Harcerze byli cichymi bohaterami. Tak zapamiętali katastrofę smoleńską
Agnieszka ślizgała się po wosku. Tyle było zniczy przed pałacem. Wojtek nosił w plecaku mundur. Jechał pod pałac, gdy tylko mógł. Krystyna pamięta harcerkę, której pomagała wsiąść do samochodu. Była tak zmęczona, że nie mogła sama iść.
10.04.2020 | aktual.: 09.04.2021 20:46
Tekst przypominamy w 11. rocznicę katastrofy smoleńskiej.
W 2010 roku Krystyna była komendantką hufca. Dowodziła tym, co robili harcerze. Wojtek studiował, minął mu jedenasty rok w harcerstwie. Agnieszka była przyboczną, czyli pomocniczką drużynowego. Miała szesnaście lat, a jej koleżanka, Basia, czternaście.
Byli wśród setek harcerzy, którzy pełnili służbę przed Pałacem Prezydenckim. I potem wszędzie tam, gdzie byli potrzebni. Sprzątali znicze, układali kwiaty, stali na trasach konduktów, byli na pogrzebach. Po katastrofie smoleńskiej ch służba trwała nieustannie.
Katastrofa smoleńska. 10 kwietnia 2010. Poranek
Basia: Nie dowiedzieliśmy się z mediów, tylko wcześniej. Jeden z naszych instruktorów odebrał telefon. Dzwoniła koleżanka, która była w Katyniu. Powiedziała, że spadł samolot. Nie chcieliśmy w to wierzyć. Nie rozumieliśmy, jak to się mogło stać.
Wojtek: Późno tego dnia wstałem. Włączyłem telewizję, zacząłem coś jeść. I nagle przestałem. Patrzyłem, co się dzieje. Jedną z pierwszych myśli było to, jak się mogę zaangażować. Chwyciłem za telefon. Po godzinie, może dwóch, byłem pod pałacem.
Agnieszka: To był dla nas szok. Zaczęliśmy odwoływać zbiórki. Wiedzieliśmy, że będzie służba. Miałam przed sobą egzaminy gimnazjalne, ale to było nieważne. Odłożyłam szkołę na bok.
Krystyna: Pamiętam ten leniwy, powolny poranek, gdy odebrałam telefon. Dzwoniła mama jednego z moich przyjaciół. Powiedziała, że zdarzyła się tragedia. I Paweł nie żyje. Chodziło o Pawła Wypycha. Nie chciałam w to uwierzyć. Gapiłam się w telewizor. Informowali o ofiarach, czytali listę nazwisk. Kilka razy tego słuchałam. Powtarzałam, że to niemożliwe. Wierzyłam, że może stanie się cud. Może ktoś przeżył. Przecież obiecaliśmy sobie z Pawłem, że po świętach się spotkamy.
Katastrofa smoleńska. 10 kwietnia 2010. Południe
Krystyna: Wystarczyło, że napisałam harcerzom jednego maila. Mój zastępca czekał na osoby, które zgłaszały się na służbę. Myślałam, że przyjdzie kilka osób. Ale było ze trzystu zaangażowanych, nawet małe zuchy się zgłaszały. Te dzieciaki nie chodziły wtedy do szkoły.
Wojtek: Przed pałacem ciężko było przedostać się przez tłum ludzi. Mundur harcerski pomagał przejść. Na początku stanąłem przy księdze kondolencyjnej. Dopiero wtedy zrozumiałem, że to się dzieje naprawdę. To, co widziałem w telewizji, to rzeczywistość.
Agnieszka: Stoczyłam walkę z rodzicami. Uważali, że to nie jest rozsądne. Dzieci nie powinny w takie miejsce jechać. Ale miałam czternaście lat, więc czułam się bardzo dorosłym dzieckiem. Poza tym czułam potrzebę służby. Tego, żeby być na miejscu. Nie tylko siedzieć i patrzeć. Mocno we mnie gruchnęło, kiedy wysiadłam z autobusu. Miałam łzy w oczach.
Katastrofa smoleńska. 11 kwietnia 2010
Wojtek: Atmosfera przypominała pogrzeb. Stałem na baczność. Nawet nie odważyłbym się zerknąć na człowieka, który podchodził do księgi. Po prostu skupiałem się na tym, co należało do mnie, czyli na pełnieniu służby. Ale to były takie emocje, że całe moje ciało sztywniało.
Basia: Wyjątkowe było to, że zazwyczaj ludzie w tłumie się przepychają, kłócą. Ale tam wszyscy się słuchali, stali w ciszy i spokoju. Ciche rozmowy, żadnych kłótni. Czuć było jedność w narodzie. Bez względu na to, po której stronie ktoś był.
Agnieszka: Spędzałyśmy przed pałacem całe dnie. Nie czułyśmy się przymuszone do tego, czułyśmy, że tak trzeba. Była między nami, harcerzami, cudowna atmosfera braterstwa. Nie znaliśmy się, ale mówiliśmy do siebie z uśmiechem. Pytaliśmy się, kto jak się kto czuje, kto idzie na przerwę, żeby cokolwiek zjeść.
Katastrofa smoleńska. 12 kwietnia 2010
Krystyna: Jeden widok będę miała w pamięci do końca moich dni. Trumna Pawła była wystawiona w pałacu. My, jako harcerze, mogliśmy tam wejść. Szliśmy jakimiś zakamarkami, korytarzami od tyłu. Stanęłam przed jego trumną. Były obok niej kwiaty i skautowy kapelusz. Ostatni raz widziałam go w tym kapeluszu żywego.
Basia: Przed pałacem widziałam tak zmęczonych ludzi, moich kolegów i koleżanki. Niektórzy nie poznawali nawet swoich znajomych. Przez to, że cały czas muszą ganiać i pilnować. Bo część zniczy, tych wypalonych, trzeba było wyrzucić, cały czas dochodziły nowe, które ustawialiśmy. Trzeba było uważać, żeby się nie oparzyć, nie skaleczyć.
Agnieszka: Ale jest w tej całej strasznej sytuacji wesołe wspomnienie, jak po paru dniach jeździliśmy na podeszwach, ślizgaliśmy się po wosku. Część zniczy pękała, tak się rozgrzewały, gdy ustawiałyśmy jedne obok drugich. Wosk się rozlewał, nasze podeszwy były całe w stearynie. I zaczynałyśmy jeździć po tych alejkach, czasami ktoś się nie wyrobił.
Katastrofa smoleńska. 13 kwietnia 2010
Wojtek: Byłem zdumiony, jak szybko harcerze się zorganizowali. Wszystko tam było skoordynowane. Przyjeżdżałem zawsze, kiedy mogłem wyrwać się z codziennego życia. Miałem blisko, studiowałem po sąsiedzku, na uniwersytecie. Nosiłem mundur w plecaku, omijałem wykłady, żeby tylko iść pod pałac.
Agnieszka: To było niesamowite braterstwo, zjednoczenie się. Będąc w samym środku nie czułam politycznego sporu. Widziałam ludzi, którzy przychodzą, modlą się. Widziałam tragedię i reakcję na nią. Mam pamiątkowe zdjęcia, widać na nich, że jesteśmy uśmiechnięte. Zmęczone, ale szczęśliwe.
Wojtek: Czuć było olbrzymi szacunek między ludźmi. Widziałem w nich niesamowitą powagę, niedowierzanie w to, co się stało. Każdy czuł, że musi się do księgi wpisać, postawić znicz, przynieść kwiaty. Oddać hołd tym, którzy w niezrozumiały sposób zginęli. Końca kolejki nie było widać.
Katastrofa smoleńska. 14 kwietnia 2010
Krystyna: Gdy trumny przewieziono na Torwar, skupiliśmy tam wszystkie nasze siły. Halę przemieniono na jedną wielką kaplicę. My, harcerze, byliśmy w stanie podołać służbie, którą tam trzeba było wykonać. Znów porządkowaliśmy znicze, ale pomagaliśmy też rodzinom ofiar. Dbaliśmy, żeby mogły pożegnać się z najbliższymi w ciszy i spokoju.
Była tam cisza, szloch i skupienie. Czułam olbrzymi smutek. Pamiętałam Torwar z innych imprez, koncertów, które się tam odbywały. To nie było to samo miejsce. Rzędy trumien, krzyż, który wisiał na wprost, podświetlony na fioletowo. Półmrok. To było przygnębiające.
Pełniliśmy służbę na okrągło. Wtedy był intensywny czas w szkołach, zbliżały się egzaminy, matury. Dlatego ci, którzy mieli więcej wolnego, pełnili służbę podwójnie. Pamiętam harcerki, które miały całodobową służbę. Pojechałam po nie o trzeciej w nocy. One nie mogły iść. Jednej musiałam pomóc wsiąść do samochodu.
Katastrofa smoleńska. 16 kwietnia 2010
Agnieszka: Na pogrzeb do Krakowa zbierały się potem całe autokary, ale ja po tamtym tygodniu przed pałacem się rozchorowałam. Zresztą nie ja jedna. Było gorąco od zniczy, a później wracało się wieczorem, kiedy było zimno. Gdy wróciłam do szkoły, moja polonistka była wściekła. Cały tydzień mnie nie było, a tu egzamin zaraz. No ale służba.
Basia: Pamiętam, że oglądaliśmy też w telewizji, jak kolejne trumny były sprowadzane. Jak miasto było zamykane, ulicami jechały kondukty. Wtedy czułam spokój. Bez względu na to, który wujek jakie miał poglądy polityczne, wszyscy potrafili ten czas spędzić razem. Ze świadomością, że to nie jest tragedia konkretnej strony, ale tragedia całego narodu.
Katastrofa smoleńska. 10 kwietnia 2020
Agnieszka: Minęło dziesięć lat, a ja dalej pamiętam, jakby to było w zeszłym roku. Taką kruchość sobie wtedy uświadomiłam. Mamy coś zaplanowane, ale to może nie wyjść. I to nawet najwyższe władze, głowa państwa, nie mają na to wpływu.
Krystyna: Tamte dni uświadomiły mi, że wystarczy tylko jedna chwila. Bo życie się toczy, różnie rzeczy się dzieją, bez przerwy się spieszymy, o coś spieramy, cały czas coś się dzieje. Ale wystarczy jedna chwila i to wszystko pryska, jest nieważne.
Wojtek: Służba przed pałacem pokazała mi jedność. To, że potrafimy ze sobą współpracować, choć na co dzień się różnimy. I ci ludzie, którzy zwykle są zabiegani, zaaferowani, tam byli tak spokojni, zwolnili. Potrafili uśmiechnąć się jeden do drugiego, byli wspólnotą. A potem wróciliśmy do normalności.