Homoseksualizm bez równouprawnienia
Wiosna 2004, północ liberalnej Szwecji. Trafiłam z koleżanką (L) do kilkugwiazdkowego hotelu, w którym jest już zarezerwowany dla nas dwuosobowy pokój. Ze strony miłych pań i panów pracujących w recepcji pada pytanie: „Are you together?” (czy jesteście razem?). Wzięłyśmy to pytanie za niewinny skrót od, na przykład, „Are you travelling together?” (czy podróżujecie razem?), więc z radością potakujemy, rytmicznie i wdzięcznie kiwając główkami.
Pokój, który dostajemy ma bardzo wygodne łóżko. Jedno łóżko, ale duże, ciepłe i naprawdę wygodne. L zostaje poinformowana, gdzie jest hotelowa restauracja i gdzie będą przygotowywane dla nas posiłki. L pije kawę, kupuje w recepcji papierosy, rachunki trafiają do mnie. Do mnie też trafia za każdym razem klucz, nawet gdy L stoi tuż obok. Do mnie również trafiają wszelkie pytania, prośby o podjęcie decyzji. L darowane są za to szerokie uśmiechy i urocze „Hi!”. L darowane zostało również żelazko, gdyż to w naszym pokoju nie działa. Na pożegnanie L dostaje buzi, ja mocny uścisk dłoni.
Moja heteroseksualna dusza nie będzie już raczej miała okazji, by zabrać „narzeczoną” na wakacje. Ale miło trafić na kraj ludzi otwartych, dalekich od jakiejś paranoicznej neurozy, dalekich od potrzeby oceniania innych. Miło, że pytanie „Are you together?” jest tak samo normalne jak każde inne. Tylko ta tradycyjna struktura przeniesiona na taki liberalny związek... A gdzie równouprawnienie i partnerstwo?