PublicystykaInna demokracja. Jacek Żakowski: wszystko zależy od woli Prezesa

Inna demokracja. Jacek Żakowski: wszystko zależy od woli Prezesa

Gdyby przez cztery lata, a nawet przez rok, Prawo i Sprawiedliwość posuwało się z takim impetem, jak przez pierwszy tydzień rządzenia, to każdy czarny scenariusz mógłby się wypełnić. Ale na razie jest to odległa przyszłość - pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski. Publicysta zastanawia się, "w jakim stopniu faktycznie władza PiS będzie korzystała z możliwości ingerowania w działanie innych władz, oraz czy za cztery lata odbędą się wybory spełniające realnie (a nie tylko formalnie) demokratyczne standardy".

Inna demokracja. Jacek Żakowski: wszystko zależy od woli Prezesa
Źródło zdjęć: © Eastnews | Rafal Oleksiewicz
Jacek Żakowski

29.11.2015 | aktual.: 30.11.2015 20:55

Im częściej słyszę, że to jest koniec demokracji (a słyszę to coraz częściej), tym trudniej mi w to uwierzyć. Wszystko, co wiem o polityce, demokracji, historii, rządzącej teraz większości, opozycji, polskim społeczeństwie, elitach i prawie, mówi mi, że do końca demokracji jest jeszcze bardzo daleko. PiS będzie ją jeszcze torturował przez lata.

Nie jestem wróżką, więc nie wiem, czy polska demokracja te tortury przeżyje. Nie mam pojęcia, jak długo będzie trwała, oraz czy, i ewentualnie kiedy, będą następne wybory. Nie mam szklanej kuli, więc nie wiem, jakie myśli chodzą po głowie Jarosława Kaczyńskiego i jego partyjnych kolegów, tworzących maszerującą w zwartym szyku parlamentarną większość. Jak będą chcieli zlikwidować demokrację w Polsce, to kontrolując Sejm, Senat, urząd prezydenta, rząd i Trybunał Stanu, zrobią to bez trudu, naginając albo łamiąc konstytucję, bez konieczności jej zmiany. A jak będzie trzeba konstytucję zmienić, to zdeterminowana, bezwzględna i luźno traktująca prawo władza wykonawcza też pewnie sobie z tym poradzi, jakoś zdobywając konieczne głosy części posłów opozycji.

Gdyby przez cztery lata, a nawet przez rok, Prawo i Sprawiedliwość posuwało się z takim impetem, jak przez pierwszy tydzień rządzenia, to każdy czarny scenariusz mógłby się wypełnić. Ale na razie jest to odległa przyszłość. Choć wiadomo, że trudne lata nie tylko przed polską demokracją, ale też przed wieloma polskimi obywatelami. I przed naszymi sąsiadami oraz sojusznikami również, bo Polska "dobrej zmiany" będzie wystawiała na próbę także ich cierpliwość i odporność.

PiS będzie, dość młodą jeszcze, polską demokrację łamał kołem, przypiekał i kamieniował. To wydaje się pewne i już się zaczęło. Ale nikt dziś nie wie, czy będzie chciał ją zabić, choć jest dość oczywiste, że chce ją zastąpić inną.

Jaka by miała być ta "inna demokracja" można dość łatwo zgadnąć, znając projekt konstytucji ogłoszony przez PiS w 2010 r., słuchając wypowiedzi polityków PiS w ostatniej debacie sejmowej i obserwując ich czyny od kiedy sprawują najwyższe państwowe urzędy. Spójność między projektem (krótko przed wyborami ukrytym pod słynnym ekranem "error404"), słowami i czynami jest niemal perfekcyjna.

Formalnie nawet "error404" nie idzie tak daleko, jak poseł Piotr Naimski z PiS, który w debacie o sędziach Trybunału Konstytucyjnego mówił, że "uchwały Sejmu nie mają obowiązku bycia konsultowanymi z nikim, to są uchwały najwyższej władzy". PiS-owska konstytucja przewiduje "trójpodział" i "równowagę" trzech władz (ustawodawczej, wykonawczej i sadowniczej), ale poddaje sądy silnej kontroli politycznej, sprawowanej przez Krajową Radę Sądownictwa, na czele której stoi prezydent i która składa się z 14 polityków lub osób przez nich wskazanych oraz z dwóch prezesów sądów (Sądu Najwyższego i NSA). Ponieważ według PiS-owskiej konstytucji, prezydent na wniosek KRS może w każdej chwili odwołać każdego sędziego (łącznie z prezesami), sądy stają się faktycznie narzędziem władzy politycznej. Nie jest jasne, czy dotyczy to także sędziów Trybunału Konstytucyjnego i Trybunału Stanu.

Faktycznie, to prezydent stoi więc na czele sądownictwa i wraz z parlamentem sprawuje nad nim kontrolę. Przy takiej konstrukcji "zwolnienie sądów" z uciążliwości sądzenia Mariusza Kamińskiego jest czymś naturalnym. Trudno jest jednak mówić o trójpodziale władz. Podobnie prezydent sprawuje kontrolę nad rządem, mając prawo nie tylko do zwoływania posiedzeń gabinetu, ale też do odmowy powołania wskazanego przez Sejm premiera lub wskazanego przez premiera ministra, jeśli tylko sądzi, że przeciw powołaniu przemawiają "ważne względy bezpieczeństwa państwa". Prezydent nie musi się z takiego przekonania nikomu tłumaczyć.

Taka "inna demokracja" odpowiada politycznej wyobraźni PiS i wedle tej wyobraźni obecna większość działa, choć formalnie obowiązuje jeszcze stara konstytucja. W rzeczywistości rolę prezydenta z "erroru404" sprawuje jednak nie Andrzej Duda, lecz Jarosław Kaczyński. Jest to komplikacja, której autorzy PiS-owskiego projektu nie wzięli pod uwagę. Ale się nią nie przejmują. Jak sądy ani trybunały nie mogą w ich wyobrażeniu przeszkadzać w spełnianiu "woli narodu", który dał PiS-owi większość w parlamencie, tak premier ani prezydent nie mogą przeszkadzać Jarosławowi Kaczyńskiemu, który jest niekwestionowanym ojcem tego sukcesu. I prezydent, i premier wciąż dają temu wyraz na różne sposoby deklarując podległość Prezesowi.

Czy to oznacza koniec demokracji? W sensie dosłownym raczej jej nieznany dotychczas wariant, którego demokratyczny charakter będzie zależał od tego, w jakim stopniu faktycznie władza PiS będzie korzystała z możliwości ingerowania w działanie innych władz (także medialnej i samorządowej), oraz czy za cztery lata odbędą się wybory spełniające realnie (a nie tylko formalnie) demokratyczne standardy. Tego oczywiście nie wiemy, bo to zależy od woli Prezesa, który jest (jak zauważa już nawet zagraniczna prasa) nad-premierem i nad-prezydentem.

Z tego, co w ubiegłym tygodniu widzieliśmy w Sejmie, wynika, że możliwe są bardzo różne warianty, które przyjdą Jarosławowi Kaczyńskiemu do głowy. A jakie przyjdą, tego przewidzieć się nie da. I może nawet nie warto próbować. Ale też nie warto strzelać teraz z zarzutów i argumentów najcięższego kalibru. Nie tylko dlatego, że to chyba jeszcze nie jest trafne i sprawiedliwe, ale też dlatego, że one mogą się przydać w przyszłości, gdyby, nie daj Boże, sprawy poszły w najgorszym kierunku.

Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski

Zobacz także
Komentarze (1442)