Indie: 10‑latka gwałcona przez wujków. Czy to jeszcze kraj dla kobiet?
10-latka z Indii, która kilka miesięcy temu urodziła dziecko, była gwałcona przez swoich wujków. Jeden z nich okazał się ojcem noworodka, co dowiodło przeprowadzone badanie DNA. Wcześniej Sąd Najwyższy zakazał przerwania ciąży, gdyż ta wyszła na jaw dopiero w 32. tygodniu - dziewczynce wmawiano wcześniej, że ma kamień w żołądku. Statystyki gwałtów na nieletnich są przerażające - tylko w 2015 roku zgłoszono ich w Indiach ponad 10 tysięcy. Samych napadów na tle seksualnym na dzieci i kobiety jest zdecydowanie więcej.
O atakach na kobiety w Indiach chciałem napisać od dawna, ale wydawało mi się to zbyt trudne. Zmusiło mnie do tego wydarzenie, które miało miejsce jakiś czas temu. Moja koleżanka, Aparna, została napadnięta podczas spaceru w jednym z delhijskich parków. Ktoś ją zaczepił, uderzył cegłą w głowę i próbował wciągnąć w krzaki. Broniła się i krzyczała, więc napastnicy w końcu dali za wygraną. Leżącą w kałuży krwi znaleźli ją przechodnie. Ponieważ jest dziennikarką, o sprawie od razu zrobiło się głośno, a trwająca od dawna debata o bezpieczeństwie mieszkanek indyjskiej stolicy rozgorzała na nowo - bez specjalnego przełomu.
Ta konkretna historia kończy się dobrze: Aparna doszła do siebie i wyszła już ze szpitala, a podejrzanych aresztowano. Niestety ani trochę nie zmienia to sytuacji innych kobiet w północnych Indiach, gdzie "słaba płeć" każdego dnia jest wystawiona na śmiertelne zagrożenie - i wcale nie ma w tym przesady.
Dziwne życie delhijczyków
W Delhi mieszkałem przez dwa lata. Na początku nie mogłem się nadziwić, że nocą kobiety niemal znikały tam z ulic, a autobusami poruszały się tylko w towarzystwie członków rodzin. Zastanawiało mnie, po co w metrze oddzielny wagon przeznaczony tylko dla nich i dlaczego w korporacjach panuje zasada, że firmowe taksówki w pierwszej kolejności odwożą do domu zostające do późna w biurze pracowniczki, nawet jeśli to któryś z ich kolegów mieszka bliżej. Szybko zrozumiałem, w czym rzecz, chociaż docierało to do mnie dość powoli.
Pracowaliśmy w dwóch różnych redakcjach, odległych od siebie o kilkaset metrów. Czasami po pracy wychodziliśmy na drinka, częściej - na wspólne obiady do knajpy mieszczącej się w połowie drogi. Komentowaliśmy gorące newsy, dyskutowaliśmy o społeczeństwie, obyczajowości, polityce i podróżach. Aparna jest świetną rozmówczynią i mentorką i bardzo mi pomogła w zrozumieniu praw rządzących indyjską codziennością. Za każdym razem kiedy zaangażowany w dyskusję odprowadzałem ją do biurowych drzwi, powstrzymywała się od zwykłego przyjacielskiego uścisku i zachowując nienaturalny dystans wyciągała na pożegnanie otwartą dłoń. Nie chciała, żeby koledzy i koleżanki z pracy zaczęli na jej temat plotkować.
Ta scena wiele mówi o poziomie wolności przysługującej mieszkankom indyjskiej stolicy - nawet tym uprzywilejowanym: dobrze sytuowanym i świetnie wykształconym. Wolno im znacznie mniej, niż mężczyznom. Od jednej ze znajomych usłyszałem nawet, że Indie to w praktyce równoległe rzeczywistości, dwa zupełnie różne kraje: jeden dla mężczyzn, drugi dla kobiet.
Indie otwarte kontra Indie zamknięte
Indie są tak wewnętrznie zróżnicowane, jak Europa. Nie są niebezpieczne w całości, ale kilka stanów na północy Indii jest znana z patriarchalnej kultury i fatalnego traktowania kobiet.
Na liście reprezentującej patriarchalne Indie wypada umieścić Pendżab, Harijanę, Uttar Pradeś, Bihar, Radżastan i górskie stany Himaćal Pradeś i Uttarakhand. We wszystkich tych regionach kobiety często są traktowane jak własność rodziny, skarb, który należy chronić i źródło dumy, która bardzo łatwo może się zamienić w hańbę. Zaczyna się to już w dzieciństwie. Dziewczynki zwykle trzyma się w domach, podczas gdy chłopcy mogą się swobodnie bawić na zewnątrz. Córki wychowuje się w przekonaniu, że mężczyźni są niebezpieczni i lepiej ich unikać. Synów - że kobiety to bezbronne i niemądre stworzenia potrzebujące permanentnej kontroli. Wierzą w to tym łatwiej, że poza siostrami czy kuzynkami często nie mają szansy poznać żadnej rówieśniczki. Izolacja jest szczelna, nawet w nielicznych szkołach koedukacyjnych, które tu i ówdzie można spotkać w miastach, uczennice sadza się z jednej, a uczniów z drugiej strony sali. Światy kobiet i mężczyzn rzadko się ze sobą spotykają, a kiedy dochodzi do interakcji, żadna ze stron nie ma pojęcia, jak się do niej zabrać.
W Delhi Indie otwarte, tolerancyjne i liberalne przegrywają nierówną walkę z Indiami zamkniętymi, rasistowskimi i ksenofobicznymi. Życie jest tu zbyt niewygodne, zasoby zbyt szczupłe, tłumy zbyt gęste, żeby mogło być inaczej.
Indyjskie matki preferują chłopców, stąd aborcje żeńskich płodów i nadwyżka młodych mężczyzn w stosunku do kobiet. Wielu z nich, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, nie jest w stanie znaleźć sobie kandydatki na żonę. Do powszechnej frustracji natury ekonomicznej, o której można napisać niejeden tekst, dochodzi więc frustracja seksualna. Jej przejawy widać gołym okiem, nie tylko w statystykach pokazujących liczbę ataków motywowanych seksualnie. Słownej i fizycznej agresji w Delhi i w ogóle północnych Indiach jest dużo więcej niż choćby w Mumbaju. Widok facetów okładających się pięściami po sprzeczce na ulicy albo w komunikacji miejskiej nie należy do rzadkości. Swoje robi tutaj kultura macho natrętnie promowana w filmach akcji.
Z jakichś powodów mniejszy wpływ wywiera jednak na południu Subkontynentu. "Na południe od Madhya Pradeś kobietom wolno więcej, a siedem stanów na wschodzie jest wręcz matriarchalnych" - powiedziała mi Prerna Sodhi, reporterka i fotografka, która dużo podróżuje po kraju. Jej zdaniem problem przemocy wobec kobiet prawie nie istnieje np. w Kalkucie w Bengalu Zachodnim czy w Pune w stanie Maharasztra, a one same cieszą się dużo wyższą pozycją społeczną, niż na północy.
Niemal 20-milionowe Delhi to miasto przyjezdnych. Znaczna część jego mieszkańców jest potomkami imigrantów z dzisiejszej pakistańskiej prowincji i nuworyszami z okolicznych wsi, którzy odsprzedawszy ziemię deweloperom z dnia na dzień się wzbogacili i przenieśli do miasta. Jest też mnóstwo biednych przybyszy z otaczających je stanów Harijana i Uttar Pradeś, a także odleglejszych, takich jak Bihar. To zwykle ludzie, którzy w rodzinnych wsiach przymierali głodem, a do wielkiego miasta przyjechali w poszukiwaniu najprostszych zajęć. Jest i przeciwstawny biegun: w stolicy żyją międzynarodowi ekspaci i pracujący dla korporacji przybysze z odległych regionów kraju. Style życia tych grup bardzo się od siebie różnią: od skrajnie konserwatywnego i patriarchalnego, do względnie liberalnego i wielkomiejskiego. W Delhi, mimo jego rozmiarów, Indie otwarte, tolerancyjne i liberalne przegrywają nierówną walkę z Indiami zamkniętymi, rasistowskimi i ksenofobicznymi. Życie jest tu zbyt niewygodne, zasoby zbyt szczupłe, tłumy zbyt gęste, żeby mogło być inaczej.
Taki ogólny obraz kraju wystarczy jako tło historii o atakach na kobiety, które - jak można by sądzić - w ostatnich latach z niejasnych przyczyn zaczęły się mnożyć w indyjskich miastach.
Gwałt, który zmienił Indie
16 grudnia 2012 roku sześciu mężczyzn, nie mając nic lepszego do roboty, jeździło po Delhi skradzionym autobusem. Wcześniej wspólnie pili i zdążyli obrabować przypadkowego przechodnia. W dzielnicy Saket nastąpiło zderzenie kultur, które na co dzień poruszają się po dwóch osobnych torach.
Było wpół do dziesiątej wieczorem. Z filmu "Życie Pi" w pobliskim centrum handlowym wracała para: 23-letnia Jyoti Singh i jej znajomy. Zwabieni przez jednego z mężczyzn wsiedli do prywatnego autobusu licząc, że dotrą nim do domu. Zaczęły się słowne zaczepki: co dziewczyna robi tak późno w nocy z mężczyzną, który nie jest ani jej bratem ani mężem? Co chłopak sobie w ogóle wyobraża? Po krótkiej wymianie zdań on został pobity do nieprzytomności, a ona zaciągnięta do tyłu pojazdu i zgwałcona. O szczegółach tego bestialskiego gwałtu, połączonego z torturami, nie będę się rozwodził. W końcu para została wyrzucona z autobusu gdzieś przy drodze i tam znaleziona przez przechodniów. Chłopak przeżył. Dziewczyna, okrzyknięta przez media Nirabhyą - nieustraszoną - po dwóch tygodniach zmarła w szpitalu.
Wiele razy rozmawiałem o tej i podobnych sprawach z reporterkami działu miejskiego, które opowiadały, że - choć trudno to sobie wyobrazić - w stolicy dochodziło do jeszcze straszniejszych ataków na kobiety, o których albo nie pisano w ogóle albo w kilku lakonicznych zdaniach skleconych na podstawie policyjnych raportów. Dlaczego? Ich ofiary były biedne i należały do niskich kast.
Na zdjęciu: Młode Indyjki protestują przeciwko gwałtom.
Przypadek Nirbhai był inny: była studentką i wracała z zachodniego filmu w popularnym wśród członków klasy średniej centrum handlowym. Wiodła więc życie takie, jak tysiące młodych, wykształconych mieszkańców Delhi - tych bogatszych, pracujących w ważnych urzędach, korporacjach, w organizacjach pozarządowych i mediach. Przedstawiciele elit zrozumieli, że taka historia mogła się równie dobrze przydarzyć ich znajomym, krewnym albo im samym, więc podnieśli larum.
Liczba zgłaszanych gwałtów wzrosła dwukrotnie, przypadków molestowania - sześciokrotnie. Utworzono specjalny sąd zajmujący się takimi sprawami i ustalono kary za uporczywe nękanie i voyeryzm. Za szczególnie brutalne gwałty wprowadzono karę śmierci, a proces szóstki oskarżonych w sprawie Nirbhai stał się pokazowy. W mgnieniu oka przybyło też medialnych informacji o atakach na kobiety.
Jako redaktor pracowałem czasem nad takimi tekstami przysłanymi z terenu. Czteroletnia dziewczynka zgwałcona przez kierowcę szkolnego autobusu, dwudziestoletnia kobieta i jej matka przez członka rodziny, trzydziestolatka przez nieznanych sprawców - wszystkie te historie w ledwie kilku zdaniach, w jednym, krótkim tekście, bo na więcej brakowało miejsca. Podobne notki można było znaleźć w gazetach i w sieci każdego dnia. Na falę zareagowali oczywiście zagraniczni korespondenci, więc odbiorcy światowych mediów mogli mieć wrażenie, że ni z tego, ni z owego nad Gangesem doszło do erupcji przemocy wobec kobiet, która tak naprawdę była tam obecna od dawna.
To jak z tym bezpieczeństwem?
Na pustyni w Radżastanie spotkaliśmy kiedyś turystkę z Meksyku. Zwiedzała Indie sama z wynajętym kierowcą i nic w jej wyglądzie i zachowaniu nie odpowiadało temu, czego w tych stronach oczekuje się od młodych kobiet. Miała całkiem odkryte ramiona, duży dekolt, a jej szorty pełniły raczej rolę symboliczną niż użytkową. Podróżowała tak już od paru tygodni i nie czuła się w najmniejszym stopniu zagrożona. Florence, francuska tłumaczka, która mieszkała samotnie na osiedlu w Delhi uznawanym za nienajlepsze, jako stała mieszkanka, ubierała się "po indyjsku" i unikała wychodzenia po zmroku.
"Zwykle staram się wracać do domu wcześnie albo proszę kogoś, żeby po mnie przyjechał. Nie zapuszczam się tam, gdzie nie czuję się bezpiecznie. Z jednej strony to frustrujące, z drugiej - to lepsze niż dać zrobić sobie krzywdę" - powiedziała mi Prerna Sodhi, która mieszka w Delhi od dziesięciu lat.
Zdarzało mi się samotnie chodzić po ulicach miasta bardzo późno w nocy. Nigdy nie czułem się bezpośrednio zagrożony, chociaż portfel, owszem, straciłem dwa razy. Za trzecim niedoszłego złodzieja telefonu udało mi się dosłownie złapać za rękę. Różnica między mną a moimi koleżankami polegała na tym, że podczas kiedy ja ryzykowałem portfelem, one - zdrowiem i życiem. Nie warto.
W razie ataku - głośno krzyczeć, wysokim, kobiecym głosem [lub użyć gwizdka].
Żeby zachować bezpieczeństwo w konserwatywnych częściach subkontynentu indyjskiego, potrzeba dobrej znajomości kultury, pewnej dozy otwartości, ale także ostrożności i zwyczajnego szczęścia. Może się zdarzyć, że na swojej drodze spotkacie wyłącznie życzliwych i dobrych ludzi. Jako osoby z innego kręgu kulturowego będziecie mogły też liczyć na sporą taryfę ulgową. Ale co do zasady odradzam kobietom samotne podróże po Indiach - zwłaszcza po ich północnej części.
Tomasz Augustyniak, 2017
Edit: Po publikacji tego wpisu dostałem wiadomości od kobiet, które podróżowały po Indiach w pojedynkę i w żadnym momencie nie czuły się zagrożone. Jedna z czytelniczek napisała, że być może powinienem był zatytułować tekst "Delhi - czy to miasto dla kobiet?" zamiast pisać ogólnie o całym kraju. Chociaż podróżowałem po wielu regionach Indii to mieszkałem w Delhi i na pewno przyjąłem tamtejszą perspektywę. Jak wspomniałem wyżej, trochę inaczej wygląda życie w bardziej kosmopolitycznym Bombaju, w którym też spędziłem trochę czasu, a poziom bezpieczeństwa na południu jest wyższy od tego na północy. Mimo wszystko wiele moich znajomych, nie tylko tych mieszkających w indyjskiej stolicy, mówiło, że dyskomfort i zagrożenie w miejscach publicznych czują prawie codziennie. Może to kwestia prywatnej wrażliwości, ale mamy grupę osób, która uważa, że problem jest, więc warto to wziąć pod uwagę.
Tekst pochodzi z bloga MonsunoweHistorie.pl.