HUTA JOGA

Kim jest LAKSHMI MITTAL, który kupuje największe polskie huty stali i uchroni polityków od kolejnego konfliktu społecznego? Z hinduskim właścicielem 150 tysięcy polskich robotników rozmawia PIOTR NAJSZTUB.

Skąd pomysł, żeby kupować w Polsce huty stali?

- Śledziłem to, co się dzieje w sektorze hutniczym w Polsce, przez ponad trzy lata. Byłem tam, zanim rząd ogłosił plany prywatyzacji. Na początku zeszłego roku przedstawiliśmy rządowi propozycję, w której zasugerowaliśmy, żeby zamiast sprzedać te cztery huty różnym konkurentom, zgrupować je i sprzedać jako jedno przedsiębiorstwo. Wtedy władze nie przyjęły naszej propozycji, ale teraz rząd ją zrealizował. Byliśmy więc tym naturalnie zainteresowani. Jesteśmy drugą firmą pod względem wielkości produkcji stali na świecie, najbardziej globalną. Mamy w 12 krajach sto tysięcy pracowników. Kiedy jest jakaś prywatyzacja albo restrukturyzacja na skalę globalną, zawsze o tym wiemy. Rozwinęliśmy nasz biznes poprzez kupowanie firm.

Po co kupuje pan kolejne huty?

- Dostawcy surowców zaczęli konsolidować swój biznes, również nasi główni klienci stają się globalnymi graczami. General Motors, Toyota, Chrysler to są już globalne firmy. Więc sektor stalowy również musi być globalny.

A co ma być końcowym efektem tej waszej ekspansji globalnej na rynku stali? W pańskiej rodzinie jest kilka firm stalowych. Rozwijacie się, kupujecie nowe stalownie. Czy chcecie być największym na świecie producentem stali?

- Całkowita produkcja stali to ponad 850 milionów ton. Jeżeli my produkujemy 40 milionów, to jest to tylko pięć procent. Nie możemy więc mówić o próbie monopolu.

Pytałem pana jako właściciela globalnego koncernu, jakie są ostateczne cele takiego właśnie koncernu? Bogacenie się czy opanowanie większości rynku?

- Celem takiej grupy jak nasza jest stworzenie światowej klasy firmy stalowej. Instytucji samej w sobie. Produkujemy 40 milionów ton, ale w ciągu pięciu lat dwie, trzy firmy będą produkowały od 70 do 80 milionów ton. Chcemy być jedną z tych firm.

Czy pan osobiście emocjonuje się tą walką w globalnym świecie koncernów?

- Dla mnie to jest bardzo ekscytujące.

Dlaczego?

- Kocham prowadzić ten biznes, biznes stalowy...

Czy podpisując taki kontrakt jak kupienie czterech największych hut w Polsce lub podobny, przeżywa pan ludzką radość?

- Czuję się bardzo szczęśliwy, że uczestniczę w bardzo ważnej sprawie. To bardzo ważna firma, produkuje 70 procent produktów stalowych i jest to wasza największa prywatyzacja, jeżeli chodzi o przemysł wytwórczy. Rząd wybrał nas jako...

Nie chodzi mi o to, żeby pan wystawiał laurki partnerom w negocjacjach, tylko żeby spróbował pan przypomnieć sobie swoje emocje związane z prowadzeniem biznesu - radość, rozpacz po porażce. Czy porażka w interesach może pana doprowadzić do płaczu?

- Porażki to wyzwanie, a nie powód do łez.

Przegrywając rywalizację, nie wścieka się pan, nie krzyczy, nie tupie?

- Nie, nie irytuję się za bardzo. Nie jestem tego rodzaju osobą.

Jeżeli w takich wypadkach pan nie płacze, to kiedy pan płacze?

- Nie sądzę, żebym płakał w ciągu ostatnich kilku lat.

Jest pan zimnym, cynicznym, globalnym kapitalistą?!

- Nie sądzę, żeby trzeba było płakać, kiedy chce się udowodnić brak cynizmu. Jak każdy człowiek odczuwam smutek. Myślę o porażce przez całą noc, ale rano życie toczy się dalej.

W Polsce największym niepokojem związanym z tą transakcją jest to, że pan kupi huty i je zamknie, ograniczając w ten sposób konkurencję dla swoich już działających hut. Czy istnieje taka możliwość?

- Nie sądzę. Jak dotąd zlikwidowaliśmy tylko jedną hutę w Irlandii. To była mała firma, która miała 340 czy 400 pracowników. Nie miała zysku w ciągu ostatnich 30 lat. Kupiliśmy ją i próbowaliśmy naprawić. Choć się nie udało, to spełniliśmy wszystkie nasze zobowiązania socjalne.

Czy ktoś panu powiedział, że razem z naszymi hutami kupuje pan swoisty bagaż historyczny? Ci hutnicy brali aktywny udział w obalaniu komunizmu i jeszcze tę waleczność mają w sercach. Pan się tego nie boi?

- Nie boję się. Moją pracą nie jest kupowanie i zamykanie hut. Moja misja to kupić firmę, zainwestować w nią, podnieść produktywność, zmniejszyć koszty i uzyskać rentowność. Polskie huty też chcemy uczynić rentownymi.

A wie pan, ile jest u nas ustawowych dni wolnych od pracy? Mogą być kłopoty z rentownością.

- Mamy firmy w różnych krajach, o różnych systemach i się dostosowujemy.

Protestantyzm, katolicyzm, islam - każda z tych religii wnosi coś swojego do prowadzenia biznesu. A jakie piętno pańska religia odcisnęła na pańskim biznesie?

- Moja religia - hinduizm - jest nie tylko religią, lecz także sposobem życia, więc mamy wiarę w Boga i mamy wiarę w ludzi. Myślę, że mamy o wiele cieplejsze stosunki z innymi ludźmi.

Jesteście bardziej przyjaźni?

- Tak.

Może to nie jest najlepsze w biznesie? Przecież globalne koncerny muszą bezpardonowo ze sobą walczyć.

- Dzisiaj są już inne czasy. Trzeba współpracować, a nie nawzajem się wykrwawiać. Jeśli będziemy tylko walczyć, to nikt nie przetrwa.

Ale przecież ma pan konkurentów - inne koncerny stalowe. To chyba nie są przyjaciele?

- Ale dla każdego jest jakieś miejsce.

Które się ustala w walce.

- Ale paradoksalnie nie trzeba być wojowniczym, żeby je uzyskać.

To jakim trzeba być?

- Trzeba mieć dobrą strategię i poświęcić się jej realizacji. Być podekscytowanym tym, co się robi, i bardzo zdeterminowanym.

Trzeba umieć poświęcać rodzinę, przyjaciół, marzenia?

- Dla sukcesu musiałem poświęcić czas, który mógłby należeć do rodziny, przyjaciół.

A jakie marzenia pan poświęcił, żeby być prezesem globalnego koncernu? Co już odeszło, czego już pan nie zrobi, chociaż o tym marzył?

- Mogłem spędzić więcej czasu z moją rodziną.

Tylko? Nie chciał być pan wielkim aktorem, przywódcą religijnym?

- Nie, jestem bardzo skoncentrowany na moim biznesie stalowym. Nigdy nie chciałem być aktorem. Nie mam ambicji bycia sławnym.

Ale to chyba niemożliwe, że jako siedmiolatek chciał pan być prezesem koncernu stalowego?!

- Pochodzę z rodziny, która zawsze była w biznesie stalowym, więc zawsze o nim myślałem. Podobnie jak teraz mój syn, który również pracuje w mojej firmie, podobnie jak moja córka. Pojechała do Niemiec, żeby tam przejść szkolenie w jednej z moich hut. Moja żona też pracowała ze mną do roku 1998. Myślę, że to rodzinne zaangażowanie ułatwia, upraszcza nam życie.

To znaczy, że urodzić się w pańskiej rodzinie to jest właściwie jak wyrok. Żadnego wariata, ekscentryka nie ma w pańskiej rodzinie?

- Moja córka uczy się pilotażu, maluje, lubi fotografię. Ale to są jej hobby. Nikt jej nie przeszkadza, nie powstrzymuje, ale w końcu przekonuje się, że ten biznes jest dobrym zawodem. Nikt nikogo do niczego nie zmusza.

Jest pan z siebie dumny?

- Nie mogę tak powiedzieć. Zawsze wierzyłem, że mogłem osiągnąć więcej, nie powinienem był popełnić błędów, które popełniłem. Osoba zawsze analizująca swoje postępowanie nie może być tak naprawdę z siebie dumna.

To ma pan ciężkie życie.

- A i tak się nim cieszę.

Jest pan prezesem koncernu globalnego. Czy widzi pan jakieś zagrożenia cywilizacyjne, które niesie globalizacja?

- Globalizacja to naturalny postęp. Świat jako całość odniósł korzyści z globalizacji. Dzisiaj w Kazachstanie można zobaczyć, co się dzieje w USA, jeżeli chodzi o ochronę środowiska, o prawa człowieka, o zasady konkurencji. To sprawia, że ludzie chcą poprawić swoje życie, bo dokładnie wiedzą, jak może być lepiej.

Ale tracą znaczenie narody, państwa, wszystko, co do tej pory pomagało nam znajdować swoje miejsce w świecie. Globalizacja to niszczy.

- Fundamenty się nie zmieniły. Globalizacja nie zmienia religii, stylu życia. Jedynie zwiększa świadomość tego, co się dzieje na świecie.

Nasza siła, spokój w dużej mierze polegają na tym, że mamy poczucie przynależności. W ostatnich kilkuset latach do państwa, do narodu. Teraz stajemy się pracownikami globalnych koncernów i tracimy to błogie poczucie.

- Nie sądzę, nigdy tego nie doświadczyłem. Nie zauważyłem w żadnej z naszych firm, żeby pracownicy czuli, że coś stracili. Przeciwnie, zyskali globalną wiedzę i doświadczenie. To pomaga im myśleć w bardziej pozytywny sposób.

Czyli widząc w telewizyjnych wiadomościach marsze antyglobalistów, myśli pan: ,A to głupki!".

- To jest sprawa opinii. Oni mają inne poglądy niż ja. Jak w każdym kraju demokratycznym jest partia rządząca i opozycja. Nie oznacza to, że opozycja jest głupia, ona ma swoją własną ideologię. Nikt nie jest tu głupkiem, nikt nie jest w błędzie.

Pieniądze odgrywają jeszcze jakąś rolę w pańskim życiu?

- Co pan ma na myśli?

Cieszą?

- Myślę, że poza pewnym punktem, poziomem nie mają znaczenia.

Gdzie była ta granica w pana przypadku?

- Po prostu wygodne życie.

Ile kosztuje wygodne życie?

- Niezbyt dużo.

Milion funtów rocznie?

- Nawet mniej. Ja w każdym razie i tak nie mogę wydać zbyt dużo pieniędzy.

Dlaczego?

- A gdzie mam to zrobić? Mieszkam już w swoim domu i mam biuro, w którym pracuję. W tych dwóch miejscach za nic nie płacę, a w nich spędzam najwięcej czasu.

Na jaką największą osobistą ekstrawagancję finansową pan sobie pozwolił?

- Nie pamiętam żadnej.

A wierzy pan w reinkarnację?

- Nie myślę jeszcze o reinkarnacji, ciągle jeszcze jestem młody.

Zapytałem o to, bo być może chociaż w poprzednim wcieleniu był pan utracjuszem.

- Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałem. Jestem zbyt zajęty, żeby myśleć o reinkarnacji.

Za co pan siebie lubi?

- Jeśli siebie nie lubisz, nie możesz przetrwać.

Ja to wiem, dlatego widząc, że pan przetrwał, a nawet daje sobie dobrze radę, pytam, za co pan siebie lubi?

- Za niezłomny optymizm. I że sprawiedliwie rozważam różne dylematy, spory.

Czy pan się czegoś w sobie boi?

- Boję się rzeczy, o których nie wiem wystarczająco dużo.

Co to znaczy? Tajemnic?

- Nie, na przykład kiedy dyskutuję o technologii i nie wiem o niej wystarczająco dużo...

Może pan się boi utraty pewności siebie?

- Nie. Przeszedłem wiele kryzysów, nie było łatwo zbudować firmę. Nie brak mi pewności siebie, ogólnie rzecz biorąc.

A poczuł pan kiedyś panikę, taki paniczny strach?

- Raz, kiedy w jednej z naszych fabryk mieliśmy trzy wypadki śmiertelne z rzędu, przez trzy tygodnie, w każdym tygodniu jeden. Jeżeli są jakieś poważne wypadki, to tym się naprawdę przejmuję.

Prezes globalnego koncernu powinien na takie rzeczy patrzeć jak na statystykę.

- Ale statystyki trzeba zawsze poprawiać.

Londyn, 9 września 2003 r.

Lakshmi Mittal, 47, magnat stalowy. mieszka w Wielkiej Brytanii, ale urodził się w niewielkiej wiosce w indyjskim Radżasthanie, w której do lat 60. nie było elektryczności. Gdy był chłopcem, jego rodzina przeniosła się do Kalkuty. Lakshmi studiował ekonomię i praktykował w niewielkiej hucie swego ojca. Kariera Mittala nabrała tempa w 1976 roku, gdy rodzina wyprowadziła się z Indii do Indonezji, gdzie kupili hutę. Do grona gigantów światowego rynku stalowego rodzinna firma Ispat dołączyła w 1989 roku, kiedy przejęła kontrolę nad hutą stali w Trynidadzie i Tobago. Dzisiaj jego firma prowadzi interesy w kilkudziesięciu krajach na całym świecie. W Polsce chce kupić Polskie Huty Stali, koncern czterech państwowych zakładów: Sendzimira, Katowic, Floriana i Cedlera, które produkują 70 procent naszej stali. Mittal mieszka w rezydencji w Londynie obok sułtana Brunei i króla Arabii Saudyjskiej. Prywatny majątek Mittala to około dwóch miliardów funtów. Pracuje po kilkanaście godzin, ale przynajmniej godzinę stara się
poświęcić jodze.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)