PolskaHieny pogrzebowe

Hieny pogrzebowe

Zabici przedsiębiorcy, strzelaniny, bomby podkładane pod zakłady, spalone domy i samochody. A do tego wszechobecna korupcja. To nie opis porachunków między gangami, ale rzeczywistość polskiego rynku usług pogrzebowych. Rynek ten obraca sumą około 2 mld zł rocznie, ale - co dziwne - nie przyciąga międzynarodowych sieci domów pogrzebowych, na przykład amerykańskiej Service Corporation International czy brytyjskiej Dignity. Inwestują one w innych krajach naszej części Europy, ale nie w Polsce.

- Robiliśmy analizy polskiego rynku i wynika z nich, że ten biznes jest w Polsce - po pierwsze - zbyt niebezpieczny, po drugie - zbyt skorumpowany - przyznaje w rozmowie z "Wprost" Gregory Boulton z amerykańskiej firmy Service Corporation International. - W Polsce nie ma żadnych podstaw prawnych do funkcjonowania zdrowej konkurencji na rynku funeralnym. Faktycznie o wszystkim decydują układy i łapówki. A w słowniku światowych potentatów na tym rynku takie słowa po prostu nie mają prawa istnieć - mówi "Wprost" Scott Nimmo z amerykańskiej firmy Bergen Funeral Service.

Wojny funeralne

- Patologia goni patologię. Naprawdę uczciwych da się policzyć na palcach jednej ręki - przyznaje "Wprost" Wojciech Krawczyk, założyciel Polskiego Stowarzyszenia Kremacyjnego, Administratorów Cmentarzy i Przedsiębiorców Pogrzebowych. W wojnie, w której wszystkie chwyty są dozwolone, uczestniczy większość z około 3 tys. działających w Polsce zakładów pogrzebowych. Choć w ciągu ostatnich 10 lat trzykrotnie wzrosła liczba tych zakładów, ceny są coraz wyższe: usługi w ostatnich trzech latach podrożały prawie o 30 proc. Wojny w tej branży wyglądają tak jak w Barcinie (w województwie kujawsko-pomorskim), gdzie nieznani sprawcy podłożyli bombę pod zakład pogrzebowy. Tak jak w Łodzi, gdzie strzelano do przedsiębiorcy pogrzebowego. Tak jak w Warszawie, gdzie na przedsiębiorcę z tej branży Jana Szczucińskiego zorganizowano dwa zamachy. Na porządku dziennym są włamania i podpalenia - jak w Gdańsku, Warszawie, Krakowie czy Ostrowie Wielkopolskim.

Funeralna mafia wciąga przekazujących informacje o zgonach sanitariuszy, lekarzy, dyspozytorów i kierowców pogotowia. Stawka za informację wynosi już około 1200 zł. Bardzo często zdarza się, że do zmarłego najpierw przyjeżdża karawan, a dopiero potem karetka. Tak było miesiąc temu w podwarszawskim Legionowie, gdy na bazarze zasłabł mężczyzna. Karetka jechała zastanawiająco długo. Może dlatego, że sanitariusz, który tak opieszale spieszył z pomocą, jest podejrzewany o współpracę z lokalnymi firmami pogrzebowymi. Prokuratura nie zajęła się sprawą i podobnie jest w całej Polsce. Marek Nowak, p.o. prokuratora rejonowego w Legionowe, stwierdza, że sprzedawanie informacji o zwłokach nie jest łamaniem prawa, tylko kwestią etyki.

Dwuzawodowy

W handel informacjami o zgonach zamieszani są pracownicy szpitali i zarządcy cmentarzy. Codziennością w polskich szpitalach jest nagabywanie rodzin pacjentów i wręczanie im wizytówek zakładów pogrzebowych nawet wtedy, gdy życie chorego wcale nie jest zagrożone. Jeśli ktoś umrze, jego zwłoki często nie trafiają do szpitalnej kostnicy, lecz są ukrywane w piwnicy, by nie dowiedziała się o nich konkurencja. Wiele szpitalnych prosektoriów jest zresztą dzierżawionych przez zakłady pogrzebowe.

W większości szpitali laboranci sekcyjni do godz. 15 pracują na etacie w szpitalu, a po godz. 15 świadczą takie usługi jak mycie, golenie, ubieranie zwłok zaprzyjaźnionym zakładom pogrzebowym. Często mają nawet zarejestrowane na siebie firmy usługowe. W szpitalu im. Babińskiego we Wrocławiu pracownikiem prosektorium jest na przykład Józef Lech, którego syn prowadzi zakład pogrzebowy. Sam Lech do niedawna prowadził inną firmę pogrzebową. Henryk Gajda, właściciel konkurencyjnego zakładu, twierdzi, że bardzo często zgłaszają się do niego ludzie szukający firmy Lecha, bo polecono im ją w szpitalu. Dopiero od kilku miesięcy na komunalnych cmentarzach w Jeleniej Górze czy Poznaniu mogą działać konkurencyjne firmy pogrzebowe. Dotychczas monopol na obsługę cmentarzy miały te firmy, które podpisały umowy z miastem. Zmiany wymusił Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Podobnie jest z cmentarzami parafialnymi, którymi zarządzają księża: na większości z nich działa tylko jedna firma.

Tomasz Krzyżak
Współpraca: Michał Krzymowski

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)