Irak jak Liban?
Prędzej czy później alianci wygrają zapewne militarnie starcie na dwóch frontach: z "saddamowcami" (sunnitami) z Faludży i okolic oraz z "sadrystami" (szyitami). Jednak wydarzenia ostatniego tygodnia fatalnie wróżą przyszłości irackiego eksperymentu – pisze w „Tygodniku Powszechnym” Wojciech Pięciak.
14.04.2004 08:06
W oczach krytyków interwencji Irak jawi się jako najgorsze miejsce na ziemi, gdzie “okupanci” walczą z “powstańcami”. Jest też i druga strona tego medalu: Irakijczycy napisali dla siebie konstytucję, udało się w znacznym stopniu odbudować infrastrukturę, wolność słowa jest tak powszechna, że do niedawna obejmowała nawet tych, którzy wzywali do zabijania “niewiernych”. Większość Irakijczyków, nawet jeśli nie darzy aliantów sympatią, uważa, że ich sytuacja jest lepsza niż za Saddama.
Kilka dni “wojny na dwóch frontach” - z jednej strony amerykańska ofensywa na Faludżę, a z drugiej starcia jednostek koalicji z bojówkami al-Sadra - potwierdziły jednak szereg słabości postsaddamowskiego Iraku. Przede wszystkim okazało się, jak słabe są struktury nowego irackiego państwa, co może się stać po przejęciu władzy na powrót przez Irakijczyków 30 czerwca, a zwłaszcza po planowanych wyborach.
Jeśli w przyszłości zmagania wyborcze między ugrupowaniami polityczno-religijno-etnicznymi miałyby więc zdominować partyjne milicje (takie jak grupa al-Sadra), wówczas w Iraku - gdzie istnieje szereg zbrojnych formacji, tworzonych nie tylko przy partiach, ale także na szczeblu lokalnym, dla ochrony przed bandytyzmem - uruchomiony zostałby mechanizm podobny do tego, który doprowadził do wybuchu wieloletniej wojny domowej w Libanie.