Guenter Grass zbiera cięgi za krytykę Izraela
Prowokacja to chleb powszedni Guentera Grassa, niemieckiego pisarza, dla którego twórczość literacka nigdy nie była jedynie sztuką dla sztuki, lecz przede wszystkim polityczną misją. "Obywatel Grass" pełni w niemieckim społeczeństwie od pół wieku rolę wyrzutu sumienia - ocenia Jacek Lepiarz dla Polskiej Agencji Prasowej.
10.04.2012 10:15
Publikując, w minioną środę, swój najnowszy wiersz "Co musi zostać powiedziane", 84-letni noblista po raz kolejny zbulwersował niemiecką opinię publiczną, wywołując tym razem burzliwą dyskusję o jednej z fundamentalnych zasad niemieckiej polityki zagranicznej dotyczącej stosunku do Izraela.
Traktowana jak dogmat reguła "Bezpieczeństwo izraelskiego państwa jest częścią niemieckiej racji stanu", wynikająca z odpowiedzialności Niemiec za Holokaust, obowiązuje rząd Angeli Merkel tak, jak obowiązywała w przeszłości jej poprzedników Gerharda Schroedera czy Helmuta Kohla.
W utworze, który ukazał się w największym niemieckim dzienniku opiniotwórczym "Sueddeutsche Zeitung", Grass w niespotykany, jak na niemieckie warunki, sposób zaatakował politykę Izraela. Twierdził, że jako mocarstwo atomowe pozostające poza międzynarodową kontrolą, zagraża on pokojowi na świecie.
Pisarz zakwestionował prawo Izraela do prewencyjnego uderzenia jądrowego na irańskie instalacje atomowe, grożące jego zdaniem wybuchem trzeciej wojny światowej. Przy okazji zbeształ władze w Berlinie za dostarczanie Izraelowi niemieckich okrętów podwodnych, które mogą posłużyć do rakietowego ataku na Iran.
Prowokacyjne słowa Grassa o Izraelu, dotychczas domena środowisk skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, wywołały wściekłe reakcje w Izraelu i w samych Niemczech. Izraelski rząd uznał noblistę za osobę niepożądaną i zakazał mu wjazdu do kraju.
Minister spraw wewnętrznych Eli Iszai nazwał pisarza antysemitą i powiedział, że jego celem było "wzniecenie płomienia nienawiści do państwa Izrael i narodu Izraela". Zdaniem szefa izraelskiej dyplomacji Awigdora Liebermana wypowiedź Grassa jest wyrazem cynizmu części zachodnich intelektualistów, gotowych poświęcić Żydów na "ołtarzu opętanych antysemitów". "Czy dawny Niemiec powrócił i znów podnosi głowę?" - pytał były więzień Auschwitz, amerykański pisarz Elie Wiesel.
Stawianie na jednej płaszczyźnie moralnej Izraela i Iranu nie jest przejawem wysokiej inteligencji, lecz raczej jakimś absurdem - skarcił noblistę niemiecki minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle. "Kto bagatelizuje niebezpieczeństwo, jakim jest Iran, ten ignoruje rzeczywistość" - napisał Westerwelle w "Bild am Sonntag".
"To wstrętny wiersz"- ocenił znany krytyk literacki Marcel Reich-Ranicki. Grass udaje "nadętego tytana kultury", w rzeczywistości jest jednak tylko "starym człowiekiem niezdolnym do zrozumienia współczesnego świata" - uważa szef Towarzystwa Niemiecko-Izraelskiego Reinhold Robbe.
Grass reaguje na falę krytyki ze stoickim spokojem. Dzień po opublikowaniu wiersza zapowiedział, że nie wycofa swoich słów o Izraelu, i wezwał swoich adwersarzy do rzeczowej dyskusji. Twierdzi, że otrzymuje wiele e-maili z wyrazami poparcia dla swojego stanowiska. Podczas tradycyjnych pokojowych marszów wielkanocnych w miastach niemieckich widać było w tym roku transparenty z hasłem "Grass ma rację".
Dla pisarza, który od zawsze płynie pod prąd, taka polaryzacja to nic nowego. To następstwo wyboru, jakiego dokonał 60 lat temu pod wpływem lektury książek Alberta Camusa, wybierając mitologicznego bohatera Syzyfa na swojego "prywatnego świętego". Bunt jest istotą ziemskiego bytowania - uzasadniał pisarz swój ideologiczny wybór.
Tej maksymie pozostawał wierny w latach 60., gdy wspierał kampanię wyborczą socjaldemokraty Willy Brandta, opluwanego przez prawicę jako zdrajca ze względu na ucieczkę z hitlerowskich Niemiec i piętnowanego jako nieślubne dziecko. Z kanclerzem Brandtem Grass przyjechał w grudniu 1970 r. do Warszawy, aby zademonstrować swoje poparcie dla polityki pojednania z Polską i odrzucanej wówczas przez większość jego rodaków granicy na Odrze i Nysie.
Odwagi nie zabrakło mu na przełomie lat 80. i 90., gdy wbrew stanowisku większości Niemców sprzeciwiał się szybkiemu zjednoczeniu kraju, ostrzegając przed groźbą nacjonalizmu. "Kto rozmyśla o Niemczech, musi też myśleć o Auschwitz" - napominał swoich rodaków. Protestując przeciwko ustawie ograniczającej napływ uchodźców do Niemiec, Grass oddał w 1993 r. legitymację SPD. W 2002 zbulwersował opinię publiczną powieścią "Idąc rakiem", podejmując kontrowersyjną problematykę wypędzeń.
Krytycy Grassa, chcąc zakwestionować jego wiarygodność, z lubością przywołują wstydliwy epizod z życia noblisty. Publikując wiersz, pisarz "kontynuuje program, który otwarcie wspierał nosząc mundur SS" - powiedział szef izraelskiego MSW Iszai.
Jako 17-latek Grass dostał powołanie do osławionej formacji Waffen SS, w której walczył do końca wojny. Ukrywał tę prawdę aż do 2006 r., co nie przeszkadzało mu przy każdej okazji bezpardonowo piętnować nazistów.
Po budowie muru w Berlinie 13 sierpnia 1961 r. Grass wzywał kolegów po piórze w NRD i RFN do sprzeciwu i napominał ich: "Kto milczy, ten staje się winny". W swoim prywatnym życiu, zdaniem części niemieckiego społeczeństwa, zbyt długo zwlekał z zastosowaniem tej maksymy, co naraziło na szwank jego autorytet.
Jacek Lepiarz