Indyjska wojna o wodę. Gigantyczna susza dotyka prawie osiem razy więcej ludzi niż liczy cała Polska
• Indie walczą z największą od stu lat suszą. Przegrywają
• Co najmniej 330 mln ludzi, prawie ćwierć populacji, jest dotknięta kataklizmem
• Kraj jest uzależniony od monsunowych deszczów, ale przez ostatnie dwa lata opady były bardzo małe
• Rozmiary klęski powiększa złe zarządzanie zasobami wody
Najpierw coś niedobrego zaczęło się dziać z pogodą. - Jest nie tak, jak powinno być - powtarzali indyjscy znajomi, ze zdziwieniem patrząc w niebo. Latem 2014 roku w Delhi padł rekord upału - termometry w cieniu wskazywały prawie 48 stopni. Przeciążona przez klimatyzatory sieć elektryczna codziennie wysiadała. Później, w porze deszczowej, prawie nie padało. A jesienią i zimą pogody wprost nie sposób było przewidzieć.
Kiedy scenariusz powtórzył się w kolejnym roku, stało się: Indie walczą dziś z największym w historii kryzysem wodnym, a ludzie wyczekują deszczu jak zbawienia. Poziom wody w największych zbiornikach retencyjnych spadł poniżej 19 proc. Są już zresztą takie, które opróżniono całkowicie. Pociągi i dziesiątki tysięcy cystern dostarczają wodę do najbardziej wyschniętych miejsc, a gospodarka dostaje zadyszki. Jak zwykle najbardziej cierpią jednak najbiedniejsi.
Susza stulecia
Farmerzy ze wsi w stanie Madhya Pradeś zaczęli uciekać. - Ludzie pakują torby i jadą do miast szukać dorywczej pracy - mówi Wirtualnej Polsce fotografka pracująca dla jednej z organizacji pozarządowych. Do regionu Bundelkhand w środkowych Indiach, jednego z najbardziej dotkniętych suszą, jeździ od kilku lat. Wszyscy pracują tam w rolnictwie, ale od miesięcy nie mają już czego uprawiać, bo rośliny zniszczyła trwająca trzeci rok susza. - Lata zawsze są tu gorące, ale kiedyś, gdy przyjeżdżało się po monsunie, drzewa były zielone. Tym razem już zimą wszystkie liście były brązowe, a ziemia wyglądała jakby płonęła. Teraz pola są zupełnie jałowe, a większość studni dawno wyschła. Bydło umiera z głodu i pragnienia - relacjonuje fotografka.
Poziom wód gruntowych opadł w tej okolicy do 30 metrów pod powierzchnię ziemi. Kobiety i dzieci chodzą do odległych wsi z butelkami, żebrząc o wodę.
Jej resztek w zbiornikach i rzekach pilnują tymczasem uzbrojeni strażnicy i policjanci. Stała się cenniejsza od złota. Zdesperowani rolnicy z sąsiedniego Uttar Pradeś próbowali kraść wodę, żeby ratować swoje pola, ale priorytetem dla władz jest już teraz utrzymanie ludzi przy życiu. Zapasy w pobliskim zbiorniku Bari Ghat skończą się na początku czerwca, na kilka tygodni przed spodziewanymi opadami. Bundelkhand, który mierzy się z największą klęską żywiołową w historii, leży na płaskowyżu, na którym woda nie utrzymuje się zbyt długo. Gdzie indziej mogłoby być inaczej, ale efekty suszy powiększa złe gospodarowanie zasobami.
W mieście Latur w stanie Maharasztra zakazano zgromadzeń powyżej pięciu osób w pobliżu nielicznych zbiorników wodnych. Od kwietnia do miasta kursuje pociąg-cysterna, inaczej mieszkańcy nie mieliby co pić. Nieregulowane rolnictwo i przemysł, które konsumują najwięcej wody, przez lata poważnie uszczupliły jej zasoby. Wśród rolników przez lata promowano tu bawełnę, której uprawa wymaga intensywnego nawadniania. Nikt nie kontrolował też, jak dużo wody pobierają fabryki. W tym roku władze stanowe musiały ograniczyć przemysłowe dostawy wody o połowę. Rolników zachęcają do sadzenia mniej wymagających roślin, takich jak orzeszki ziemne.
Ale dla wielu jest już za późno na ratunek. Tylko w tym jednym stanie susza dotknęła 24 tysięcy miejscowości - to miejsca, w których zniszczeniu uległa ponad połowa plonów. Już w zeszłym roku padł tu rekord liczby samobójstw wśród rolników (czytaj więcej)
. Przyczyniają się do nich nieudane zbiory, które wpędzają ludzi w spiralę długów. Tegoroczna susza będzie miała wpływ na energetykę, zatrudnienie i produkcję w wielu gałęziach gospodarki. Najbardziej może się odbić na rolnictwie, przemyśle odzieżowym, spożywczym i papierniczym.
Brak planowania i anomalie pogodowe
Susze nawiedzają Indie od dawna, ale państwo zwalcza jedynie ich skutki, zamiast zajmować się przyczynami problemu, uważa Sunita Narain, szefowa delhijskiej proekologicznej organizacji Centre for Science and Environment. - Wystarczy jeden kiepski monsun, żebyśmy znaleźli się w kryzysie. To nie jest tylko wynik złych opadów, ale także braku planowania, przewidywania i rażących zaniedbań - mówi. Jak wspomina, w ciągu ostatnich kilkunastu lat kraj wybudował ponad 12 milionów zbiorników, które miały zapewnić ochronę przed niedoborami wody. - W większości były to zwykłe dziury w ziemi, które nie przetrwały nawet roku i wcale nie poprawiły sytuacji - dodaje. W dodatku w ciągu ostatnich dekad Indie szybko się rozwijały, więc przemysłowe zapotrzebowanie na wodę znacznie wzrosło, a jej zasoby zmalały. Ostatnia duża susza, w 2009 roku, dotknęła 200 mln osób. Tym razem poszkodowanych jest ponad 330 mln ludzi, prawie ćwierć populacji Indii
Do problemu przyczyniają się zmiany klimatu. Globalne zjawisko El Niño powoduje wzrost temperatury i zmniejszenie opadów, które w ostatnich latach były przy okazji o niemal 60 proc. za małe. Stały się też zmienne i nieprzewidywalne. Kiedy już padało, to tak intensywnie, że woda niszczyła zbiory. Chociaż w większości kraju jej brakuje, to niektóre jego części zaczęły nawiedzać powodzie. Pod koniec zeszłego roku na południowy stan Tamil Nadu spadło najwięcej deszczu od ponad stu lat. Doprowadziło to do zalania jego stolicy.
Tymczasem kilka dni temu indyjski Sąd Najwyższy poinstruował rząd, żeby ten do końca roku przygotował plan przeciwdziałania suszom. Ma to umożliwić wcześniejsze deklarowanie stanu klęski żywiołowej. Rząd postanowił też budować kanały łączące rzeki. W zamyśle mają nawodnić te tereny, na których opady są niewystarczające. Protestują przeciwko temu obrońcy przyrody, którzy zapowiadają klęskę ekologiczną. Zarzucają minister zasobów wodnych, że nie przeprowadziła odpowiednich pomiarów i nie skonsultowała się z naukowcami. Według tych ostatnich w wyniku zmian klimatu niezbyt obfite opady mogą się stać nową normą. Susze będą nieuniknione i Indie będą musiały sobie z nimi jakoś poradzić - zapowiadają.
Strategia na złe czasy
Sunita Narain tłumaczy Wirtualnej Polsce, że kluczowe znaczenie będzie miało opracowanie działającego systemu gromadzenia wody deszczowej. Dotychczasowy bardzo szwankuje, bo nie ma odpowiednich przepisów. W niektórych miastach jest wprawdzie obowiązek umieszczania na dachach zbiorników, ale mało kto go przestrzega i deszczówka się marnuje.
Tymczasem hektar ziemi w najsuchszym w kraju Radżastanie wystarczyłby do zebrania miliona litrów wody w ciągu roku. Jeśli do obdzielenia byłyby 182 osoby, oznaczałoby to 15 litrów na osobę każdego dnia, a to wystarczy do zaspokojenia podstawowych potrzeb mieszkańców. To, co pozostanie, można przeznaczyć do nawodnienia pól. - Musimy ponownie zbudować miliony sztucznych stawów, tam i innych zbiorników, ale tym razem intencją nie może być tylko zapewnienie ludziom chwilowego zatrudnienia, ale realna walka z suszą - mówi Sunita Narain. - Konieczne jest też zredukowanie zużycia wody w rolnictwie i przemyśle - przekonuje. To z kolei może wymagać zmiany stosowanych technologii i struktury upraw.
Dziś rolnicy masowo uprawiają przeznaczoną na sprzedaż bawełnę, trzcinę cukrową i banany, które wymagają znacznych ilości wody. Przez lata powoduje to wyczerpanie jej zasobów, a właściciele farm zdają sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy studnie stają się puste. Konieczne jest też prawo, które w kryzysowych sytuacjach zakaże używania wody do mniej ważnych celów.
Kryzys wodny to cena, jaką Indie płacą za szybki i niczym nieregulowany rozwój. Susza zaczyna dotykać ludzi niezależnie od miejsca, jakie zajmują na drabinie społecznej. Być może dzięki temu elitom uda się w końcu wypracować skuteczną strategię walki z nią. Prognozy mówią, że w tym roku wreszcie przyjdzie monsun, który na jakiś czas uratuje Indie. Ale nawet, jeśli tegoroczne opady będą wystarczające, nie będzie to oznaczało końca problemu. Wszystko wskazuje na to, że kraj będzie musiał permanentnie walczyć z suszą.