PolskaHerosi polskiej wyobraźni

Herosi polskiej wyobraźni

Bohaterami są dla Polaków Pawlak i Kargul, Janosik, kapitan Kloss oraz serialowe anioły - Hanka Mostowiak i doktorostwo Burscy.

19.12.2005 | aktual.: 19.12.2005 09:38

Kto z liderów popkultury rozpala wyobraźnię największej liczby Polaków w roku 2005? Jeśli ktoś liczył na epokową zmianę warty, popełnił błąd! Naszej pamięci najmocniej trzymają się giganty PRL: Kargul i Pawlak, Janosik oraz kapitan Kloss. Nie zdetronizowały ich współczesne polskie anioły, czyli postacie żyjące w głowie Ilony Łepkowskiej, scenarzystki najpopularniejszych obecnie seriali - Hanka Mostowiak, doktorostwo Zofia i Jakub Burscy czy ich kolega po fachu dr Paweł Lubicz.

Oznaczałoby to, że telewizyjna monokultura PRL (najpierw mieliśmy tylko jeden program TVP, potem dwa) zwyciężyła z pluralistyczną do granic oczopląsu współczesną telewizją. W PRL nie mieliśmy wyboru, więc bohaterowie wtedy pokazywani (także w wielokrotnych powtórkach) zapadli nam w pamięć niczym Edward Gierek. Obecne czasy mają wielu bohaterów, więc do wyobraźni Polaków poza aniołami z seriali przebili się tylko jakoś tam swojski i przaśny Shrek, James Bond, Jaś Fasola oraz Indiana Jones. Słabo zamąciły nam w głowach postacie z "Matriksa", co dowodzi, że w miarę twardo stąpamy po ziemi.

Stachanowcy swojszczyzny

Rankingowi bohaterów polskiej wyobraźni (wyłonionych na podstawie badania Pentora na zlecenie "Wprost") liderują Pawlak i Kargul z "Samych swoich" Sylwestra Chęcińskiego. Tych można było typować z zamkniętymi oczami, zwłaszcza Wacława Kowalskiego - Pawlaka. W 1966 r. właśnie przekroczył pięćdziesiątkę, kiedy Andrzej Mularczyk zamachał mu przed oczami historią własnego stryja. Stryj, kresowy chłopak, z takich, co to "tajojta, Józku" wtykają w co drugie zdanie, nagrał się na taśmę Mularczykowi, wziętemu reporterowi radiowemu. Tam sprawozdał, jak to Jałta przerzuciła go z Kresów na Dolny Śląsk. I jak tu, w posthitlerowskim pejzażu, po kresowemu poprztykał się o płot z dawnym sąsiadem.

Mularczyk wprawdzie grzał się sławą twardego brata Romana Bratnego, ale Bratny był za krótki, by kresową historyjkę rodzinną przepchać do filmu. Do czasu. Gdy Gomułka okopał się po utrąceniu popaździernikowej odwilży, przypomniał sobie, że przecież zaczynał jako minister od ziem odzyskanych. I że filmowa agitka w tonacji "myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili", dobrze by mu zrobiła na karierę. Mularczyk na to: "Jest taka agitka". Zresztą głębinowa, bo oparta o klasyka Fredrę. Tam spór o mur, tu kłótnia o płot. Tam szlachetczyzna, tu ludowizna. Brakowało tylko wykonawcy, który zaśpiewałby po kresowemu. I wtedy ten Kowalski, dotąd aktorski przeciętniak z drugiego szeregu, uruchomił bałak. A miał go w gardle i we krwi. I tym bałakiem czasowo unieważniał Jałtę. Milionom, które się w niego wgapiały, wydawało się, że Polska z powrotem rozciąga się 100 kilometrów na wschód od Przemyśla.

W kraju, któremu co kilka lat sztabowcy przesuwają granice jednym ruchem ołówka, takich wrażeń się nie zapomina. Kresowiakom depcze po piętach Janosik. I nic dziwnego, bo Janosik to nasz Pan Jezus, który jak najsłuszniej urodził się na Podhalu, zamiast się męczyć na palestyńskich piaskach. Marek Perepeczko, z włosem jak Chrystus z odpustowego oleodruku, nosił jezusowym gestem zabłąkane owieczki na karku. Wygłaszał "kazania na górze", a wokół stał jasełkowy landszafcik. I nikomu nie wadziło, że gdy kazanie zaczynał na tle wapiennych pagórków Jury Krakowsko-Częstochowskiej, to kończył z tatrzańskimi granitami w tle. A uczniowie słuchali, mając za plecami Trzy Korony. Zresztą zbójnickie liturgie i tak filmowano w dekoracyjnej jaskini wzniesionej w halach wytwórni filmowej Barrandov pod Pragą. Zdradzony Janosik - bo i na Podhalu, choć to nie do wiary, trafiają się Judasze - egzekucji dostąpił oczywiście w trybie ewangelicznym.

Z dwójką "łotrów" po bokach oraz owieczkami, które masowo roniły łzy na halach, i ogniami rozpalonymi na szczytach przez "apostołów". Co wskazywało na możliwość zmartwychwstania. Tyle że wszystko to za wcześnie o całe pięć lat. Gdyby Jerzy Passendorfer nakręcił "Janosika" w takim, powiedzmy, roku 1979, zbójnik podparłby się deklaracją o walce "o sprawiedliwość dla synów ziemi. Tej ziemi". I widownia stałaby po kostki we łzach. Ale Passendorfer marnował talent na kręcenie różnych "Kierunków Berlin" z Siemionem, które haftował pod gust polityczny Mieczysława Moczara.

Ozdóbki z seriali

Bohaterom PRL dyszą w kark ozdóbki współczesnych seriali. Na oceaniczną popularność Hanki Mostowiak (Małgorzata Kożuchowska) z serialu "M jak miłość" - u nas miejsce 3.) zapracowali weterani filmowego popu: scenarzystka Ilona Łepkowska (kto pamięta, że dziergała jeszcze kicze lat 80. w stylu "Kogel-mogel?") oraz reżyser Ryszard Zatorski, który tak długo terminował u Juliusza Machulskiego, aż się wyuczył. Ten duet wziął na warsztat sierotkę o temperamencie i ambicjach Alexis Carrington. Najpierw Hanka wdziera się podstępem do statecznej rodziny Mostowiaków, by w zemście za mroczne winy przeszłości rozłożyć familię na łopatki. A że w masowym serialu nie da się długo utrzymać na planie pierwszym postaci negatywnej, więc Hanka weksluje w stronę jak najbardziej cnotliwej Mostowiakowej. Gdy na czacie Kożuchowską-Mostowiak pytają o autorytety, odpowiada po bożemu: "Papież i rodzice". Co doskonale wróży i jej, i serialowi. I nie zagrozi mu żaden Jacek Poniedziałek, który na pierwszą stronę "Faktu" wywlókł, że jest
gejem.

Na pozycję piątą i szóstą wysforowali się siłami naszej telewizji Zosia Stankiewicz-Burska (Małgorzata Foremniak) z małżonkiem Jakubem (Artur Żmijewski). Już siódmy sezon z rzędu powinni przyprawiać o kolkę ze śmiechu wszystkich, którzy w realu kiedykolwiek zetknęli się z naszą służbą zdrowia. Tymczasem nie dzieje się nic podobnego. "Na dobre i na złe", ta fikcja z zakresu opieki zdrowotnej, bywa wchłaniana przez miliony bez mrugnięcia. Powód? Jak się służba zdrowia korumpuje w szpitalu, to dajcie choć w telewizji popatrzeć na lekarzy, którzy się nie obcyndalają z robotą.

Wiesław Kot

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)