ŚwiatHistoryczne wybory parlamentarne w Pakistanie

Historyczne wybory parlamentarne w Pakistanie

Sobotnie wybory parlamentarne w Pakistanie będą pierwszymi w 66-letniej historii tego państwa, po których demokratycznie wybrany rząd przejmie władzę od poprzedniego, wybranego w ten sam sposób.

Historyczne wybory parlamentarne w Pakistanie
Źródło zdjęć: © AFP | Arif Ali

07.05.2013 09:19

Połowa z dotychczasowej historii Pakistanu upłynęła pod rządami wojskowych dyktatorów, którzy dokonywali zamachów stanu i przejmowali władzę, twierdząc, że cywilni politycy z powodu ich chorobliwej kłótliwości, prywaty i skłonności do korupcji nie są zdolni, by ją należycie sprawować.

Zamach za zamachem

Pierwszego zamachu dokonał już w 1956 r. gen. Ayub Khan, który sprawował władzę do 1969 r. Zastąpił go następny wojskowy dyktator, gen. Yahya Khan, i rządził jeszcze dwa lata zanim zdecydował się na wybory i przekazanie władzy cywilom.

Kolejny zamach w 1977 r. przeprowadził gen. Zia ul-Haq, a jego panowanie przerwała dopiero śmierć w katastrofie lotniczej w 1988 r. Czwartym i póki co ostatnim zamachowcem w mundurze generała był Pervez Musharraf, który przejął władzę w 1999 r. Oddał ją dopiero w 2008 r. pod naciskiem Zachodu, który dokonując w imię wolności i demokracji zbrojnej inwazji w sąsiednim Afganistanie czuł się nieswojo tolerując miłą mu wojskową dyktaturę w Pakistanie - kraju, będącym najważniejszym sojusznikiem w afgańskiej wojnie.

Kiepski rząd przekaże władzę

Wyłoniony w 2008 r. cywilny rząd jako pierwszy w historii Pakistanu doczekał końca 5-letniej kadencji i jeśli nie dojdzie do nowego zamachu stanu (na co się nie zanosi) po sobotnich wyborach przekaże władzę kolejnym cywilom.

Wszystko wskazuje na to, że będzie to zupełnie nowy rząd, utworzony przez partie stanowiące dotąd polityczną opozycję. Pięć lat rządów Pakistańskiej Partii Ludowej i jej przywódcy, prezydenta Alego Asifa Zardariego, były dla Pakistanu latami wyjątkowo chudymi.

Ludowcy wygrali wybory w 2008 r. dzięki żałobie Pakistańczyków po śmierci zamordowanej w zamachu przywódczyni partii Benazir Bhutto, dziedziczce politycznej dynastii. Gdyby nie współczucie rodaków, jej owdowiały mąż Zardari nigdy nie wygrałby wyborów. Pakistańczycy zawsze mieli go za skorumpowanego pyszałka, dbającego wyłącznie o własne interesy.

Pięć lat rządów Zardariego tylko ich w tym przekonaniu utwierdziło. Wierne poparcie dla Amerykanów w afgańskiej wojnie sprawiło, że przelała się ona do Pakistanu, gdzie w wyniku zamachów terrorystycznych zginęły tysiące ludzi. Symbolem klęski w gospodarce stały się afery korupcyjne, katastrofalna powódź w 2010 r. oraz kryzys energetyczny i wielogodzinne przerwy w dostawach prądu.

Gwoździem do trumny Zardariego może okazać się decyzja pakistańskich talibów, którzy na początku kampanii wyborczej zapowiedzieli, że będą zabijać jego zwolenników, a także rozbijać wiece sprzymierzonych z ludowcami świeckich partii Pasztunów z afgańsko-pakistańskiego pogranicza i Mohadżirów, potomków wychodźców z Indii.

Gra wyborcza talibów

Talibowie dotrzymali słowa. W ciągu półtora miesiąca zabili prawie 100 sprzymierzeńców Zardariego i uniemożliwili im prowadzenie kampanii wyborczej. Zardariemu, jako prezydentowi, zabronił tego sąd. A ściągnięty przez niego z Oksfordu 24-letni syn Bilawal odwołał wiece w obawie o swoje życie.

W rezultacie sztandarem broniących władzy ludowców stały się rozwieszane na ulicach portrety zamordowanych Benazir i jej ojca, Zulfikara Alego Bhutto, założyciela dynastii, powieszonego przez wojskowych dyktatorów.

Terror talibów zwiększył jeszcze bardziej wyborcze szanse i tak uważanego za faworyta majowej elekcji 64-letniego Nawaza Szarifa, pendżabskiego bogacza i przywódcy drugiej obok ludowców najstarszej pakistańskiej partii - Ligi Muzułmańskiej. Talibowie obiecali, że jego wieców nie będą atakować, choćby dlatego, że sprzeciwia się on ślepemu popieraniu Amerykanów w Afganistanie, za to opowiada za pokojową ugodą z talibami.

Talibowie oszczędzili też nowe bożyszcze pakistańskiej ulicy, dawnego mistrza krykieta 60-letniego Imrana Khana, który licytując się z Nawazem Szarifem we wrogości do USA, grozi, że jeśli przejmie władzę, każe strzelać do Amerykanów. Khan od lat namawia Pakistańczyków, by przestali głosować na stare, skompromitowane partie ludowców i Ligę Muzułmańską i powierzyli władzę jemu, reprezentującemu nowe czasy.

Ekskrykiecista, który zbojkotował poprzednie wybory, liczył na to, że zagłosują na niego młodzi wyborcy, stanowiący ponad jedną trzecią pakistańskiego elektoratu. A wierząc święcie w wygraną, zapowiadał, że nie zgodzi się na przymierze ani z Ligą Muzułmańską, ani ludowcami, którzy wietrząc własną przegraną obiecywali mu nawet stanowisko premiera w koalicyjnym rządzie.

Przedwyborcze sondaże jednomyślnie jednak wróżą wygraną Ligi Muzułmańskiej i Nawaza Szarifa, który, jeśli spełnią się przepowiednie znawców pakistańskiej polityki, po sobotnich wyborach powinien po raz trzeci objąć rządy w Pakistanie jako premier.

PAP, Wojciech Jagielski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)