Hajduk: Chajzer, falafel i sprawa państwowa, czyli jak potrafimy pięknie wylać dziecko z kąpielą (Opinia)
Filip Chajzer spotkał się ze starszą panią, która jest wege. Starsza pani zainspirowała Filipa. Filip ogłosił challenge - spróbował diety wege. Rozpętało się piekło.
Każdy powód jest dobry
Przyzwyczaiłam się, że internauta internaucie wilkiem i że od kilku lat mamy nową, zbiorową pasję, którą jest prowadzenie wojenek w sieci. Taki sposób na spędzanie czasu wolnego - bezkosztowy, emocjonujący, no i można dać upust swoim najohydniejszym emocjom. Trudno jest z tym walczyć, a internetowego trolla gasi tylko brak atencji, więc jeśli miałabym wskazać sposób radzenia sobie z anonimowymi, internetowymi hejterami, to chyba tylko ignorowanie ich jest opcją.
Owocem tej naszej nowej zbiorowej pasji jest rozpowszechniany zwłaszcza przez tzw. celebrytów ruch "antyhejt" pod szumnym hasłem "stop mowie nienawiści". No i fajnie, inicjatywa szczytna, ale jak każda tego rodzaju akcja, i ta ma pewien efekt uboczny. Mianowicie - podpinają się pod nią wszyscy, z nie zawsze szczerymi intencjami. Choć to już temat na inną okazję.
Tak więc mamy czasy antyhejtu, czasy, w których - teoretycznie - "niemodne" jest już dowalanie sobie nawzajem w sieci. Czasy, kiedy świat ma naprawdę poważniejsze problemy niż instagramowe dramy. Jednocześnie to na kanwie tych dram wielu młodych ludzi zapatrzonych w smartfony buduje sobie obraz tego, jak rozwiązywać konflikty. I oto co dostają.
Wege-wojna
Kilka tygodni temu Filip Chajzer, dziennikarz TVN, wybrał się w odwiedziny do 93-letniej pani Ireny, która nie je mięsa. Staruszka zrobiła wrażenie na chyba każdym, kto oglądał materiał. Nic dziwnego, że zainspirowała także Filipa. Chajzer, skądinąd znany z łatwego ogłaszania kolejnych "wyzwań", postanowił na chwilę zostać jaroszem. Dorzucił do tego jeszcze dietę bez cukru i zabrał się za nowy dla siebie rozdział w życiu. Wydawałoby się, że dziennikarz dotychczas robił bardziej kontrowersyjne rzeczy, jednak to właśnie dieta wege rozpętała piekło, na które - przynajmniej ja - patrzę przez palce i z poczuciem żenady.
Zaczęło się od oburzenia wśród wegan i wegetarian, które wywołało... tofu. Dziennikarz publicznie wyznał, że tofu mu nie smakuje. Nazwał je zapychaczem, a wtedy oburzeni wegetarianie zaczęli obrażać Filipa.
Później było tylko gorzej: zdjęcie frytek to kolejne zarzuty: że przecież na tłuszczu zwierzęcym, że niewystarczająco pan, panie Filipie, promujesz tahini i hummus. No i mój ulubiony wątek - kanapka z pomidorem. Oto Filip Chajzer, dziennikarz największej komercyjnej stacji telewizyjnej z dużymi zasięgami, upraszcza temat, sprowadzając wegetarianizm do kromki chleba z pomidorem. O, zgrozo! Jakże on śmiał?
Teraz to już nikt nie przejdzie na wege, bo przecież ludzie nie wybierają niejedzenia mięsa dlatego, że sami nie chcą, tylko dlatego, że ktoś im tak mówi. No takiej niewiary w ludzi to nie mam nawet ja, człowiek z showbizu.
Jarosz też mięsem rzuci
Trudno mi potraktować to pytanie poważnie, ale zadać je muszę: Dlaczego wychodzimy z założenia, że Chajzer zrobił w tej sytuacji złą robotę... tofu? Gdybym była osobą, która nigdy nie jadła tofu, a przeczytałabym, że jest paskudne i ohydne, pewnie sama chciałabym spróbować, żeby się przekonać, że być może Filip nie ma racji. Taka naturalna, ludzka przekora. Wierzę, że ją mamy, zwłaszcza Polacy. Na punkcie "antyhejtu" dostaliśmy obsesji i są ludzie, naprawdę są, dla których wyrażanie własnego gustu kulinarnego może być hejtem wobec... falafela. Jeszcze krok dalej i mam wrażenie, że zaczniemy zahaczać o rasizm w dyskusji o przewadze hummusu nad polskim twarogiem.
Umówmy się: tego internetowego tortu (tofu) jest tyle, że każdy może mieć swój kawałek. "Poważni" wegetarianie mogą - i chwała im za to! - promować swoje podejście do jedzenia na swoich profilach, a Chajzer może sobie postować zdjęcia tofu i pisać, że smakuje jak płyta PCV. To się nazywa wolność słowa. Chórowi oburzonych proponuję mimo wszystko skierować swoją uwagę na komentarze na jego profilu - widzę tam sporo osób, które dzięki Chajzerowi po raz pierwszy w życiu spróbują porzucić mięso. Może jednak nie taki bez sensu ten jego "czelendż"?
Mam wrażenie, że wkrótce obok obrazy uczuć osobistych, religijnych i patriotycznych będziemy mieli nową kategorię: obrazę uczuć kulinarnych. Bo dlaczego nie, obrazić można się przecież o wszystko. Tylko... po co?
Bez wyzwisk się nie obejdzie?
Internauci nie szczędzą mu obrzydliwych inwektyw, ale znani i lubiani, którzy dla tych internautów są wzorami, nie są lepsi. Nie chcę nawet przytaczać słów Michała Piróga dotyczących Filipa, w których choreograf bredzi o prostytucji i w jednym zdaniu łączy kolegę ze stacji z dzi*ką.
Filipa można znielubić, zasłużył na to kilkoma głupimi tekstami. Ja również miałam z nim konflikt, kiedy posłużył się językiem rynsztoku kierując swoje oburzenie w stronę redakcji, w której pracuję. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie dała komuś szansy i zwyczajnie z nim porozmawiała. I rozmowę polecam wszystkim. Na żywo, bez gifów, emotikonek i memów. Oko w oko. Może się okazać, że wszystkie inwektywy były po prostu niepotrzebne. Przeprosić się i pójść dalej. Na hummus.