Hip-hop w sztachotekach

Hip Hop to podziemie, które właśnie zaczęło gnić – twierdzi krytyk muzyczny Cezary Ciszewski. – Ważna jest sama muzyka, a nie jej otoczka – odpowiadają raperzy.

No Future – to hasło, które oglądamy dziś na koszulkach bananowców wcinających lody na wakacjach. Dla nich przyszłość maluje się raczej w ciepłych, pastelowych kolorach.

W tym roku jest moda na irokezy. Do firmowych kostiumików nie jest źle dodać farbowany na czarno lub czerwono kogucik, by zgrabnie i przecież niebanalnie ozdobić wizerunek.

Od kilku lat dready są często spotykaną ozdobą wśród studentów Uniwersytetu Warszawskiego, a nawet Szkoły Głównej Handlowej. Jeszcze nie tak dawno były to symbole wolności i podziemnej walki z systemem. Anarchistów zastąpili dziś antyglobaliści – lżejsza odmiana bezkompromisowej armii buntowników, którzy chcieli świata bez polityków, policjantów, żołnierzy i fabrykantów.

Podziemie miało w Polsce siłę i tradycję przez lata. Setki zespołów punkowych, reggae, nowofalowych i hardcore’owych walczyło z Babilonem w latach 80. i dało zdrowy fundament mentalny dzisiejszym 30- i 40-latkom. Początek lat 90. to wielka, czarna dziura i powolna, trwająca do dziś, pogłębiająca się ruina polskiego podziemia.

Nie chciałbym ujmować nic garstce punkowych składów, działającej dzisiaj z postindustrialno-techniczną sceną, której przewodzi łódzkie podziemie. Nie można też pominąć podziemia reggae, któremu przybywa sound systemów. Coraz częściej widuje się spore tłumy na tych imprezach. – Nie wyda ich wielka wytwórnia, nie będą gwiazdą jak Edyta Górniak – jak rymował przewrotnie znany raper, niegdyś filar grupy podziemia, o której za chwilę.

Jednak żadna kultura muzyczna w Polsce nie stała się głosem pokolenia, który przeniósł się na usta wolnych ludzi. Oprócz jednej, tej która wypłynęła na powierzchnię w drugiej połowie lat 90. i po 10 latach z podziemia przebija się na ekrany telewizorów. Wielkie wytwórnie przebierają w artystach tego nurtu i coraz mniej z nich brzydzi się tym, co robi Edyta Górniak, a cytowany wcześniej raper właśnie nagrał piosenkę z Natalią Kukulską dla wytwórni Universal. Hip-hop mimo wszystko jest w tej chwili jedynym frontem ideowym walki o prawdę, wolność i niezależność. Nie widać na horyzoncie żadnej, nawet śladowej siły, która pozwoli w inny sposób niż za pomocą podpartych bitem rymów, wyrazić swój gniew i protest.

Jeżdżąc po kraju z trasą WuWuA miałem okazję zobaczyć prawdziwe podziemie hiphopowe nie raz i nie dwa. Z perspektywy wielkiego miasta, gdzie można przebierać w kilku koncertach tygodniowo, a płynące po kablu telewizje muzyczne pokazują teledysk za teledyskiem, wszystko wygląda inaczej.

Wystarczy kilka minut pobyć w mieście Nowy Dwór Mazowiecki, żeby zobaczyć to prawdziwe „No Future”. Najbardziej liczący się skład hiphopowy nazywa się Nalewka Skład. Nikt w Warszawie nie wpadłby na to, że Nalewka to symbol tego miasta, podobnie jak wielu innych. Dopiero w rowie przy głównej drodze biegnącej przez miasto zrozumiałem, dlaczego tak właśnie musi być.

Za sklepem, stojąc twarzą do pędzących po drodze samochodów jadących do większych miast, stała załoga z kartonikami litrowymi w ręku. Na każdym kartonie z daleka widać było duży napis „Nalewka”. Po całym Nowym Dworze zimny wiatr goni puste kartoniki z napisem „Nalewka”. Nalewka to indiański sposób na beznadziejną rzeczywistość ludzi z „Nowego”. Także tej 30-osobowej grupy hiphopowców.

Długi jest przewodnikiem tej załogi, ma charyzmę i bardzo poważnie traktuje swoje teksty, ponieważ porusza w nich sprawy, o których woli się w „Nowym” nie mówić. Długi mówi, że do tej pory siedzieli pod blokiem i grzebali patykiem w piasku.

Odkąd zaczęli pisać rymy, a niektórzy robić do tego bity, zaczęli się rozwijać, zaczęli myśleć i czuć, że mają szansę zrobić coś sensownego. Mniej ich teraz wkurza policjant, który z kolegą przegania ich codziennie z tego samego miejsca pod blokiem, kiedy mogą mu wygarnąć w kawałku. I tak nie mają dokąd iść i tak się to nigdy nie skończy. Odkąd zrzeszyli się w kilku składach, ludzie z miasta „Nalewki” zaczęli się zajmować sobą i swoim miastem, zaczęli się rozwijać. Być może właśnie to, że napisali kilka swoich tekstów i przekazali je ziomom z „Nowego” na koncercie, da im poczucie wartości, by mogli pójść wyżej i zamiast stać pod sklepem z „Nalewką” w dłoni, pojechali w lepszy świat, gdyż w „Nowym” jest prawdziwe „No Future”.

Pochowane w gettach wielkich miast i na głębokiej prowincji siedzą dzieciaki, które biorą słowo za święte i piszą rymy, w ich przekonaniu mogące zmienić świat. Są zdezorientowani, kiedy widzą, jak Peja występuje u boku Urszuli na biesiadzie wielkopolskiej „Poznańska Pyra”, wykładając wcześniej dekalog podziemia na swoich płytach. Ale nie przygina ich to za specjalnie, ponieważ są skupieni na swoim getcie i nie bardzo sobie wyobrażają ten cały syf show biznesu. Jeśli hip-hop nadal jest podziemiem, to właśnie dzięki takim ludziom.

Ale nie wiadomo, jak długo jeszcze wytrzyma hiphopowe podziemie. Pamiętam, jak wypowiedziałem taką kwestię, że hip-hop skończy się wtedy, kiedy na dancingu w Adrii poleci „Grasz w zielone” albo „Się żyje...”. No i teraz sam nie wiem, co powiedzieć. W dyskotece Las Vegas w sercu Kielecczyzny, stojąc przy barze, wsłuchiwałem się w słowa ludowej piosenki „Czerwona jarzębina” – „Ciało do ciała, a będziesz wyła, moja mała”. Każdy kolejny hit wzbudzał okrzyki i pobudzał do pląsów i drgawek wypiętych biustów. – A teraz tylko dla was, to, co was kręci najbardziej, lecimy, lecimy i się nie boimy. Peja, a zaraz potem WWO i oczywiście wasz ulubieniec Tede – zapowiedział dyskdżokej.

Ta sama klientela, która przed chwilą oblizywała się przy „Czerwonej jarzębinie”, na całe gardło jednym tchem zaśpiewała „Ciemna noc, zgasły wszystkie światła...”, a zaraz potem „Z lojalnym składem i tak damy radę”. Nie ma róż” czy „Głucha noc” – przy tym pierwszym można się pogibać i przy tym drugim też nie gorzej, więc o co chodzi? No właśnie o to, że kończy się hiphopowe podziemie. A ryba, jak wiadomo, psuje się od głowy, więc zanim dojdzie do ogona, mamy jeszcze trochę czasu. Kiedy do Nowego Dworu dojdzie zgnilizna, wtedy ja na łamach Metropolu obwieszczę koniec hiphopowego podziemia.

Cezary Ciszewski, dziennikarz muzyczny

Sokół z WWO

Jest w tym wiele racji, ale też dużo nieścisłości. Nie uważam, żeby kawałki WWO można było przyrównywać do disco polo. Nawet najbardziej wyszukani artyści mają na swoim koncie kawałki, które lecą w sztachotekach. Nie widzę w tym kompletnie nic złego. Poza tym WWO odmówiło trasy koncertowej po klubach discopolowych, choć proponowano nam naprawdę duże sumy. Zagraliśmy jeden taki koncert na próbę, nie do końca wiedząc, o co chodzi. Momentalnie zrezygnowaliśmy z reszty. A jeśli chodzi o komercjalizację hip-hopu i tzw. hip hopolo, które robi na przykład Mezo, to owszem, jest to zatrważające. Ja jednak pozostaję w zgodzie ze sobą i swoimi ideałami, nie mogę brać odpowiedzialności za innych.

Eldo, Grammatik

Nie interesuje mnie żaden społeczny aspekt tego, czym jest hip-hop. Nie jest dla mnie istotne, czy ktoś jest bananowcem, czy biednym dzieciakiem z zapomnianego zakątka Polski. Ważna jest sama muzyka, a nie jej otoczka. Nikt nie myśli o tym, że Ibrahim Ferrer mieszka w willi, a zaczynał od slumsów, więc zdradził ideały, tylko słucha się jego muzyki. Peja i Tede, ja, jak i ktokolwiek inny ma prawo do wyboru własnej drogi artystycznej, więc nie mam nic do powiedzenia ani w kwestii poparcia tego, ani skrytykowania. Hity na dyskotekach lecieć będą zawsze i nie jest to wina artystów, że ktoś chce ich słuchać – to ludzie o tym decydują, chcą słuchać takiej muzyki, to słuchają. Idąc dalej tropem (pana redaktora) można dojść do wniosku, że nie powinno być mojej płyty w EMPiK-ach, bo jest tam też Violetta Villas i satanistyczny zespół z Islandii. Nie wiem, czy jest sens polemizowania z artykułem człowieka, dla którego punk umarł jakiś czas temu, a on nie może się z tym pogodzić i szuka następcy. Rap nigdy nie był i
nie będzie takim następcą. Wystarczy wiedzieć cokolwiek o hip-hopie, żeby dojść do takiego wniosku. Ten pan najwyraźniej nic nie wie na ten temat, więc ja nie mam zamiaru go uczyć. Jego wypociny i tak staną się wykładnią podejścia ludzi do rapu, bo to ważny pan redaktor, a nie małolat raper.

Wall-E Kasta Skład

Z przykrością stwierdzam, iż muszę się zgodzić ze słowami pana Ciszewskiego. Kondycja psychofizyczna raperów, wytwórni w tym kraju, a przez to ogólnie polskiego hip-hopu oraz stan wiedzy fanów może doprowadzić do zubożenia kultury hiphopowej. Istotnie wzrastająca komercyjność tego zjawiska może doprowadzić do rozpadu polskiego podziemia, jednocześnie chciałbym zauważyć, że ten rodzaj raka toczy nie tylko polski hip-hop.

Dizkret, Stare Miasto

Działalność pana Ciszewskiego doskonale wpisuje się w trwającą już kilka lat tradycję dorabiania muzyce hiphopowej socjologiczno-społecznej gęby. Zabawne, że nad owym „dorabianiem” skupiają się głównie osobnicy, którzy na tzw. boom na hip-hop załapali się niedawno. Najczęściej brak im choćby podstawowej wiedzy merytorycznej, potrzebnej, by zrozumieć hip-hop jako muzykę. Braki te najczęściej nadrabiane są poprzez szczegółowe analizy dotyczące trudnej sytuacji młodych ludzi w dzisiejszej Polsce. Na każdym kroku wmawia się odbiorcom, że korzenie ruchu hiphopowego w naszym kraju mają wiele wspólnego z szarymi realiami blokowisk oraz ogólną beznadzieją. Czas pomyśleć o hip-hopie jako gatunku muzycznym. Gatunku, który miał gigantyczny wpływ na kształt muzyki przez ostatnie 20 lat. Jeżeli chcemy brać hip-hop poważnie, to zadbajmy o poziom wykonawców, jakich promujemy czy opisujemy. Abstrahując od bohaterów artykułu, których twórczości nie słyszałem, same trudne warunki egzystowania, brak perspektyw i życiowa
beznadzieja nie wystarczą, by uznawać się za twórcę, nawet podziemnego. Dobre podziemie nie polega bowiem na wielości miernych wykonawców, lecz jakości nagrywanego materiału, choćby tworzonego przez garstkę fascynatów. Polskie podziemie hiphopowe trudno uznać za wybitnie płodne pod względem liczby płyt na wybitnym poziomie. Zdarzają się perełki, ale ich brak byłby kompletnym fiaskiem. Owe perełki tworzone są najczęściej przez ludzi, którzy i tak wcześniej czy później zaistnieją w oficjalnym obiegu. Pamiętajmy zatem, że muzyka ta od strony „twórczej” nie różni się znacznie od innych gatunków. Tutaj również istnieją pewne kanony, a od rapera powinno wymagać się pewnych elementarnych umiejętności warsztatowych i kreatywności.

Rozmowy: Iza Głowacka-Kaczanowska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)