2012. Cóż, to się nazywa nowa pokusa dla starych marzeń, jak mawiał jeden z idoli mojej młodości, niejaki Brian Jones, główny operator gitary z czasów wczesnej kariery The Rolling Stones.
Nowe pokusy dla starych marzeń w sferze rock and rolla są ewidentnie obiektem zainteresowania całkiem sporej grupy innych i-Ludzi, w dodatku nie tylko tych najmłodszych, przez co nie należy mieć obaw o zgon muzyki szarpidrutowej w tej części świata. Na dublińskim Grafton Street, którą zamieniono w deptak, notuje się w tym roku rekordowe ilości grajków ulicznych, zarówno solistów, jak i całych grup gromadzących tłumy gapiów i ponoć zarabiających na tym zupełnie znośne pieniądze. „Busking” (nie mylić z „boxingiem”), czyli uliczne granie, przeżywa w Irlandii renesans popularności i mówi się nawet o „busker wars”, czyli wojnach grajków, ponieważ najwyraźniej jest ich tak wielu i stoją tak blisko siebie, że zagłuszają się nawzajem, nie mówiąc o braku miejsca dla rosnącej liczby kolejnych chętnych. Wygląda więc na to, że na Grafton Street niedługo trzeba będzie mieć dobre rozeznanie i układy wśród sprzedawców albo restaratorów, żeby wiedzieć, gdzie się rozkładać z gitarą, a gdzie nie.
Prawdopodobnie złożyło się na to wiele czynników, na czele z kryzysem oraz zupełnie znośną pogodą, którą natura uraczyła Irlandię tego lata. A może jest w tym też i trochę sentymentu za złotymi czasami rocka, kto wie.
Na sentymentalnej fali chyba nie popłynął w tym sezonie Pan Witek z Atlantydy, który swego czasu występował przed domem towarowym Brown Thomas na Graftonie, a którego obecności w tym miejscu nie stwierdziłem tego lata. Pół dekady temu wzbudzał tutaj istną sensację, a prasa nazywała go „polskim kowbojem”. Byli nawet tacy tubylcy, którzy podziwiali jego muzyczny nikiforyzm, choć podejrzewam, że robili to z grzeczności, poza tym zagadkowa przecież pozostawała sfera tekstów piosenek, które mogli brać za śpiewaną poezję w tej jakże wstrząsająco surowej interpretacji.
Tak czy owak, busking w Dublinie wciąż przynosi zyski, bo muzyka gitarowa w tej części świata wciąż jest popularna, a poza tym niektórzy wykonawcy naprawdę prezentują światową klasę. Na trzech przećpanych brodaczy, usiłujących wycharczeć z siebie „Knockin’ On The Heaven’s Door” przypada jeden naprawdę zdolny muzyk albo cały zespół profesjonalnych muzyków grających własne utwory na tyle sprawnie, że mogliby w zasadzie od razu wkroczyć do studia. Najwyraźniej Grafton jest tutaj odpowiednikiem Youtube w tak zwanym realu. Całkiem sporo ludzi wypłynęło stąd na szersze wody, zwłaszcza, że nastały czasy, kiedy układy z wytwórniami płytowymi i gigantyczne promocje nie wystarczają, by przekonać tłumy do kiczu. W końcu nawet wśród tuzów w wytwórni płytowych, przechadzających się po ulicy, musi się znaleźć chociaż jeden, który ma jakieś pojęcie o dobrej muzyce.
Ciekawe, czy takie podejście kiedyś przyjmie się w Polsce i z naszych ulic i rynków ktoś wyłowi nową Budkę Suflera albo nowy Perfect. Albo jeśli nie nowa Budka, to może chociaż jakiś nowy Jerzy Kulej się trafi. Mogliby go nawet wziąć do polityki, by nasza polityka miała chociaż jednego silnego człowieka, który nigdy nie przegrywa. Byłoby perfect.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com