Irakijczycy głosują w referendum - ataki na razie niegroźne
Miliony Irakijczyków głosują w historycznym referendum w sprawie nowej konstytucji, która według jej autorów ma być fundamentem demokracji i pojednania narodowego, ale według przeciwników może doprowadzić do wojny domowej i rozpadu kraju.
Lokale wyborcze, strzeżone przez policję i wojsko irackie, otwarto o siódmej rano. W Bagdadzie mimo kilku ataków moździerzowych tysiące ludzi zdążały pieszo do punktów głosowania. Od piątku wieczór obowiązuje zakaz ruchu kołowego, co ma uniemożliwić rebeliantom użycie ich najgroźniejszej broni - bomb samochodowych.
W ufortyfikowanej Zielonej Strefie, rządowej enklawie w centrum Bagdadu, wśród pierwszych głosujących był prezydent Dżalal Talabani i premier Ibrahim Dżafari.
Głosowałem "tak" i wzywam wszystkich Irakijczyków, bez względu na pochodzenie etniczne i wyznanie, by poparli konstytucję - powiedział Talabani, iracki Kurd.
Głosować można do siedemnastej (16.00 czasu polskiego), chyba że przed jakimś lokalem powstanie duża kolejka - wtedy komisja przedłuży tam urzędowanie.
Referendum przebiega spokojnie, mimo sporadycznych incydentów, inaczej niż wybory powszechne 30 stycznia, kiedy rebelianci przeprowadzili przeszło 100 ataków, w tym samobójcze zamachy bombowe, i zabili co najmniej 45 osób.
Do udziału w referendum zarejestrowało się 15,5 mln Irakijczyków, 800 tysięcy więcej niż przed styczniowymi wyborach powszechnymi. Wtedy frekwencja wyniosła 58 procent.
W Basrze na szyickim południu głosowały tłumy, często głośno wyrażające poparcie dla konstytucji. Kolejki tworzyły się także przed lokalami w Faludży, dawnym bastionie rebelii sunnickiej 55 km na zachód od Bagdadu. Jak pisze agencja France Presse, "Faludża głosuje w spokoju przeciwko konstytucji".
Jednak w Ramadi, stolicy niepokornej sunnickiej prowincji Anbar, gdzie rebelianci ostrzelali wojska irackie i amerykańskie, głosujących nie było widać.
Również w 1,8-milionowym Mosulu, mieście, gdzie rebelianci są wciąż silni, frekwencja jest nieduża, a na ulicach rozrzucono ulotki z pogróżkami wobec głosujących.
Ulotki pokazują amerykańskiego Wuja Sama, który pochyla się nad głosującym przedstawionym w postaci osła. "Zostań w domu, nie wierz w konstytucję!" - głosi napis.
Konstytucja ma przekształcić Irak z państwa scentralizowanego w federację regionów, zgodnie z pragnieniem szyickiej większości i sprzymierzonych z nią Kurdów. Obie te społeczności za dyktatury Saddama Husajna zaznały prześladowań i widzą w ustroju federalnym gwarancję przed nastaniem jakichś nowych rządów silnej ręki.
Jednak wielu arabskich sunnitów (15-20 proc. Irakijczyków), którzy za Saddama byli warstwą rządzącą, obawia się, że federalizacja pozwoli szyitom i Kurdom utrwalić swą obecną dominację i z czasem doprowadzi do rozpadu kraju na trzy części: iracki Kurdystan, zasobne w ropę naftową szyickie południe i ubogi kadłubowy "Sunnistan" pozbawiony złóż ropy i gazu.
Kilka dni przed referendum rządząca koalicja szyicko-kurdyjska wprowadziła kilka poprawek do projektu konstytucji, łagodząc przepisy przeciwko członkom saddamowskiej partii Baas, podkreślając integralność Iraku i dopuszczając możliwość dalszych zmian po nowych wyborach powszechnych, które mają odbyć się w grudniu.
Ustępstwa te przeciągnęły część polityków sunnickich, w tym przywódców silnej Irackiej Partii Islamskiej, na stronę konstytucji, ale wielu innych nadal ją krytykuje i potępia IPI za "zdradę".
Do ratyfikowania konstytucji, którą ułożył parlament w trakcie kilkumiesięcznych burzliwych rokowań, wystarczy zwykła większość głosujących - chyba że przeciwko dokumentowi padnie dwie trzecie głosów "nie" przynajmniej w trzech z 18 prowincji kraju.
Ponieważ szyici i Kurdowie stanowią razem prawie 80 procent ludności Iraku, arabscy sunnici mogliby utrącić konstytucję tylko wtedy, gdyby w czterech prowincjach, gdzie przeważają, głosowali masowo "nie".
Na to się jednak nie zanosi, bo przejście IPI na stronę zwolenników konstytucji podzieliło obóz sunnicki, a znaczna część sunnitów zapewne pozostała w domach, albo ze strachu przed terrorem, albo dlatego, że część ich przywódców nawoływała do bojkotu głosowania.