Inwazja mediopoli - felieton Igora Zalewskiego
Dziennikarzom pojawiła się konkurencja. To Ryszard Czarnecki, który co jakiś czas puszcza na swoim blogu smakowite niusiki, a niekiedy nawet poważne newsy. Niewykluczone, że reporterskie talenty odkryją w sobie kolejni politycy, bowiem już chyba zauważyli, że podzielenie się jakąś informacją ze światem bardzo się opłaca. Eurodeputowany Samoobrony pokazuje, że jest ważny, bo dobrze poinformowany. No i na chwilę wszystko kręci się wokół niego.
05.02.2007 10:11
Połączenie dziennikarza z politykiem to nowalijka, która nie byłaby możliwa bez Internetu. Kilka lat temu, to co dzisiaj robi Czarnecki inni politycy robili za pomocą zaprzyjaźnionych, czy po prostu dobrze sobie znanych reporterów. Jeśli chciało się puścić w świat wieść o czyjejś dymisji, albo narobić trochę zamieszania przeciekiem o konflikcie, wystarczało dać cynk dziennikarzowi. On miał swojego newsa, polityk jego wdzięczność oraz satysfakcję z wywołanej ruchawki. Czasem zresztą cel takiego przecieku był bardziej wyrafinowany.
A dzisiaj? Skandal! Czarnecki na swoim blogu pisze o możliwej dymisji ministra Sikorskiego, odbierając splendor oraz chleb dziennikarzom. Wszystko łapczywie rezerwuje dla siebie, a media muszą się na niego bez końca powoływać. Czarnecki jest prototypem nowego modelu, łączącego cechy dziennikarza i polityka. Taki „dziennityk”, albo „mediopol” nie zrobi raczej wielkiej kariery ani w mediach (bo jest jednak politykiem), ani w polityce (bo tu czasem dyskrecja się przydaje), ale osiągnie swój podstawowy cel – będzie o nim głośno.
Niezauważenie minęły bowiem te czasy, kiedy pietą achillesową polskich polityków była współpraca z mediami. Kilka, kilkanaście lat temu normą byli prominentni liderzy, dla których rozmowa z dziennikarzami albo wizyta w telewizji były mordęgą porównywalną z sześciogodzinnym, ciężkim porodem. Taki na przykład Tadeusz Mazowiecki cierpiał podczas wywiadu tak, że współczucie dławiło rozmawiających z nim dziennikarzy. I takich polityków było całe mnóstwo. Woleli uprawiać politykę w zaciszu gabinetów, od których pismaków należało trzymać, jak najdalej, bo tylko przeszkadzali, w tym, co naprawdę ważne. Kontakty z mediami były z punktu widzenia takich ludzi, jak Mazowiecki zwykłą strata czasu. Teraz wahadło poszybowało w stronę drugiej skrajności. Kiedyś politycy nienawidzili występów przed kamerą i trzeba było ich wołami ciągać do studia. Dzisiaj, trudno spotkać takiego, który nie ma tak zwanego „parcia na szkło”. Wielu polityków uważa, że istotą i esencją ich zawodu jest występowanie w TVN 24, produkowanie się w
radiowych sondach, plotkowanie z prasowymi reporterami w sejmowej restauracji. Można odnieść wrażenie, że typowy polski parlamentarzysta 90 procent swego czasu i energii poświęca na kształtowanie swego wizerunku i budowę popularności. Resztę dzieli między pracę sejmową, wizyty w kawiarni i lekturę tygodników opinii.
Czy o to chodzi w polityce? Chyba jednak nie tylko. Mnogość mediów podsyca ten trend. Programów komentujących wydarzenia, komentujących komentarze do wydarzeń i komentujących komentarze do komentarzy jest bez liku. Potrzeba w nich nieskończenie wielu polityków, którzy lubią pławić się w światłach jupiterów i szczebiotać do mikrofonów. Sejm jest więc zatem bez wątpienia doskonałym miejscem dla niespełnionych gwiazd piosenki czy filmu. Tam na pewno spełnią swoje marzenie i trochę powystępują a w telewizji.
Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski