IPN bada zestrzelenie polskiego samolotu przez Czechów
Pion śledczy IPN bada sprawę zestrzelenia w 1975 r. nad Czechosłowacją polskiego samolotu, którym pilot chciał uciec na Zachód. Dionizy B. zginął, gdy czeski myśliwiec zestrzelił jego maszynę - co nastąpiło za zgodą polskich władz.
Jak dowiedział się dziennikarz PAP w źródłach w IPN, pion śledczy warszawskiego oddziału Instytutu chce wystąpić do strony czeskiej o materiały sprawy; poszukuje też jej dokumentów w archiwach wojska z lat PRL.
IPN ma nadzieję, że pozwoli to ustalić, kto z polskich władz odpowiada za przestępstwo przekroczenia uprawnień, które doprowadziło do śmierci pilota. IPN kwalifikuje ten czyn jako komunistyczną zbrodnię zabójstwa - za co grozi nawet dożywocie.
Śledztwo toczy się w sprawie przekroczenia w lipcu 1975 r. uprawnień przez nieustalonego funkcjonariusza publicznego z Dowództwa Wojsk Obrony Powietrznej Kraju. Według IPN, przestępstwo polegało na wydaniu - wbrew obowiązującym w Polsce regulacjom prawnym, za pośrednictwem Centralnego Stanowiska Dowodzenia Obrony Powietrznej CSRS w Pradze - zgody na zestrzelenie przez czeski myśliwiec polskiego samolotu cywilnego AN-2. W swym postępowaniu IPN analizuje też procedury prawne całej sytuacji.
AN-2 był w PRL podstawowym małym samolotem transportowym dla wojska; używano go też w lotnictwie cywilnym. Ten 12-metrowy jednośmigłowy dwupłatowiec konstrukcji radzieckiej mógł zabrać na pokład 12 osób.
Nie był to jedyny przypadek śmierci na terytorium CSRS Polaka, który zmierzał na Zachód. W 2002 r. zapowiadano, że IPN dostanie od swego czeskiego odpowiednika nazwiska Polaków zabitych w latach 1948-1956 podczas przekraczania granicy Czech z Niemcami i Austrią. W sprawie ofiar "czeskiej granicy" śledztwa prowadzą obie instytucje.
Ówczesny szef pionu śledczego IPN prof. Witold Kulesza mówił wtedy, że Polacy dążący w latach stalinizmu na Zachód padali w Czechach ofiarą "śmiertelnej pułapki" - zasieków pod napięciem 5 tys. volt. Były one niewysokie, przez co można było się łudzić, że nie są trudne do sforsowania. Nigdzie nie było jednak ostrzeżenia, że dotknięcie drutu spowoduje natychmiastową śmierć - powiedział Kulesza. Dlatego też obie strony zgodnie oceniają to jako postać zbrodni komunistycznej - dodał.