Trwa ładowanie...
d4g1g6l
25-05-2006 05:11

Handlarze chorób

Dlaczego o niektórych chorobach nagle robi się głośno? Skąd biorą się takie, o których nikt nic wcześniej nie słyszał? Naukowcy coraz otwarciej mówią, że to manipulacje firm farmaceutycznych, które wymyślają nowe przypadłości, by zwiększyć sprzedaż swoich leków.

d4g1g6l
d4g1g6l

Siedzisz na kanapie, machasz wściekle nogą, masz wszystkiego dość. Twoje dzieci doprowadzają cię do szału. Masz wrażenie, że wszędzie ich pełno, nie usiedzą chwili w jednym miejscu. Do tego w pracy ci nie idzie, z mężem kiepsko, życie seksualne do kitu.

Ponura rzeczywistość? Być może. Ale wnikliwy specjalista w tym krótkim opisie odnalazłby symptomy przynajmniej trzech chorób, na które pomoże jakaś pigułka: zespół niespokojnych nóg, ADHD i dysfunkcja seksualna kobiet. Tak oto, zamiast martwić się, że twoje życie jest do niczego, pomyśl: to choroba. Wezmę tabletkę, drugą dam dziecku i wszystko od razu zmieni się na lepsze. A jeszcze kilkanaście lat temu byłoby to niemożliwe. Świat nie wiedział nic lub wiedział bardzo niewiele o dręczących cię chorobach. Niedawno to się zmieniło. Zawdzięczamy to działalności firm farmaceutycznych. Czy jest im za co dziękować?

Pacjenci czy konsumenci?

"Sponsorowana chorobotwórczość" - w tak mocnych słowach naukowcy zaczynają mówić o polityce firm farmaceutycznych. Zarzucają im kreowanie nieistniejących chorób, wmawianie ludziom, że są chorzy i potrzebują leku, czy zmienianie definicji wielu istniejących przypadłości, by pasowały do komercyjnych potrzeb koncernów.

Tego typu wypowiedzi można było usłyszeć na konferencji naukowej zorganizowanej w kwietniu tego roku na australijskim Uniwersytecie Newcastle. Jej pokłosiem jest naukowy raport opublikowany przez magazyn "Public Library of Science Medicine" poświęcony etyce producentów leków. Eksperci z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i kilku innych krajów opisują w nim marketingowe zabiegi firm farmaceutycznych, dzięki którym coraz więcej często zupełnie zdrowych osób kupuje i zażywa rozmaite tabletki.

d4g1g6l

"Z pacjentów robi się konsumentów, a leki sprzedaje się jak każdy inny towar" - piszą w artykule wstępnym do raportu dziennikarz Ray Moynihan i farmakolog profesor David Henry. Autorzy uważają, że pomagają w tym sponsorowane przez koncerny kampanie reklamowe doszukujące się patologii w zwykłych dziedzinach ludzkiego życia. "Poszerzanie zakresu patologii leży w interesie firm farmaceutycznych, bo rozszerza rynek leków" - czytamy w raporcie.

Dlatego błahe problemy, na przykład dużą aktywność dzieci, przedstawia się jako poważne choroby czy sugeruje, że rzadkie przypadłości - na przykład przymus poruszania nogami - są powszechne. O handlowaniu chorobami po raz pierwszy stało się głośno 10 lat temu, gdy amerykańska dziennikarka Lynn Payer napisała książkę zatytułowaną "Handlarze chorobami: jak lekarze, firmy farmaceutyczne i ubezpieczeniowe wpędzają cię w chorobę" ("Disease-Mongers: How Doctors, Drug Companies and Insurers Are Making You Feel Sick").

Autorka opisała kilka reguł, które pomagają wielkim koncernom "wylansować" jakąś dolegliwość. Autorzy raportu w "Public Library of Science Medicine" odwołują się do jej książki i na podstawie konkretnych przypadków pokazują, jak działa farmaceutyczny rynek.

Viagra dla każdego

Zasada numer jeden: jeśli chcesz sprzedać jakiś nowy lek lub znaleźć nowe zastosowanie dla starego, który nie sprzedaje się już tak, jak byś tego oczekiwał, weź normalną funkcję lub zachowanie człowieka i twierdząc, że coś z nimi nie w porządku, postuluj, że powinny być leczone.

d4g1g6l

Gdy w 1998 roku firma Pfizer wprowadzała na rynek viagrę, prasę zalały artykuły dotyczące problemów seksualnych mężczyzn. Sprawa nie była prosta. Temat był drażliwy. Jeśli jednak wstydzimy się przyznać do tego, że mamy takie problemy, jak powiemy o nich lekarzowi? I jak on będzie mógł wypisać nam na nie odpowiednią pigułkę?

Dlatego pierwszym zadaniem firm reklamowych wynajętych przez koncern farmaceutyczny było rozbicie tabu panującego wokół tej sfery życia. Sprawę potraktowano poważnie. Do kampanii mających uświadamiać obywatelom powagę problemu zatrudniono autorytety - na przykład byłego wiceprezydenta USA Boba Dole'a, który na ekranach telewizorów opowiadał, że kłopoty z erekcją to nic wstydliwego. Wkrótce dołączył do niego słynny piłkarz Pele głoszący bez żenady: "Wiem, jak bardzo ta dolegliwość jest bolesna dla mężczyzny".

Z czasem wstyd udało się pokonać. Do tego, aby uniknąć kłopotliwego określenia "impotencja", ukuto zgrabny termin "zaburzenia erekcji". Miliony mężczyzn w wieku bardziej niż średnim uwierzyły, że kłopoty z męskością wywołane cukrzycą czy chorobą prostaty da się przezwyciężyć niebieską pigułką.

d4g1g6l

Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Skoro udało się z takimi, dlaczego nie zacząć sprzedawać tego leku jeszcze większej liczbie facetów? - pomyśleli specjaliści od marketingu. I do reklamy viagry (w USA i w Nowej Zelandii prawo zezwala na powszechne reklamowanie leków przepisywanych na receptę) zaprosili 39-letniego bejsbolistę Rafaela Palmeira oraz kierowców samochodów wyścigowych z zawodów NASCAR (The National Association for Stock Car Auto Racing - to cieszące się dużą popularnością w USA wyścigi na owalnym torze).

Viagra przestała być lekiem dla niedołężnych starców. Stała się pigułką dla każdego. Z reklam i strony internetowej Pfizera wynika, że "bez względu na wiek w takiej czy innej sytuacji każdy może uciec się do niewielkiej pomocy".

Między rokiem 1998 a 2002 największe zużycie niebieskiej pigułki było w grupie mężczyzn pomiędzy 18. a 45. rokiem życia, a tylko jedna trzecia z nich miała medyczne podstawy, by jej użyć. Doktor Joel Lexchin, ekspert do spraw bezpieczeństwa leków z York University w Toronto, opisując tę sytuację w "Public Library of Science Medicine", uważa, że producent viagry obmyślił specjalną taktykę, by "mieć pewność, że lek ten będzie postrzegany jako odpowiednia terapia dla niemal każdego mężczyzny", i ,podjął kroki, by viagra nie została zepchnięta do niszowej roli leczenia mężczyzn z zaburzeniami erekcji spowodowanymi przyczynami organicznymi, takimi jak cukrzyca czy operacja prostaty".

d4g1g6l

Viagra okazała się rynkowym hitem. A może by tak zrobić coś, żeby zaczęły po nią sięgać także kobiety?

Kobiece zaburzenia erekcji

Tak rozpoczęła się kariera jednostki chorobowej o nazwie "dysfunkcja seksualna kobiet". Ta przypadłość wypłynęła na fali viagry w 1998 roku. Od początku niezbyt dobrze zdefiniowana i mętna zyskała ludzką twarz w 2001 roku, gdy urolog Jennifer Berman z Boston University ze swoją siostrą, nauczycielką edukacji seksualnej Laurą Berman, otworzyły zajmującą się nią klinikę na University of California w Los Angeles. Problem dość szybko pojawił się w popularnym amerykańskim talk-show "Oprah Winfrey Show" i magazynach kobiecych. Kłopot w tym, że jakoś żadne badania nie chciały potwierdzać zbawiennego działania viagry na życie seksualne kobiet.

Na dodatek nie bardzo umiano się zgodzić co do tego, czym ta kobieca "dysfunkcja" miałaby się objawiać. Czy to odpowiednik zaburzeń erekcji u mężczyzn? Po tym jak kilka firm farmaceutycznych wietrzących interes próbowało przekonać opinię publiczną, że na tego rodzaju zaburzenia cierpi 43 procent kobiet, John Bankroft, dyrektor prestiżowego Kinsey Institute, nazwał to "schorzenie" w "British Medical Journal" chorobą "wymyśloną" i "niepopartą dowodami". Do tego dołączyły się środowiska feministyczne. Akcja się nie udała.

d4g1g6l

Według zamieszczonego w "Public Library of Science Medicine" tekstu Leonore Tiefer, profesora psychiatrii klinicznej na New York University, była za to podręcznikowym przykładem handlowania chorobami.

Nie udało się z viagrą dla kobiet, ale dobrze poszło z zespołem napięcia przedmiesiączkowego. Ta opowieść ilustruje zasadę numer dwa: Jeśli kończy ci się patent na lek, zmień jego nazwę i spróbuj znaleźć dla niego nowe zastosowanie. Jeśli uda ci się go opatentować jako zupełnie nowy specyfik, zarabiasz przez następnych kilkanaście lat. Tak doszło do przemiany słynnego przeciwdepresyjnego prozacu w sarafem.

Prozac firmy Eli Lilly był stosowany w leczeniu depresji od 1987 roku. Patent wygasł w 2001 roku. Jednak producent nieco wcześniej znalazł nowe zastosowanie tego lekarstwa. Zmieniono kolor tabletek i nazwę. I tak oto dawny prozac jest sprzedawany jako środek zwalczający objawy napięcia przedmiesiączkowego u kobiet. Nowy patent będzie ważny do 2007 roku i przyniesie nowe dochody. Pytanie, czy faktycznie zespół napięcia przedmiesiączkowego jest dolegliwością, przeciw której warto wytaczać takie działa?

d4g1g6l

Wśród lekarzy wciąż trwają spory o to, czy zespół napięcia przedmiesiączkowego należy traktować jako nasilenie fizjologicznych zmian w organizmie kobiety podczas prawidłowego cyklu miesiączkowego, czy jako proces patologiczny. Niemniej dzięki odpowiedniemu lobbingowi został on oficjalnie uznany za jednostkę chorobową.

Jak wygląda taki lobbing? "To wynik działań nieformalnych sojuszy koncernów farmaceutycznych, firm PR, stowarzyszeń lekarzy i obrońców praw pacjentów - piszą Ray Moynihan i David Henry. - Takie sojusze promują swoje tezy wśród zwykłych ludzi i osób mających wpływ na polityków, często wykorzystując środki masowego przekazu do narzucenia konkretnego poglądu na dany problem zdrowotny".

Pomóż lekarzowi

Doktor Graham Archard, wiceprezes brytyjskiej Królewskiej Akademii Medycznej, zgadza się z tym: "Kiedy firma wypuszcza produkt na rynek, chce go jak najlepiej zareklamować - uważa. - Jeśli uda jej się zwiększyć u ludzi świadomość istnienia jakiejś choroby - rzeczywistej lub nie - jest nadzieja, że może ktoś dojdzie do wniosku, iż na nią cierpi, i będzie zabiegać o leczenie".

Dlatego firmy farmaceutyczne sponsorują imprezy typu Tydzień Świadomości Seksualnej, Europejski Tydzień Świadomości Dysleksji, Światowy Dzień Chorych na Astmę, Kampania Społeczna na rzecz ADHD czy Akcja Szczepień przeciw Kleszczowemu Zapaleniu Mózgu.

Podczas tych akcji rozpowszechniają wiedzę na temat symptomów danej choroby, puszczają w eter informację, że dane schorzenie "jest powszechne, lecz niedostatecznie rozpoznawane" (zasada trzecia: jeśli chcesz sprawić, aby danym lekiem zainteresowało się dostatecznie dużo osób, rozpowszechniaj przekonanie, że wielki procent populacji cierpi z powodu choroby, na którą on pomaga, ale owa przypadłość jest nie dość dobrze diagnozowana przez lekarzy), i namawiają do uważnego obserwowania swego organizmu, by w razie czego móc zasugerować lekarzowi diagnozę. "Pomóż sobie i swojemu lekarzowi" - to częste hasło przy takich okazjach.

Lekarzy także nie pozostawia się nieuświadomionych. W teren rusza armia dobrze wyszkolonych przedstawicieli firm farmaceutycznych, wyposażonych w darmowe próbki leku, reklamówki, ulotki i inne środki przekonywania, które mają skłonić medyków do częstszego wypisywania recept na dany specyfik. Gdyby zaś jakiś doktor miał wątpliwości co do skuteczności danej pigułki, firma chętnie wyśle go na odpowiednie sympozjum naukowe, gdzie przedstawi mu przekonujące dane, lub zaprenumeruje odpowiedni specjalistyczny periodyk (przy okazji: Ray Moynihan w jednym ze swych artykułów cytuje badania, z których wynika, że ośmiu na dziewięciu amerykańskich autorów publikacji zamieszczanych w specjalistycznych pismach lekarskich na temat zgubnego wpływu wysokiego poziomu cholesterolu na zdrowie ma powiązania z rynkiem firm farmaceutycznych). I tak kręci się ten biznes.

Niespokojne nogi

Autorzy raportu dotyczącego etyki koncernów farmaceutycznych podają dalsze przykłady manipulacji. Aby być sprawiedliwą, muszę dodać, że dostaje się tu także dziennikarzom i mediom, którzy bezkrytycznie powtarzają dane przedstawiane przez firmy farmaceutyczne i wynajęte przez nie agencje public relations. "To właśnie dzięki mediom - pisze Lisa M. Schwartz, specjalistka z USA - udało się niedawno firmie GlaxoSmithKline wypromować chorobę o wdzięcznej nazwie 'zespół niespokojnych nóg'. Według firmy farmaceutycznej -choroba jest powszechna, lecz niedostatecznie rozpoznawana i szacuje się, że cierpi na nią 10-15 procent dorosłych.

Jest to jednak zaburzenie, które bardzo często nie zostaje zdiagnozowane, a nawet jeśli zapada diagnoza, często pacjenci nie są odpowiednio leczeni. Około trzech procent dorosłych odczuwa bardziej lub mniej łagodne objawy tego zespołu co najmniej dwa-trzy razy w tygodniu i mogłoby skorzystać z tej terapii. Tak oto lek na nią - ropinirol - zyskał nowych odbiorców, do tej pory zarejestrowany był bowiem jako metoda terapii choroby Parkinsona.

Szacuje się, że rynek farmaceutyczny wygenerował w 2001 roku 364 miliardy zysku. A reklama, marketing i administracja pochłaniają w tym biznesie dwa razy tyle co wydatki na badania i rozwój nowych leków.

W 2000 roku więcej niż 13,2 miliarda dolarów w USA było przeznaczonych na marketing. Czy oznacza to, że można dziś sprzedać każdy lek i wmówić nam każdą chorobę? Od ponad 50 lat oficjalna definicja zdrowia brzmi: "Zdrowie to pełny dobrostan fizyczny, psychiczny i społeczny, a nie tylko brak choroby lub niedomagania". Tak w 1946 roku zapisano w konstytucji Światowej Organizacji Zdrowia (WHO - Word Health Organization). Z taką definicją nie zgadza się wielu naukowców, określa ona bowiem stan idealny. By go osiągnąć, osoby zdrowe pod względem fizycznym muszą być dodatkowo szczęśliwe, a ich stan psychiczny, społeczny i rodzinny musi być bez zarzutu. Jeśli więc każde odstępstwo od tej szeroko pojętej normy uzna się za chorobę, nic nie stoi na przeszkodzie, by produkować i sprzedawać kolejne pastylki mające zapewnić nam pełnię szczęścia i tworzyć nowe jednostki chorobowe - choćby były tak niezwykłe jak wymyślona niedawno w Australii fobia społeczna.

W ten sposób życie coraz bardziej się medykalizuje, a cudowne pigułki stają się prostym rozwiązaniem wielu naszych problemów. Także finansowych, bo - paradoksalnie - wielu Amerykanów jest właścicielami akcji firm, które ich naciągają na leczenie. Ci ludzie zarabiają na oszukiwaniu samych siebie. I dla wszystkich to naprawdę złoty interes.

Olga Woźniak

d4g1g6l
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4g1g6l
Więcej tematów