Herosi w trykotach
Ludzie w trykotach, bohaterowie o nadnaturalnych zdolnościach, nadludzie, superbohaterowie dysponujący niezwykłymi mocami od ponad sześćdziesięciu lat na kartach licznych historyjek obrazkowych toczą nieustające pojedynki z demonicznymi złoczyńcami, potworami z kosmosu. Opowieści o superbohaterach są zaliczane do SF, jest to jednak taka odmiana fantastyki naukowej, która w praktyce istnieje tylko na kartach komiksów.
27.06.2005 | aktual.: 28.07.2005 14:18
Superbohaterowie to amerykański wynalazek, który nie przyjął się w innych krajach. Nieamerykańscy twórcy podejmowali próby stworzenia rodzimych odpowiedników herosów w trykotach, ale ich wysiłki i tak były oceniane jako pastiszowe przetworzenie amerykańskiego pierwowzoru. Pierwszym superbohaterem był stworzony przez Jerry’ego Siegela i Joe Shustera Superman, którego przygody zaczęły się ukazywać na łamach magazynu „Action Comics” w 1938 roku i z miejsca zyskały taką popularność, że w następnym roku rozpoczęto wydawanie komiksu z imieniem herosa w tytule.
Siegel i Shuster byli miłośnikami SF i to z fascynacji tym gatunkiem wyrósł ich bohater. Początkowo marzyło im się stworzenie opowieści o nadczłowieku rządzącym światem dzięki potędze swego intelektu, czyli stworzenie opowieści wpisującej się w nurt obecny w literaturze fantastycznonaukowej.
Narysowali nawet komiks, którego bohater był obdarzony monstrualnie wielką czaszką skrywającą mózg pracujący na najwyższych obrotach. Szybko jednak doszli do wniosku, że forma komiksu wymaga czegoś innego, i wykreowali postać, która wyraża swą nadczłowieczość, manifestując sprawność fizyczną przekraczającą nie tylko ludzkie możliwości, lecz także wyobrażenia o nich.
Patriotyczny zapał
Superman Siegela i Shustera był obdarzony nadludzką siłą i kuloodporny, mógł latać z prędkością światła, wzrokiem przenikał ściany lub podpalał przedmioty. Dodatkowo był przystojny i inteligentny. Pisząc o fenomenie Supermana, Umberto Eco z przekąsem zauważył, że wszystkie niewiarygodne przymioty tego bohatera miały swoje usprawiedliwienie w fakcie, iż „to jest SF”, której konwencja w owym czasie mogła służyć za usprawiedliwienie wszelkich mało dorzecznych pomysłów.
Serial „Superman” miał licznych naśladowców, a wybuch II wojny światowej, patriotyczny zapał i propagandowe potrzeby sprzyjały powstawaniu naśladownictw. Do najsłynniejszych należą: Batman, który nie miał żadnych nadludzkich mocy, ale ubierał się w obcisły kostium, posługiwał licznymi gadżetami (do których należy zaliczyć specjalny samochód i jeszcze bardziej specjalny samolot) i wynalazkami, poza tym był nadludzko sprawny (oraz nieprawdopodobnie bogaty); Captain Marvel, który był dzieciakiem zamieniającym się w superbohatera za sprawą zaklęcia (SHAZAM); Green Lantern, obdarowany niezwykłymi możliwościami przez kosmitów; Wonder Woman, która przybyła do naszego świata z zaginionego królestwa Amazonek, by głosić idee, które dziś nazwalibyśmy feministycznymi; Captain America, stworzony w laboratorium superżołnierz (i superpatriota), który na okładce pierwszego zeszytu serii walił Hitlera w twarz.
Twórcy komiksów o superbohaterach szybko wypracowali formuły, które powtarzały się w różnych opowieściach o herosach w trykotach, i które miały pojawiać się również w opowieściach tworzonych kilka dziesięcioleci później. Bohater ma podwójną tożsamość: występuje na kartach komiksów jako istota o niezwykłych mocach i umiejętnościach i jako zwykły człowiek, którego nikt nie podejrzewa o to, że potrafi zrobić coś wartościowego. Prowadzi to do licznych zabawnych qui pro quo natury towarzyskiej i uczuciowej. Superbohater ma superprzeciwnika lub superprzeciwników, dysponujących mocami podobnymi do tych, które on posiada, lub jeszcze większymi.
Ma też przyjaciół wśród zwykłych ludzi: najczęściej jest to ktoś starszy wiekiem, reprezentujący głos rozsądku i doświadczenia, piękna dziewczyna – obiekt westchnień bohatera (w wypadku Wonder Woman był to piękny mężczyzna) i małoletni pomocnik. Ten ostatni został wprowadzony do komiksowych opowieści ze względów marketingowych: był figurą, z którą mogli się utożsamiać młodzi chłopcy czytający owe komiksy. Złota era
„Złota Era” komiksów o superbohaterach skończyła się wraz z nastaniem zimnej wojny. Dawny patriotyczny zapał wygasł, amerykańskie społeczeństwo zaczęły trapić rozmaite kłopoty, a atmosfera podejrzliwości wobec komunistów, kłopoty ekonomiczne i stopniowe uświadamianie sobie rozmiarów okrucieństwa, jakie się dokonało podczas wojny, spowodowały pojawienie się wielu literackich i filmowych utworów o charakterze rozrachunkowym. Znalazły one dwojakie odbicie w komiksach: rysownicy zaczęli tworzyć opowieści bardziej mroczne, przerażające, gorzkie, zaczęli też parodiować opowieści o superbohaterach.
Wielką popularnością w okresie powojnennym cieszyli się dwaj dość zaskakujący herosi. Jeden nazywał się Plastic Man, był rozciągliwy jak guma, a nawet bardziej, i potrafił się zaplątać nie tylko w najrozmaitsze zwariowane przygody, lecz także w siebie samego. Drugim był Spirit, detektyw w garniturze i maseczce przesłaniającej oczy. Właściwie nie był superbohaterem, ale w jego przygodach znajdowały odbicie rozmaite niedorzeczności, obecne w komiksach opowiadających o ludziach obdarzonych nadludzkimi mocami i przeciwnikami o nadnaturalnych możliwościach.
Druga fala popularności superbohaterów nadeszła na początku lat sześćdziesiątych. Zainicjował ją pracujący dla wydawnictwa Marvel Comics Group niestrudzony scenarzysta Stan Lee, który wymyślił całą galerię superbohaterów połączonych faktem, że ich życie to pasmo nieszczęść, a źródłem ich nadludzkich mocy jest radioaktywność. Najpierw pojawiła się grupa Fantastic Four – czwórka astronautów, która powróciła z wyprawy międzyplanetarnej przemieniona w herosów o nadzwyczajnych mocach, przeszkadzających im czasem w normalnym życiu. Potem był nastolatek – Peter Parker – pokonany przez radioaktywnego pająka i przemieniony w zadziwiającego Spidermana. Byli też niewidomy Daredevil, doktor Bruce Banner, w chwilach gniewu i rozdrażnienia przemieniający się w bezmyślnego, ale za to bardzo agresywnego Hulka, i grupka nastoletnich mutantów, zwana X-Men.
Stan Lee pełnymi garściami korzystał z pomysłów, których dostarczała literatura fantastycznonaukowa, kreował inne światy, przywoływał potwory z kosmosu, mnożył szalonych naukowców i skutki ich dzieł. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, co dzieje się wokół, więc dodawał do swoich fantazji szczyptę mistycyzmu, okultyzmu i irracjonalności. Jedną z najbardziej niezwykłych kreacji był Silver Surfer, który przybył z kosmosu jako herold pożeracza planet Galactusa i poświęcił swe szczęście, by ocalić Ziemię. Krytycy szybko zauważyli, że został ukształtowany na podobieństwo Jezusa Chrystusa, odkupującego grzechy ludzkości swoim cierpieniem.
Gdy bohaterowie Marvel Comics podbijali rynek, w Ameryce wrzało. Wojna w Wietnamie, aktywność ruchów o prawa obywatelskie i walka z segregacją rasową oraz konieczność stawienia czoła całemu szeregowi innych problemów, wśród których znalazła się także rosnąca plaga narkomanii, musiały znaleźć odbicie także w komiksach. Na początku lat siedemdziesiątych komiksowi nadludzie zauważyli, że są w ich kraju problemy, których nie da się załatwić tak łatwo jak hord superłotrów z kosmosu czy innych wymiarów.
Spiderman musiał ratować swojego przyjaciela przed zgubnymi skutkami zażywania narkotyków, Green Lantern odkrył, że w jego kraju istnieje rasizm, Captain America uświadamiał sobie, że proste zasady prawa i sprawiedliwości, którymi się dotąd kierował, już nie wystarczają, by rozstrzygnąć, po której stronie należy się opowiedzieć, gdy racje rządu są odmienne od racji społeczeństwa. Atmosfera lat sześćdziesiątych niewątpliwie przyczyniła się do wykreowania jednego z bardziej dwuznacznych bohaterów w świecie Marvel Comics. W 1963 roku Stan Lee wymyślił postać sierżanta Fury, dzielnego żołnierza, walczącego na frontach II wojny światowej. Dwa lata później awansował go na pułkownika i rozpoczął pisanie serii „Nick Fury, Agent of SHIELD”. W nowym wcieleniu prostoduszny żołnierz przemienił się w tajnego superagenta (podobnego nieco do Jamesa Bonda), działającego w atmosferze dwuznaczności i wątpliwych moralnie decyzji. W drodze na salony
Lata siedemdziesiąte były dekadą niezwykłego powodzenia komiksów: zainteresowali się nimi krytycy, trafiły do nowych czytelników, wyrosły z broszurowych, seryjnie wydawanych zeszycików i trafiły do wydawnictw albumowych. Powstawały nowe wydawnictwa, pojawiały się nowe tytuły i nowi bohaterowie. Boom na rozrywkową SF zaowocował filmowymi adaptacjami komiksowych seriali. Pomimo owej obfitości zaczynał się jednak kryzys – przynajmniej dla bohaterów w trykotach. Prości i jednoznaczni herosi, którzy stosowali się do przykazania „nie zabijaj” i zawsze oddawali złoczyńców w ręce sprawiedliwości, zaczęli trącić anachronizmem. Czytelnicy chcieli herosów bardziej zdecydowanych i brutalniejszych – takich jak Brudny Harry z filmu Dona Siegela.
Czyniąc zadość ich oczekiwaniom, Marvel Comics Group wzięło z kart serialu o Spidermanie postać złoczyńcy o imieniu Punisher i uczyniło zeń bohatera, wymierzającego sprawiedliwość na własną rękę i hurtowo mordującego złoczyńców. Jego powodzenie przeszło wszelkie oczekiwania i spowodowało, że na komiksową scenę wkroczyli inni herosi, działający równie zdecydowanie. Ich poczet zamyka najbardziej radykalny ze wszystkich – Lobo – mordujący wszystko, co się rusza. Niedostatki klasycznych opowieści o superbohaterach i dążenie do uczynienia z nich postaci bardziej realistycznych sprawiło, że w 1986 roku zostały opublikowane dwie niezwykle wysoko oceniane miniserie: „Powrót Mrocznego Rycerza” Franka Millera – opowieść o starości Batmana – oraz „Watchmen” Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa – alternatywna historia Ameryki, oparta na założeniu, że jacyś zamaskowani herosi rzeczywiście podjęliby walkę ze złem, o jakiej opowiadają komiksy, i pytaniu, jakie to przyniosłoby skutki.
Bohaterowie obu komiksowych opowieści skrywają pod maskami rozmaite frustracje, a ich działania mają wątpliwe moralnie skutki. Komiksy Millera i Moore’a wywarły trudny do przecenienia wpływ na kształt innych opowieści o zamaskowanych herosach. Sprawiły, że stały się one fabularnie bogatsze, mniej jednoznaczne i… mniej popularne. Żeby ratować swą popularność, Superman musiał w 1993 roku umrzeć i zmartwychwstać. Aby podtrzymać zainteresowanie innymi herosami, producenci komiksów zdecydowali się wkroczyć do kin i sfinansować produkcję wysokobudżetowych opowieści o ich przygodach.
Zatrudnianie renomowanych reżyserów, uznanych scenarzystów i najdroższych aktorów rzeczywiście ożywiło zainteresowanie komiksami. Ale ujawniło też, że istnieje przepaść pomiędzy człowiekiem z krwi i kości, pokazywanym na ekranie, a narysowanym na kartce papieru herosem. Temu pierwszemu wiarygodność zapewniają efekty specjalne, temu drugiemu – ulotna magia rysunku, zawieszonego w pół drogi pomiędzy rzeczywistością i marzeniem. Magia, o którą we współczesnym świecie coraz trudniej.
Jerzy Szyłak