Ich styl pracy doprowadza Polaków do rozpaczy
Brytyjski styl pracy doprowadza niektórych Polaków do rozpaczy. Na wszystko są procedury, wszystko ma być według instrukcji. A gdzie miejsce na własną inwencję, na polską kawaleryjską fantazję?
Jedni przyzwyczajają się szybciej, inni wolniej, a jeszcze inni wcale. Na każdym kroku instrukcje, zalecenia i procedury. Spisane i narysowane, żeby ktoś nie powiedział, że nie umie czytać. Opisana i pokazana na obrazkach jest najdrobniejsza czynność. Szczotka w ręce prawej, szufelka w lewej. Dla leworęcznych jest osobna procedura. Im wyższy szczebel, tym więcej zasad, których trzeba przestrzegać. I tych związanych z Health and Safety (czyli polskim BHP)
i wszelakich reżimów technologicznych, reguł dotyczących dyskryminacji, a także wewnętrznej polityki danej firmy. Co gorsza, to wszystko jest często traktowane bardzo serio. Nawykli do własnej inicjatywy indywidualiści przekonali się o tym odbierając wypowiedzenie. Z zachowaniem całego miejscowego rytuału wylewania z roboty na pysk.
Przygody pana Michała
Procedury, to na Wyspach rzecz święta. Jeśli ich przestrzegamy, a ktoś sobie skręci kark - jest OK. Gdy jednak naruszymy litanię nakazów i zakazów, żeby nie dopuścić do jakiejś obsuwy - oj, marny nasz los. Przekonał się o tym swego czasu Michał, pracownik socjalny zatrudniony w północnej Anglii. Jako opiekun osób niepełnosprawnych dopuścił się karygodnego występku - zaprosił podopiecznego do domu. Nawet nie tyle zaprosił, co zwyczajnie udzielił mu schronienia. Skądinąd prosiła o to rodzina niepełnosprawnego. Ale regulamin stanowczo tego zabraniał - podopieczny mógłby się poskarżyć, że opiekun go pobił. Nie poskarżył się zresztą, bo nic mu się stało, ale mógł. Przełożeni Michała nie mieli wątpliwości - nastąpiło rażące naruszenie regulaminu, czyli "policy" instytucji. Na domiar złego pracownik przed kolejnymi komisjami dyscyplinarnymi nijak nie potrafił dostrzec własnej winy. Jeszcze się odszczekiwał: - Przecież równie dobrze mógł się poskarżyć, że pobiłem go w jego domu, w parku, na siłowni, albo w pubie
gdzie też mu nieraz towarzyszę - argumentował.
Oceniający przewinienie Michała nie czuli się zbyt dobrze na grząskim gruncie logiki i zdrowego rozsądku (jak to określił "główny oskarżony"), więc trzymali się jednego - regulamin zabrania przyjmowania podopiecznych we własnym domu i już. Pomimo wyjątkowo bezczelnej postawy pracownika, starali się jednak uświadomić mu jak bardzo zawinił. Niestety, trafiali na mur niezrozumienia zaprawionego złośliwością i sarkazmem. Na pytanie jednego z członków komisji, co by było gdyby jednak pobił się z podopiecznym we własnym domu, Michał odparł, że byłyby mniejsze straty, niż gdyby doszło do awantury w Gabinecie Figur Woskowych Madame Tussaud. Po półrocznym postępowaniu Polak został uroczyście wylany na bruk.
Grunt to mieć podkładkę
W tej samej instytucji nieco wcześniej miało miejsce inne zdarzenie. Podopieczny wyraził chęć pójścia do pubu, na co opiekunka zareagowała jasnym i czytelnym komunikatem, że iść nie powinien, ponieważ jest ślisko. Dlatego też nie może mu towarzyszyć i przestrzega go przed samodzielną eskapadą. Całe zdarzenie skrupulatnie odnotowała w raporcie. Podopieczny, nie bacząc na przestrogi wyznaczył sobie azymut - pub. Naprawdę było ślisko. Zaraz za domem wywinął orła. Tak nieszczęśliwie, że nadział się szczęką na gałąź i tak szczęśliwie, że zaległ na drodze innego opiekuna, który właśnie zdążał na dyżur. Dzięki temu trafił do szpitala, a nie do kostnicy.
Opiekunce nie spadł włos z głowy - postąpiła zgodnie z procedurami. Ostrzegła o potencjalnym niebezpieczeństwie, nie mogąc zapewnić właściwej opieki odmówiła udziału w pielgrzymce do pubu i - co wydaje się najważniejsze - zrobiła prawidłową, rutynową notatkę służbową.
Bez Wielkiej Improwizacji
A najzabawniejsze jest to, że w tym szaleństwie jest metoda. Tych wszystkich regulaminów, list powinności i procedur nie wymyślają jednak kompletni idioci, jakby mogło na pierwszy rzut oka wyglądać. Rzeczywiście, nieustannie dokładane są starania, aby maksymalnie ograniczyć inicjatywę własną pracownika, jego fantazję i ciągoty do wprowadzania innowacji. Chodzi raczej o to, aby wykonał taką lub inną czynność nie robiąc sobie i innym większej krzywdy. Również, żeby nie musiał wykazywać się nadmierną inwencją własną, bo nigdy nie wiadomo, jak bardzo poniesie go wyobraźnia.
Rzecz jasna, to krańcowo odmienna "filozofia" od polskich standardów. A gdzie tu miejsce na kawaleryjską fantazję? Gdzie pole do wykazania się słynną polską zaradnością, pomyślunkiem, niekonwencjonalnymi rozwiązaniami, naszą codzienną Wielką Improwizacją? Niewiele jest na to miejsca, ale nie dajemy za wygraną. Dzięki temu, m.in. przodujemy w statystyce wypadkowej Health and Safety Executive wśród pracowników budowlanych. Zawsze też chętnie obniżalibyśmy wysokość decyzyjną ze stu metrów do wysokości brzozy...
Brytyjczycy natomiast właśnie tego sobie zupełnie nie życzą. Mają własną "filozofię", póki, co nie najgorzej sprawdzającą się w tym kraju. Filozofia ta zawiera się w jednym wyrażeniu - cover your own ass (chroń własny tyłek).
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy