Halloween to kłopotliwe święto. Nie wiem, co o nim myśleć - i jako rodzic, i jako mieszkaniec
"Głupi amerykański zwyczaj, który nigdy się nie przyjmie". Tak się o nim mówiło przez lata, zdawało mi się, że jeszcze niedawno. A jednak dawno. Halloween bardzo dosłownie puka do naszych drzwi. A ja czuję, że jestem zmuszony te drzwi otworzyć i coś powiedzieć. A nie chcę
31.10.2018 | aktual.: 31.10.2019 12:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O Halloween było już głośno w latach 90. Ówczesne pokolenie dzieciaków doskonale wiedziało, co to jest. Ale szkoły nie robiły przebieranych bali, z horrorem jako motywem przewodnim, ani nikt nie biegał po podwórku, prosząc sąsiadów o słodycze. Mało tego. Doskonale pamiętam klimat drwiny. Mówiliśmy, że to głupi amerykański wymysł, a legendy o "bogatych osiedlach", gdzie dzieci nowobogackich miały poddać się modzie z USA, były opowieścią o moralnym zepsuciu.
Tymczasem mamy 2018 i Halloween jest wszędzie. Od bardzo dawna na domówkach i w klubach, które w noc przed wolnym dniem 1 listopada przeżywają oblężenie. Coraz częściej w szkołach i przedszkolach, bo dla dzieci bal przebierany z motywami duszków, diabełków i innych chochlików, to zrozumiała atrakcja.
Pośrodku tego stoi zdezorientowany człowiek, który mimo wszystko nie rozumie, czemu ten amerykanizm tak bardzo się w Polsce zakorzenił. I jak sam ma podchodzić do święta, w które jest przez społeczeństwo wciągany. Czuję się jak zaproszony na imprezę, na którą bardzo nie chcę iść, ale brak obecności nie będzie dobrze postrzegany.
Hallo-disco
Kochamy mówić o naszych tradycjach, ale gdy przychodzi co do czego, z chęcią je pomijamy. Część bezpowrotnie umarła. Babcine przepisy zastępuje szybka kuchnia, kostka rosołowa czy kupne ciasto o rubasznej nazwie. Bogactwo muzyki ludowej dawno zepchnęło do skansenu disco-polo. Z wigilijnej wieczerzy wielu czem prędzej pędzi na flaszkę ze znajomymi albo prosto do klubu.
Takie hasło jak "karnawał" można chyba oficjalnie wykreślić z naszego języka. Okres przebieranych bali między Nowym Rokiem a Ostatkami wydaje się już niszowym zwyczajem, bo teraz impreza trwa cały rok. Ale jeśli już mamy wymyślić sobie kostium, to tylko jednego dnia – w Halloween. I nie będzie to oczywiście kostium staropolski, ani nawet polski strach, tylko Frankenstein albo czaszka z meksykańskiego Dia de Muertos.
Ten 1 listopada
Najbardziej fatalne w Halloween jest jego sąsiedztwo z dniem Wszystkich Świętych. Dniem zadumy i wspomnień. Niekoniecznie smutnym, ale na pewno rodzinnym i spokojnym. Dniem wyjątkowym dla polskiej kultury z masowym stawiania zniczy – zwyczajem jakiego nie ma w innym miejscu na świecie. Jeśli gość z zagranicy spyta się o wyjątkowe i wciąż obchodzone w Polsce święto, nie będzie to ani Boże Narodzenie, ani Wielkanoc, a już na pewno nie cokolwiek związanego z historią. Będzie to właśnie 1 listopada.
To tylko jeden taki dzień w roku. Tylko jeden. Jeden, który aż się prosi, aby być obecnym i – niezależnie od wyznania wiary – chwilę zadumać się nad mogiłą rodziny, znajomych, bohaterów.
Tymczasem odsypianie tych 24 godzin po ostro zakrapianej imprezie albo obecność przy grobach na tęgim kacu wydaje się po prostu niepoważna. Wydawałoby się, że do dyspozycji na takie sytuacje mamy wszystkie pozostałe weekendy i dni wolne.
Mniej przemawia do mnie narracja katechetów, spośród których część chce dostrzegać w Halloween okultyzmu. Strach przed gumową maską czarta i świeczką w dynią z wyciętym otworem wydaje się absurdalny. Ale mimo wszystko kolizja tego popkulturowego miszmaszu strachów z 1 listopada nadal straszliwie zgrzyta. Swojskie sacrum poprzedzone plastikowym, importowanym profanum.
Cukierek albo buc
Imprezy i kinderbale to jedno. Drugie to kolejny amerykański zwyczaj, który jak pięść do oka pasuje do polskich realiów. To słynne bieganie od domu do domu, celem wypełnienia koszyka smakołykami, które dają nam sąsiedzi.
Według realiów z USA, każdy właściciel kupuje jak najlepsze słodycze. A całość odbywa się na tak charakterystycznych dla całego państwa przedmieściach, spokojnych uliczkach pełnych piętrowych domków, gdzie każdy zna każdego.
Tymczasem stojąca blokiem i apartamentowcem Polska to realia całkowicie inne. Dzwonienie domofonem, wchodzenie na cudze klatki, pukanie nieraz do tych sąsiadów, którzy na co dzień odwracają wzrok w windzie i nie są w stanie wydukać z siebie prostego "dzień dobry". Albo do tych, których całkowicie nie znamy. To nie są bariery nie do przejścia, ale mimo wszystko sytuacje krępujące. A może właśnie niszczą ten mur alienacji w wielokondygnacyjnych budynkach? Szczerze wątpię.
Po jednej stronie drzwi stoi dziecko, które od małego wie, czym jest Halloween i bardzo by chciało móc się przebierać, dostawać batony i cukierki. Tak jak kolędnicy, o których legendy słyszałem (choć ci, wedle opowieści, częściej polowali na kasę, która lądowała w monopolu).
Po drugiej stronie stoi człowiek postawiony przed faktem dokonanym. Ma trzy wyjścia. Albo udawać, że go nie ma. Albo podarować całkiem znanym i całkiem obcym sąsiadom kupione zawczasu albo pośpiesznie wyszukane w szafce łakocie. Albo otworzyć drzwi i dać (nie)jasno do zrozumienia, że takich świąt się nie obchodzi. Czyli summa summarum – wyjść na buca. A do tego jeszcze trzeba wytłumaczyć to wszystko swojemu dziecku…
Najłatwiej ma chyba katolik-tradycjonalista, który murem stoi za tym, że Halloween jest złe i trzeba je wyrugować. Na imprezę nie pójdzie, sąsiadom czekolady nie da, dziecku pójść na szkolny bal zabroni. Białe jest białe, czarne czarne, koniec kropka. Szczerze zazdroszczę.
Bo pajęczyna pełna strachów już oplotła wszystko i wydaje się, że wyjścia z niej nie ma innego, jak tylko bezmyślnie w tą sieć wpaść. Co powiem własnemu dziecku, które będzie chciało iść na szkolny bal albo kinderparty do znajomych? Będę mu opowiadał o szatanie pośród śmiejących się przebierańców, wcinających chrupki rówieśników? O zgrzycie z wielką tradycją, jeśli i tak wiem, że poproszę, aby kolejnego dnia spotkał się z rodziną i poszedł na groby? O powadze narodowej tradycji i wojnie postu z karnawałem? A wszystkie te argumenty w starciu z niewinną zabawą.
Co roku 31 października puka do nas koszmarek. Bardzo chciałbym, żeby po otworzeniu drzwi w ogóle go tam nie było.