"Inka" ze sprawy zabójstwa Dębskiego wyjdzie na wolność
W Wielką Sobotę o poranku, po odsiedzeniu ośmiu
lat więzienia (bez jednego dnia), Halina G. - "Inka", skazana za
pomoc w zabójstwie b. ministra sportu Jacka Dębskiego, opuści
zakład karny na warszawskim Grochowie. Odsiedziała całą karę, jest
wolnym człowiekiem.
10.04.2009 | aktual.: 10.04.2009 08:58
Kobieta, o której pisano, że jej uroda zawróciła w głowie ministrowi Dębskiemu oraz hersztowi międzynarodowej mafii "Baraninie", od początku całej sprawy chciała pozostać anonimowa. Mówiła w sądzie, że ona sama jest także ofiarą tej zbrodni.
Nigdy nie chciała rozgłosu, także teraz będzie od niego stronić. Wiadomo, że chce zmienić wszystko w życiu. Wyjedzie z Polski razem z Francuzem, którego poślubiła, będąc za kratami. Z więziennej bramy pójdzie wprost do auta swego męża, który - jak pisała "Gazeta Wyborcza" - będzie tam na nią czekać. Zapewne znów nic nie powie - nigdy nie zdecydowała się porozmawiać z mediami.
W sądzie zawsze zasłaniała włosami twarz przed kamerami telewizji i aparatami reporterów. Gdy policyjni antyterroryści prowadzili ją na salę rozpraw, oczy ukrywała za wielkimi ciemnymi okularami.
W kobiecym więzieniu "Inka" pracowała. Była zdyscyplinowana, nie wiązała się z żadnymi nieformalnymi grupami, nie należała do subkultury "grypsujących". Jak powiedziała rzeczniczka Służby Więziennej Luiza Sałapa, skazana nigdy nie wystąpiła o warunkowe przedterminowe zwolnienie, choć miała takie prawo. Teraz, po odsiedzeniu całej kary, ma wolną rękę - może pozostać w kraju lub go opuścić i zacząć nowe życie.
W wielkanocną sobotę minie osiem lat od zabójstwa Jacka Dębskiego - byłego ministra sportu w rządzie AWS. Zginął w Warszawie w pobliżu restauracji, z której wyszedł nocą z "Inką" (bawili się tam w szerszym towarzystwie). Zastrzelił go płatny zabójca "Sasza", śledzący ich nocny spacer wzdłuż Wisły.
Dzień później "Inka" sama poszła na policję, mówiąc, że była świadkiem zabicia swego towarzysza. Później stwierdziła: "tak wyszło, że ja wystawiłam Jacka". W sądzie mówiła, że śledczy zasugerowali jej takie słowa. Były one wszechstronnie analizowane przez prokuratorów, adwokatów i sędziów w kolejnych procesach.
O zlecenie zabójstwa był oskarżony Jeremiasz Barański - "Baranina" - daleki kuzyn Dębskiego, który zdołał naciągnąć go na zainwestowanie 400 tysięcy dolarów. Pieniądze przekazane Barańskiemu przepadły, a Dębski zaczął dopominać się ich zwrotu.
W trakcie procesu w Wiedniu "Baranina" popełnił samobójstwo w więzieniu. Także "Sasza" odebrał sobie życie w areszcie, tuż po zatrzymaniu go i przedstawieniu zarzutu. "Inka" jest więc jedyną żyjącą do dziś osobą związaną z tą zbrodnią.
Sprawą zabójstwa Dębskiego sądy zajmowały się dwa razy. Badano, czy "Inka" powinna odpowiadać za pomoc, czy też za współudział w zbrodni - jak chciała wdowa po ministrze Jolanta Dębska.
Po pierwszym wyroku ośmiu lat więzienia dla "Inki" apelacja uchyliła orzeczenie, a warszawski sąd okręgowy drugi raz wymierzył taki sam wyrok - najłagodniejszą z kar przewidzianych za zabójstwo, uznając że "Inka", wyprowadzając Dębskiego z lokalu, udzieliła pomocy zabójcy. Sąd konsekwentnie nie stosował w tej sprawie nadzwyczajnego złagodzenia kary, o które wnosiła nie tylko obrona, ale także prokuratura, doceniając informacje kobiety pomocne w rozwikłaniu sprawy.
Sądy uznały, że "Inka" - choć ujawniła kierowanie zbrodnią przez "Baraninę" i jej wykonanie przez "Saszę" - swoją rolę umniejszała i kwestionowała własną winę. Dlatego też nie było nadzwyczajnego złagodzenia kary dla skazanej. Sąd też stwierdził prawomocnie, że kobieta przez kilka lat współpracowała z Barańskim, o którym wiedziała, że jest przestępcą, ale brak było dowodów, by znała ona treść uzgodnień "Baraniny" i "Saszy".