PolskaHejnał wszystkich Polaków

Hejnał wszystkich Polaków

Dostępu na wieżę pilnują ciężkie żelazne drzwi. Krótki egzamin przez domofon i można wejść do środka. Do góry pnie się 239 kamiennych, wijących się w koło i stromych drewnianych stopni. Na wysokości 54 metrów rozciąga się królestwo trębaczy.

- Człowiek pobudliwy by tu nie wytrzymał. Albo po schodach musiałby tam i z powrotem biegać, albo trzeba by mu zadać sprzątanie - mówi Jan Kołton, który zagrał pierwszy raz w 1971 roku.

Jego dzień pracy trwa 24 godziny. Zaczyna się o 7.30. Punktualności pilnują trzy zegarki, nastawione z kilkuminutowym wyprzedzeniem. Jan Kołton przed każdą pełną godziną ściąga z haka swoją trąbkę. Odkaszluje, otwiera z hukiem pierwsze okno, nabiera powietrza w płuca i wygrywa najbardziej krakowską melodię.

Najbardziej lubił grać na wiosnę w ciepłe, przejrzyste powietrze. Latem gorąc idzie od płyty Rynku. Wieżę zdobywa po 500 turystów dziennie, czasem bardzo ofensywnie i bezpardonowo. Zimą hejnaliści chorują jeden po drugim. Ziąb na polu, a tu okna trzeba otworzyć.

Dla króla, radia i dziewczyn

- Najpierw gramy dla króla, z południowego okna na Wawel. Potem dla rajców miejskich w stronę wieży Ratuszowej. Trzeci hejnał jest dla gości na ulicy Floriańskiej. Czwarty, płynący na wschód, dla komendanta straży i strażaków, w kierunku ich siedziby na ulicy Westerplatte - wyjaśnia trębacz.

Najważniejszy jest hejnał o 12. Melodia idzie w eter przez nadawczo-odbiorczą tubę radiową. Najpierw słychać sześć charakterystyczych ,pików", potem hejnalista 12 razy uderza w dzwon i gra. Musi mieć twarde buty, żeby było słychać jak przechodzi od okna do okna.

Po każdym występie widać z okna ludzi z zadartymi głowami. Dzieci klaszczą, dziewczyny piszczą z uciechy.

Duch trębacza

Jego ojciec, też Jan, był hejnalistą przez 35 lat. I syn Michał już zdał egzamin na trębacza. Dziadek Wojciech służył w Ochotniczej Straży Pożarnej. Jan Kołton junior ma poczucie obowiązku we krwi. Nie potrzebuje budzika, by wstawać w nocy co godzinę. Mówi, że hejnał sam podciąga, żeby się obudzić. Zdarza się to też w domu.

Nocą samemu na wieży czasem strasznie. Podobno jeden trębacz zmarł na służbie przy trzecim okienku. Jego duch nawiedza następców, chodzi, drzwiami rusza, pilnuje godziny hejnału. Dokuczają też żywi. Młodzież idąca z pubów domofonem wydzwania. Stać ją i na gorsze.

- Raz trąbię przy oknie o godzinie pierwszej w nocy, a tu nagle przy głowie słyszę ,Dobry wieczór!". Palpitacja serca. Wyglądam a na rusztowaniu przy wieży stoi młody chojrak. Jak go postraszyłem policją, to w mig znalazł się na dole. Ale strachu narobił - mówi Kołton.

Drugi dom

Granie hejnału jest zaszczytem, bo dla trębaczy jest drugi po hymnie. Jan Kołton nie znosi rutyniarzy. Jest spięty i skoncentrowany przed każdym trąbieniem. Ćwiczy w przerwach.

O wieży mówi ,mój drugi dom". W kanciapce, na kilku metrach kwadratowych, stoi tapczan z ciepłym kocem, kuchenka na dwa palniki, telewizor i piecyk od niemieckiego turysty. Na ścianach wisi Ojciec Święty, lustro, lornetka od prezydenta Krakowa, mapa od wojewody małopolskiego i kalendarz z młodą, ubraną dziewczyną.

- Dobrze, że jest telefon. W domu czekają na sygnał. Żona Marysia, córki Marzena i Iza, i mój następca Michał. Przeczytałem tu więcej książek, niż we wszystkich szkołach - podlicza.

Jak nie może wytrzymać już na górze, to schodzi do dorożkarzy. Dogląda koni. To następna miłość życia. Wiedzą o tym w Krakowie. Na jubileusz ,Wesela" Wyspiańskiego Jan Kołton wjeżdża drabiniastym wozem na Rynek. Ubrany w krakowski strój wiezie weselną orkiestrę.

Ostatni hejnał

Trębacz ma już pomysł na emeryturę. Kupi więcej koni i założy stadninę w rodzinnej Olszanicy. Dziś ma uroczysty dzień. Zagra po raz ostatni.

- Żyłem tutaj jak stary niedźwiedź. Zamykałem za sobą drzwi i odcinałem się od świata. Całe życie człowiek spędził stojąc na baczność. Teraz trzeba trochę pożyć na spocznij - stwierdza.

Paulina Krzek

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)