Intifada noży - żywioł, który wymyka się spod kontroli przywódców Palestyny
Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich lat, Palestyńczycy mówią o wybuchu trzeciej intifady - oddolnego powstania przeciwko izraelskiej okupacji. Ale w przeciwieństwie do poprzednich dwóch intifad z 1987 i z 2000 roku, obecna fala protestów i starć z izraelską armią nie ma żadnego przywództwa czy zaplecza palestyńskich partii. A to oznacza, że być może ani palestyński prezydent Mahmud Abbas na Zachodnim Brzegu, ani rządzący w Strefie Gazy Hamas, nie będą w stanie utrzymać kontroli nad tym, co się dzieje na ulicach.
13.10.2015 | aktual.: 13.10.2015 14:50
Ani palestyńskim, ani izraelskim politykom nie jest na rękę obecna eskalacja. Izrael, gdyby mógł, najchętniej utrzymywałby status quo wojskowej okupacji palestyńskich terytoriów w nieskończoność. Palestyńskie przywództwo tak na Zachodnim Brzegu, jak i w Strefie Gazy, choć dąży do zmiany sytuacji, chce utrzymać kontrolę nad ruchem oporu i walką narodowowyzwoleńczą. Młodzi Palestyńczycy, którzy - jak mówi gazański politolog Mkhaimer Abu Saada - "czują, że nie mają nic do stracenia", wcale nie zamierzają dostosować się do oczekiwań polityków.
Intifada noży
Ostatniej fali protestów towarzyszą ataki popełniane przez nastoletnich Palestyńczyków kuchennymi nożami lub śrubokrętami na izraelskich wojskowych i cywilów. O palestyńskim powstaniu z 1987 roku mówiło się, że to intifada kamieni; teraz palestyńska ulica zaczyna mówić o intifadzie noży.
Napastnicy najczęściej działają na własną rękę, bez wsparcia organizacji, i nie mają żadnej historii zaangażowania w ruch oporu - dlatego ani palestyński, ani izraelski wywiad nie ma żadnych narzędzi powstrzymywania ich. Ich ataki są często samobójcze, bo wiele z nich kończy się natychmiastową egzekucją z ręki izraelskich sił bezpieczeństwa.
W mediach społecznościowych krążą filmy, na których widać, że uzbrojeni żołnierze mogliby aresztować albo postrzelić w nogę lub w rękę atakującą lub podejrzaną osobę zamiast zabijać. W ciągu ostatnich sześciu dni doszło do przynajmniej 19 palestyńskich prób ataku nożem lub innym ostrym narzędziem na Izraelczyków. Nie wszystkie sytuacje są klarowne. Na przykład, w poniedziałek izraelski policjant zastrzelił mężczyznę przy jednej z bram jerozolimskiej starówki, bo ten miał wyciągnąć z kieszeni nóż. Jednak Al Jazeera podała, że naoczni świadkowie na miejscu zdarzenia zakwestionowali wersję policji, zaprzeczając by zabity Palestyńczyk miał w ręku nóż.
Amnesty International opublikowała w piątek raport, w którym twierdzi, że "izraelskie siły zabiły przynajmniej dwoje Palestyńczyków, w tym jedno dziecko, w okolicznościach sugerujących, że zabójstwa były bezprawne i być może stanowiły pozasądowe egzekucje", a także oskarżając policje i wojsko o "nadmierne użycie siły na masową skalę, w tym nadużywanie ostrej amunicji przeciwko osobom, które nie stanowią bezpośredniego zagrożenia dla życia lub zdrowia".
Napięcie w Jerozolimie i na Zachodnim Brzegu narasta od ponad roku. W lipcu izraelscy osadnicy podpalili dom śpiącej palestyńskiej rodziny w wiosce Douma na Zachodnim Brzegu. Zginął wtedy 18-miesięczny niemowlak Ali Dawabszeh i jego rodzice.
Na początku października w palestyńskich atakach zginęło czworo Izraelczyków. Grupa Palestyńczyków zastrzeliła dwoje izraelskich osadników na oczach ich dzieci, a dwa dni później 19-letni Palestyńczyk zadźgał dwóch Izraelczyków na starym mieście Jerozolimy.
Od tamtej pory, Izraelska armia zabiła 24 Palestyńczyków, w tym ośmioro dzieci i kobietę w ciąży. Spośród zabitych część osób to rzekomi napastnicy. Według danych Czerwonego Półksiężyca - około 1300 osób zostało rannych, głównie w masowych protestach.
Osadnictwo - kość niezgody
Sytuacji nie poprawił fakt, że w sierpniu Izrael wyburzył rekordową od pięciu lat liczbę palestyńskich domów i innych obiektów, pozbawiając dachu nad głową blisko 200 osób. Ataki osadników w ciągu ostatnich dwóch tygodni przybrały na sile. Według danych Palestyńskiego Departamentu ds Negocjacji, tylko w pierwszym tygodniu października doszło do 130 ataków na Palestyńczyków, ich własność i pola uprawne. Większość sprawców pozostaje bezkarna: zaledwie 7,4 proc. spraw otwartych w latach 2005-2014 przez izraelską policję w sprawie tych ataków skończyło się postawieniem zarzutów - wynika z opublikowanego w listopadzie zeszłego roku raportu izraelskiej organizacji Jesz Din na temat przemocy osadników.
Ale jak sugeruje uwięziony palestyński lider Marwan Barghouti w liście opublikowanym w weekend w brytyjskim dzienniku "The Guardian", źródeł obecnego powstania trzeba upatrywać nie w ostatnich aktach przemocy, ale w niezmieniającej się od lat sytuacji, w której "codziennie Palestyńczycy są zabijani, ranieni, aresztowani".
Podpisane na początku lat 90. palestyńsko-izraelskie porozumienia z Oslo, miały przygotować grunt pod powstanie niepodległej Palestyny. Zamiast dalszych kroków w stronę niepodległości, Oslo utrwaliło okupację, przyniosło ponad dwie dekady rozrostu żydowskiego osadnictwa na terytoriach okupowanych, konfiskatę ziem, wyburzenia domów, aresztowania tysięcy osób, zacieśnienie blokady i trzy wojny w Strefie Gazy. Dla młodego pokolenia Palestyńczyków stało się jasne, że negocjacje nie doprowadzą do końca izraelskiej okupacji ich ziem.
Spór w Jerozolimie
W połowie września Palestyńczycy oskarżyli izraelską policję o to, że w trakcie żydowskich świąt, ta próbowała ograniczyć obecność muzułmanów w pobliżu meczetu Al Aksa, w czasie, gdy wzgórze odwiedzały izraelskie wycieczki. Wybuchły protesty, a izraelska policja w odpowiedzi nałożyła kolejne ograniczenia w dostępie dla muzułmanów.
Spory wokół tego miejsca narastają regularnie, szczególnie w okresie żydowskich świąt. Na starym mieście Jerozolimy, na wywyższonej platformie, mieszczą się święte dla muzułmanów obiekty: Al Aksa i Kopuła na Skale. Muzułmanie nazywają to miejsce Świątobliwym Sanktuarium, Haram al-Sharif. Jest to miejsce święte również dla Żydów, zwane przez nich Wzgórzem Świątynnym; w starożytności stała tam Świątynia Jerozolimska, zburzona przez Rzymian prawie dwa tysiące lat temu.
Jedna ze ścian wspierających platformę, na której stoi meczet, to Ściana Płaczu. Gdy Izrael podbił w 1967 Jerozolimę Wschodnią, w pierwszej kolejności izraelskie buldożery zrównały z ziemią starą palestyńską dzielnicę. Teraz na jej miejscu jest obszerny plac, gwarantujący swobodny dostęp do Ściany Płaczu dla modlących się. Palestyńczycy, z wyjątkiem sprzątaczy, nie mają dostępu do placu i Ściany Płaczu. Również w 1967 roku izraelskie władze ustanowiły nowe zasady wstępu na Wzgórze Świątynne: Żydzi mogli odwiedzać święte miejsce, pod warunkiem, że będą się zachowywać z szacunkiem dla muzułmańskich wyznawców i nie będą się tam modlić.
Powracające podejrzenia, że Izrael chce zmienić ten układ, prowadzą do wybuchu protestów. Na przykład, wybuch drugiej palestyńskiej intifady sprowokowała wizyta prawicowego polityka, ówczesnego lidera opozycji, Ariela Szarona właśnie pod meczetem Al Aksa.
Więzienie pod gołym niebem
Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu i w Jerozolimie Wschodniej demonstrują od końca września. Studenci ze Strefy Gazy zwołali na piątek solidarnościowe protesty, tysiące osób dołączyły do ich inicjatywy.
Ale sytuacja w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu jest skrajnie odmienna. Na Zachodnim Brzegu, w bezpośrednim sąsiedztwie Palestyńczyków, na skonfiskowanych od nich uprzednio ziemiach, mieszka ponad pół miliona Izraelczyków. Radykalni, ideologiczni osadnicy atakują palestyńskie wioski, i jak wynika z kolejnych raportów izraelskich organizacji praw człowieka - nie tylko pozostają bezkarni, ale często są ochraniani przez izraelską armię.
Strefa Gazy od 2007 roku, gdy wybory wygrał Hamas, jest pod ścisłą izraelską blokadą, stopniowo wdrażaną od początku lat 90. W 2005 roku Izrael ewakuował stąd swoich osadników. Ruch osób i towarów jest bardzo ograniczony. Palestyńczycy mówią o Gazie, że to największe na świecie więzienie pod gołym niebem.
Krwawy protest
By wyrazić solidarność z Zachodnim Brzegiem, Palestyńczycy w Strefie Gazy zbierają się na protesty wzdłuż granicy z Izraelem. W piątek, gdy protestowało kilka tysięcy osób, w tym wiele dzieci i kilkadziesiąt kobiet, izraelscy żołnierze, choć odseparowani od protestu podwójnym płotem, otworzyli ogień do tłumu.
Karetki ledwo nadążały z wywożeniem rannych i zabitych. Zginęło siedem osób, ponad 60 zostało rannych. - Byliśmy na proteście, oczywiście, to nasz obowiązek - powiedzieli w rozmowie z WP Muhammed i Fadi, mieszkańcy pobliskiej dzielnicy, Szadżaiji, która w trakcie zeszłorocznej wojny została niemalże zrównana z ziemią. Droga do miejsca gdzie trwają protesty, wiedzie przez góry gruzu i splątanych metalowych prętów - pozostałości po zbombardowanych w zeszłym roku domach. Na piątkowy protest w Gazie trzeba patrzeć w kontekście ostatnich tygodni - uważa Abu Saada. - W zeszłym tygodniu 25 młodych Palestyńczyków podjęło próbę przejścia przez granicę na dziko do Izraela. To wyraz ich desperacji i frustracji. Młodzi Palestyńczycy czują, że osiągnęli kres swoich możliwości w Gazie, że tu nie ma nadziei na lepszą przyszłość, nie ma pracy, jest za to bieda i zamknięte granice. Ci, którzy przechodzą na dziko, wiedzą z góry, że albo zostaną aresztowani albo postrzeleni albo nawet zabici przez izraelskich żołnierzy. I mimo
wszystko decydują się na to ryzyko. Setki osób próbują w ten sposób dostać się do Izraela - mówi w rozmowie z WP.
Hamas i Abbas nie chcą intifady?
W trakcie piątkowych modlitw, podczas kazania w meczecie Ismail Hanije, lider Hamasu, powiedział, że Gaza wywiąże się ze swojej roli w tej jerozolimskiej intifadzie i, że jest gotowa na konfrontację z Izraelem. Politolog Abu Saada uważa, że choć te słowa mogły zmotywować kolejne osoby do udziału w piątkowym proteście, to jednak rządzącym w Gazie wcale nie na rękę jest kolejna izraelska ofensywa. Gazańska ulica wydaje się podzielona w kwestii tego, na jak daleko idące poświęcenia Gaza jest gotowa. Rozmówcy WP - Muhammed i Fadi, którzy brali udział w piątkowym proteście też nie mogli się w tej sprawie zgodzić. Muhammed stanowczo twierdził, że nikt nie ma siły na kolejną wojnę, szczególnie w Szadżaiji. Jego kolega, Fadi - wręcz przeciwnie: - Jeśli sytuacja w Jerozolimie i na Zachodnim Brzegu nie zmieni się, będziemy gotowi na wojnę - mówił.
- W piątek Hamas nie powstrzymał protestujących przed zbliżeniem się do granicy, by ludzie mogli dać upust nagromadzonym emocjom - dodaje gazański politolog, prof. Abu Saada. W sobotę, w protestach na południu Strefy Gazy, izraelscy żołnierze zabili dwóch nastoletnich chłopców. W nocy z soboty na niedzielę w odpowiedzi na palestyńską rakietę wystrzeloną z Gazy, izraelscy piloci zrzucili bombę obok domu rodziny Hassan, zabijając 30-letnią kobietę w ciąży i jej trzy-letnią córeczkę. Ich śmierć zmobilizowała ludzi do dalszego protestowania. - Jak tylko skończę pracę, idę na demonstrację. Byłem tam wczoraj do 22.00 - mówił w niedzielę właściciel małego stoiska z ubraniami. On, i wiele innych osób planowało dołączyć do niedzielnych protestów, zwołanych znowu z inicjatywy studentów.
W poniedziałek Hamas próbował zabronić Gazańczykom protestowania pod granicą z Izraelem, ale mimo to w południowej części Strefy Gazy doszło do kolejnego protestu, w którym około 20 osobom udało się przedrzeć przez izraelską granicę. We wtorek rano protestujący podeszli pod Erez - jedyne przejście graniczne dla osób między Gazą a Izraelem.
Zarówno Hamas, jak i Mahmud Abbas, palestyński prezydent na Zachodnim Brzegu, chcieliby utrzymać kontrolę nad sytuacją i monopol na walkę narodowowyzwoleńczą. Dla Abbasa jedyna droga do uzyskania niepodległości wiedzie przez negocjacje, dyplomacje i szukanie międzynarodowego uznania palestyńskiej państwowości. Kilka dni temu mówił, że Palestyńczycy nie chcą wojskowej eskalacji z Izraelem. Ale anektowana przez Izrael w 1967 roku Jerozolima Wschodnia, jest całkowicie poza zasięgiem jego wpływów.
Wojna znów zawita do Gazy?
Władze Autonomii Palestyńskiej (AP) na Zachodnim Brzegu prowadzą współpracę z Izraelem w zakresie bezpieczeństwa, co w praktyce oznacza, że w przeszłości palestyńska policja zatrzymywała protesty wyruszające z palestyńskich miast przed dotarciem do izraelskich posterunków albo aresztowała podejrzane osoby. O ile w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu palestyńskie władze mają choćby ograniczony wpływ na sytuację, tak w Jerozolimie Wschodniej, gdzie dochodzi do większości ataków - nie mają zupełnie nic do powiedzenia. - W Jerozolimie, Palestyńczycy od lat są pozostawieni samym sobie. A ciągnący się konflikt wewnętrzny między Fatahem a Hamasem, sprawia, że młodzi w innych częściach okupowanych palestyńskich ziem, nie wierzą, że zmiany przyjdą od rządzących, więc biorą sprawy w swoje ręce - podsumowuje Abu Saada.
Choć Zachodni Brzeg i Strefa Gazy są od siebie geograficznie odseparowane, w czasach rosnącego napięć są jak naczynia połączone. Mieszkańcy Strefy Gazy obawiają się więc, że Izrael zdecyduje się zmienić front i przenieść wojnę do ich małej enklawy. - Izraelowi jest na rękę przenieść konflikt do Gazy, bo na Zachodnim Brzegu żyje ponad pół miliona żydowskich osadników, którym oddolne powstanie szkodzi, utrudnia życie. A tutaj Izrael nie ma osadników, o których musiałby się martwić. Ale dla palestyńskiej sprawy oczywiście lepiej byłoby utrzymywać konflikt z Izraelem na Zachodnim Brzegu - zgadza się Abu Saada, choć dodaje, że przy wszystkich zabiegach Hamasu, by uniknąć eskalacji ten scenariusz nie jest bardzo prawdopodobny.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.