Ireneusz Migdał, tanatoprakser: ciało zmarłego jest bezbronne, stoję na straży jego godności
Ireneusz Migdał codziennie styka się ze śmiercią. Widzi efekty jej pracy i stara się je ukryć przed żałobnikami. To dzięki niemu zmarli wyglądają tak, jakby tylko na chwilę zasnęli. Mówi, że ciało jest bezbronne, a on stoi na straży godności zmarłego.
02.11.2012 | aktual.: 06.11.2012 14:23
WP: Iga Burniewicz: Pracuje pan z ludźmi...
Ireneusz Migdał: - Od ponad 20 lat obsługuję zmarłych. Jestem laborantem sekcyjnym - otwieram ciało dla lekarza. Wykonuję też toaletę pośmiertną, czyli to, co robi się z ciałem przed ubraniem go: myję, golę, obcinam paznokcie, jeżeli jest taka potrzeba. Usuwam wenflony i dreny. Zajmuję się też tanatoplastyką, czyli rekonstrukcjami.
WP: Twarzy?
- Nie tylko, chociaż ją najtrudniej jest odbudować. Tak naprawdę nikomu jeszcze się nie udała twarz, która po rekonstrukcji wygląda naturalnie. Zawsze jest element sztuczności i manekinizmu. Odbudowa twarzy to szczególnie ważne i odpowiedzialne zadanie. Bliscy podczas pogrzebu będą spoglądali ostatni raz na oblicze, które widzieli całe życie. Wszystko zależy od warsztatu, umiejętności manualnych, wyobraźni przestrzennej i intuicji zawodowej preparatora, balsamisty czy tanatokosmetologa.
WP: Ciało też trzeba rekonstruować?
- Można sobie wyobrazić, w jakim stanie jest ciało osoby, która zginęła w wypadku komunikacyjnym, np. potrącił ją pociąg. Czasami rodzina takiej osoby jest zdecydowana na ceremonię z otwartą trumną. Wtedy trzeba zrobić wszystko, żeby ciało - mówiąc bardzo kolokwialnie - było w stanie "oglądalności". Bardzo ważny jest przy tym dobór odpowiedniej garderoby, która ukryje niektóre oznaki nagłego zgonu.
WP: Jest pan też jednym z nielicznych w Polsce tanatoprakserów.
- Czytałem gdzieś niedawno, że tanatoprakserów, czyli balsamistów, w Polsce jest ok. dwustu. Bzdura. Faktycznie, wiele osób kończy kursy balsamowania, ale niewiele ma pojęcie o tanatopraksji. Jedno ukończone szkolenie do tego nie wystarczy.
WP: A pan jak zaczynał?
- Wyszedłem z wojska w trudnym czasie, w 1989 r. Ceny szalały, szukałem pracy. Znalazłem ją najpierw w budowlance, a później w szpitalu, gdzie obowiązywał pięciogodzinny dzień pracy. Kuszące. Zainteresowała mnie praca w prosektorium. Chciałem się dokształcać w tym zakresie. W 1994 r. wyjechałem na specjalny kurs do Francji.
WP: W Polsce nie ma takich kursów?
- Teraz są, ale wtedy byłem jedyną osobą w kraju zainteresowaną tanatopraksją. Obecnie w Polsce organizuje się sporo tego typu szkoleń dla ludzi spoza branży, ale mam wrażenie, że część uczestników przychodzi na kursy tylko po to, żeby móc się później tym pochwalić w towarzystwie. Ja wyszkoliłem ok. 25 osób. Większość z nich pracowała już wcześniej w branży pogrzebowej i chciała się dokształcić.
WP: Nie chce Pan szkolić ludzi "z ulicy"?
- Postępowania z ciałem nie da się nauczyć w dwa-trzy dni. Gdybym po tak krótkim kursie trafił do pracy w szpitalu i dostał ciało z pięcioma wenflonami i czterema drenami, to pewnie bym usiadł i płakał.
WP: Co powinni w takim razie zrobić ci, którzy chcą zacząć pracę w tym zawodzie?
- Poszukać zajęcia, nawet w postaci wolontariatu. Podpatrywać pracę bardziej doświadczonych. Każdy przypadek jest inny i trzeba umieć sobie z nimi radzić. Sam się do dzisiaj uczę rekonstrukcji. Nie ma na nią jednego przepisu.
WP: A konkretne techniki balsamowania...
- ... są objęte tajemnicą.
WP: Do tej pracy potrzebne są szczególne predyspozycje psychiczne?
- Trzeba mieć odpowiednie podejście. Jeżeli podczas kursów słyszę, że ktoś się podśmiewa, to wiem, że nie nadaje się do tej pracy. Boi się śmierci i próbuje to maskować śmiechem. Kiedyś kolega po fachu podzielił się ze mną obserwacją: ci, którzy się psychicznie nie nadają do tej pracy, nie wytrzymują w niej nawet roku. Bardzo ważna jest też etyka. Swoim kursantom mówię: "Nikt z was by sobie nie życzył, żeby ktoś źle obchodził się z ciałem waszego bliskiego. Ciało jest bezbronne, a my stoimy na straży jego godności".
WP: Myśli pan o zmarłych jako o ludziach czy o pracy do wykonania?
- Staram się patrzeć na nich jak na pracę do wykonania, ale gdzieś w głębi umysłu pojawia się refleksja, że przecież ten człowiek miał jakieś plany, marzenia. Miał rodzinę. Najtrudniej jest, kiedy zajmuję się ciałem dziecka. Szczególnie jeżeli jest w tym samym wieku, co moje dziecko. Dorosły zwykle odchodzi przez chorobę albo głupotę swoją lub innych. Szczerze mówiąc, wolę dostać dziesięć ciał dorosłych w stanie rozkładu niż jedno dziecko.
WP: Zdarza się panu płakać w czasie pracy?
- Rzadko. Kiedy przychodzą bliscy zmarłego, płaczą, opowiadają mi o nim, czasem coś tam drga w środku. Jestem człowiekiem. Płaczę, kiedy trafia do mnie ciało kogoś z rodziny.
WP: Obsługuje pan ciała swoich bliskich?
- Jest wśród nas taka niepisana zasada, że swoich bliskich się nie szykuje.
WP: Taka praca pewnie zmusza do refleksji. Myśli pan o swojej śmierci?
- Tak. Byłem dość blisko tej granicy. Nie widziałem co prawda tunelu, ale mój stan był ciężki. Od tamtej pory uważam na to, co robię i mówię.
WP: Zastanawia się pan czasem w pracy nad sensem życia?
- W pracy nie, po pracy tak, szczególnie na drodze. Zastanawia mnie karkołomne postępowanie kierowców. Kiedy trafiają do mnie ciała osób po wypadkach drogowych, myślę sobie: "Jeszcze dobę temu nie przypuszczałeś, że teraz tu będziesz".
Rozmawiała Iga Burniewicz, Wirtualna Polska