PublicystykaGrzegorz Wysocki: Stary świntuch uczy pisania, picia i życia, czyli Charles Bukowski w roli upadłego coacha

Grzegorz Wysocki: Stary świntuch uczy pisania, picia i życia, czyli Charles Bukowski w roli upadłego coacha

W powszechnym odbiorze – i nie bez własnych zasług przy tworzeniu tego wizerunku – pijak, erotoman i hazardzista. Stary świntuch, który, jak by to określił Jerzy Pilch, przepił wszystkie pralki świata, a może jeszcze więcej. Seksista i mizogin, ale też wrażliwiec, który bez kobiet tracił rozum. Przy nich zresztą też. Jeśli barbarzyńca, to oczywiście czuły. Jeśli potwór, to taki, do którego chcesz się czasami przytulić. Raz nieokrzesany wieśniak, którego słów i zachowań nie ma nawet co komentować, za chwilę znów – wyczulony na detal poeta, miłośnik muzyki klasycznej, pozbawiony złudzeń mizantrop. Trochę porno, trochę kultura wysoka. Czy można sobie wyobrazić, by ktoś taki jak Charles Bukowski wystąpił nie tylko w roli nauczyciela pisania, ale wręcz… coacha podpowiadającego, jak żyć?

Grzegorz Wysocki: Stary świntuch uczy pisania, picia i życia, czyli Charles Bukowski w roli upadłego coacha
Źródło zdjęć: © East News
Grzegorz Wysocki

„Był taki okres w Atlancie, gdy ledwie widziałem koniec kabla oświetlenia – był obcięty, żarówki nie było, a ja mieszkałem w obitej papą budzie pod mostem – dolar i 25 centów czynszu tygodniowo – był mróz i starałem się pisać, ale głównie chciałem się napić, a moje kalifornijskie słońce było bardzo daleko i pomyślałem: cóż, do diabła, ogrzeję się trochę, i chwyciłem dłonią przewody, ale nie było podłączone, więc wyszedłem na zewnątrz, stanąłem pod zamarzniętym drzewem i przyglądałem się przez ciepłe oszronione okno, jak sklepikarz sprzedaje jakiejś kobiecie bochenek chleba; i stali tam przez dziesięć minut, gadając o niczym, a ja patrzyłem na nich i powiedziałem, przysięgam, do diabła z tym!, i spojrzałem na zamarznięte białe drzewo. Jego gałęzie wskazywały jedynie na niebo, które nie wiedziało, jak się nazywam, i oświadczyło: Nie znam cię i jesteś nikim. I poczułem to z całą mocą”.

Powyższy obrazek pochodzi z listu wysłanego przez Bukowskiego w 1961 roku do jednego ze swoich korespondentów, Jona Webba. Bukowski, ten – jak wielu by chciało – wariat i prostak, serwuje tutaj kawałek bezpośredniej, prostej, może nawet nieco łopatologicznie wyłożonej, ale sugestywnej i autentycznie poruszającej prozy. Jaką lekcję wyciąga autor „Kobiet” z tego, wydawać by się mogło, błahego, zupełnie nieistotnego wydarzenia? „Jeżeli bogowie istnieją, ich rzeczą nie jest dręczenie nas i poddawanie próbom, by się przekonać, czy nadajemy się na przyszłość, ale czynienie nam dobra, cholernego dobra w teraźniejszości” – odpowiada Bukowski i dodaje sentencjonalnie, że „przyszłość to tylko złe przeczucie”.

Szorstki urok barbarzyńcy

Zdaniem naszego upadłego coacha „człowiek dostrzega cały świat w swojej głowie, dopiero gdy poczuje lufę w ustach. Wszystko inne to przypuszczenia, przypuszczenia, brednie i broszurki”. Bukowski jest zdecydowany w swoich sądach, wydaje kategoryczne wyroki, nie znosi sprzeciwu. Śmieje się z moralistów, choć sam lubi wypowiadać prawdy o życiu z pozycji kogoś, kto doświadczył, wszystko przeżył, wiele razy upadał i się podnosił. Ocenia i oskarża, wyśmiewa i drwi. Bywa nieprzyjemny, piekielnie złośliwy, arogancki. A jednocześnie nie sposób wyzwolić się spod jego szorstkiego, nieznośnego uroku.

„O pisaniu” to opracowany przez Abla Debritto wybór z blisko dwóch tysięcy stron niepublikowanej korespondencji Charlesa Bukowskiego. Jak łatwo odgadnąć po tytule, wybór koncentruje się na listach poświęconych pisarstwu, choć sporym uproszczeniem byłoby twierdzenie, że chodzi tutaj wyłącznie o czytanie i pisanie, o bezlitosne cenzurki wystawiane (najwybitniejszym nawet i powszechnie szanowanym) prozaikom i poetom, rozliczenia ze środowiskiem literackim, jego hipokryzją i zakłamaniem, zakompleksieniem i ogólną małością. Bukowski, nawet mieszając z błotem pismo literackie czy gardząc cyzelującymi swoje utwory poetami, stara się – a może tak mu, przy okazji i niechcący, „wychodzi” – pisać o tym, co najważniejsze. O miłości i nienawiści, o wrogach i przyjaciołach, o życiu i śmierci, o Bogu i pustce po nim oraz, oczywiście, o wyścigach konnych i słuchaniu klasyków, alkoholu i seksie, bolesnych kacach i bolesnych związkach.

O pisaniu i czytaniu, czyli o wszystkim. Literatura u Bukowskiego nie jest światem alternatywnym, do którego ucieka się przed tym prawdziwym. Przeciwnie – literatura to tutaj wstęp do rzeczywistości, rodzaj dopalacza, protezy. Czytanie jako dodatek do życia codziennego, jego wzbogacenie i uszlachetnienie, pauza pomiędzy prozaicznymi czynnościami. W jednym z późniejszych listów Bukowski opisuje, jak to wiele dekad temu mieszkał z pewną damą i nie potrafił zapewnić jej „godziwego życia” („i teraz naprawdę mnie zdumiewa, jak dawaliśmy sobie radę, pijąc bez przerwy, wtedy jednak niewiele o tym myślałem”). W nielicznych momentach abstynencji autor „Szmiry” szedł do biblioteki i z powrotem wracał z książką, na przykład wierszami cenionego przezeń Ezry Pounda. „Kiedyś otworzyłem drzwi i stanąłem w progu z tą ciężką książką w dłoni, a ona spojrzała z łóżka i powiedziała: „Znowu pożyczyłeś te cholerne Pieśni?”. „Tak – odparłem – cały czas nie możemy się pieprzyć”.

Maszyna do pisania

Jeszcze ważniejsze od czytania jest dla Bukowskiego pisanie. Nieustanne, obsesyjne, graniczące z szaleństwem. Pisanie bez przerwy, do samego końca. 72-letni pisarz przyznaje, że to właśnie pisanie uratowało go przez domem wariatów, morderstwem i samobójstwem. W innym liście potępia pisarzy, którzy skończyli z pisaniem, bo np. stali się sławni, zestarzeli się, przeszli na emeryturę: „Nie rozumiem tego: nie ma przecież nic bardziej magicznego i pięknego niż zdania powstające na papierze. Nie ma nic więcej. I nigdy nie było. Żadna nagroda nie jest wspanialsza od czynienia. To, co przychodzi potem, jest co najwyżej drugorzędne. Nie mogę zrozumieć żadnego pisarza, który przestaje pisać. To jak wyrwanie sobie serca i spuszczenie go w kiblu”.

Sam Bukowski pozostawił po sobie setki, tysiące listów, wierszy, opowiadań, krótszych i dłuższych form mniej lub bardziej prozatorskich, mniej lub bardziej poetyckich. Tworzył jeden organizm z maszyną do pisania, sam zresztą był taką maszyną, fabryką tekstów, pisarzem emocjonalnym i kompulsywnym, ślącym swoje teksty w świat, bez nadmiernego poprawiania, pracą nad tekstem, przywiązywania wagi do formy czy gatunku. Bez uporczywego roztrząsania treści i sensów. Ot, paradoks – dostajemy wybór listów na temat pisania i czytania od człowieka, który wychodził z założenia, że nie ma co się za dużo nad tym wszystkim zastanawiać.

Na pohybel pisarzom

„Nie znoszę pisarzy, redaktorów ani nikogo, kto chce rozmawiać o Sztuce. Mieszkałem przez 3 lata w podłym hotelu – zanim dostałem krwotoku – i co wieczór upijałem się z byłym skazańcem, pokojówką, Indianinem, dziewczyną, która wyglądała tak, jakby nosiła perukę, oraz 3 czy 4 włóczęgami. Nikt nie odróżniał Szostakowicza od Shelley Winters i guzik nas to obchodziło. Najważniejsze było wysyłanie gońców po alkohol, gdy się kończył” – pisze Bukowski w liście z 1961 roku. W liście późniejszym o ponad 20 lat (1984 rok) przekonywał, że większość poetów pisze „z perspektywy życia pod kloszem”, w związku z czym, to co piszą jest ograniczone: „Wolałbym pogadać ze śmieciarzem, instalatorem lub kucharzem niż z poetą. Tamci po prostu wiedzą więcej o zwykłych problemach i zwykłych przyjemnościach wynikających z tego, że utrzymują się przy życiu”.

W obszernym liście do Williama Packarda wyjaśniał, dlaczego trzyma się z daleka od poetów i opowiadał o swoich doświadczeniach związanych ze spotkaniami z nimi: „Niektórzy z nich byli dość dobrze znani. Ale ich urazy, ich psioczenie oraz zazdrość o każdego innego poetę, któremu się poszczęściło, były niesamowite. Oto ludzie, którzy mieli zapisywać słowa mądre i odkrywcze, a byli tylko chorymi dupkami, nawet pić nie umieli, ślina ściekała im z kącików ust na koszule, po kilku drinkach kręciło im się w głowie, rzygali i ciskali gromy. […] Nie czułem się zagrożony. Liczyło się to, co czułem, gdy już wyszli: ich pospolite złe fluidy zalegały pod dywanem, na roletach okiennych i wszędzie dookoła, czasami dopiero parę dni później znowu czułem się dobrze”.

Ignoruj zdanie motłochu

Chcąc wyciągnąć z tego zbioru jedno zdanie, które najtrafniej oddaje podejście Bukowskiego do pisania, prawdopodobnie wskazałbym na fragment listu do Harolda Norse’a, w którym czytamy: „Najlepiej zachować luz, pracować dziko i swobodnie i zawodzić według własnego uznania”.

Autor „Zapisków starego świntucha” opowiada się zdecydowanie, wręcz fanatycznie, za wsłuchiwaniem się wyłącznie w swoje serce, swoje bebechy, swój umysł. Cała reszta – opinia branży, środowiska, wydawców, redaktorów pism literackich, a wreszcie i samych czytelników, zwłaszcza w swojej masie – nie miała dla niego znaczenia.
„Zdanie motłochu trzeba zawsze ignorować jako coś równie niebezpiecznego jak rzeka rzygowin” – pisze w liście i dodaje, że miejsce na opinię motłochu znajduje się w koszu na śmieci. Przynajmniej w teorii, bo oczywiste jest, że poza Bukowskiego na outsidera, który ma wszystko i wszystkich głęboko w dupie, niekoniecznie i nie zawsze odpowiadała stanowi faktycznemu.

Niszcz Kulturę Snobizmu

Innym zjawiskiem, które piętnował była, jak to określał, Kultura Snobizmu, praktykowana przez „wielu bogaczy, fakirów, wiązaczy lin, elektryków i dziennikarzy sportowych, ponieważ oni sądzą, że mają WŁADZĘ. Oni wszyscy są uzależnieni od motłochu niczym liście trzymające się gałęzi drzewa”. Co więc robić? Co zamiast?

„Pieprzyć to” – odpowiada Bukowski – „Więcej papieru, więcej piwa, więcej szczęścia, biegunki, od czasu do czasu niezłej dupy i ładnej pogody, komu to nie wystarcza? I forsy na czynsz, oczywiście. Sam już nie wiem, o czym mówię. Tym właśnie grozi mówienie. Mówisz mówisz mówisz, dobrze jest i przyjemnie, i dość szybko przestajesz wiedzieć, co chcesz powiedzieć […] i właśnie dlatego czuję się o wiele lepiej, gdy rzadko otwieram usta”.

Nie przejmuj się fanatykami

W jeszcze innym liście Bukowski rozprawia się ze źle rozumianą poprawnością polityczną. W 1971 roku został zaatakowany przez Altę, poetkę i szefową feministycznego wydawnictwa, która oznajmiła, że jest zaszokowana i urażona „gwałcicielskimi fantazjami” Bukowskiego w prozie. Bukowski w liście do Darlene Fife odpowiada, że pisanie o gwałceniu nie jest gwałceniem: „Prawo do tworzenia to prawo wspominania o tym, co naprawdę istnieje”. I dalej: „Samo to, że jakiś mężczyzna jest czarny, nie oznacza, że nie może być sukinkotem, a samo to, że kobieta jest kobietą, nie oznacza, że nie może być suką. Nie odcinajmy się autocenzurą od rzeczywistości z pozycji świętoszka”.

Bukowski sprzeciwia się całkowicie przekonanym do swoich racji fanatykom wszelkiej maści i dostrzega wręcz podobieństwa pomiędzy gorliwością poprawnych politycznie feministek a fundamentalistów religijnych. Pisarz współczuje swojej krytyczce, że cierpiała w małżeńskim łożu (sama się do tego przyznała), ale kontruje: „Niech mi jednak będzie wolno przypomnieć tej uroczej dziewczynie, że mężczyźni także w nim cierpią. Czasami to oni są tymi, którzy wyświadczają tę przysługę. Naprawdę. […] Mężczyźni także szukają kobiet, które umieją przyjąć miłość. Uprzedzenie działa we wszystkie strony. Ale odpieranie takiego ataku jest niemal bezcelowe. To tylko sprowokuje ją do jeszcze większej świętoszkowatości”.

Bukowski zastrzega sobie święte prawo do tworzenia w dowolny sposób, zgodnie z tym, co dyktuje mu rzeczywistość, poczucie humoru lub nawet kaprys. „Kiedyś pytano: jak ktoś, kto kocha zwierzęta, dzieci i psy, może być złym człowiekiem? Teraz pytanie brzmi: jak ktoś, kto walczy o prawa kobiet, może być złym człowiekiem?”.

Obraz
© East News

Pijany zbereźnik cytuje Nietzschego i Szekspira

Abel Debritto w posłowiu przypomina o tym, że Bukowski w swoich tekstach i wypowiedziach poniżał wielu znakomitych pisarzy (Szekspir, Faulkner, Henry Miller), a jednocześnie nie zaprzeczał licznym literackim inspiracjom. Bukowski twierdził, że zaczął pisać nie dlatego, że był dobry, ale dlatego, że inni pisarze byli tacy marni, więc trzeba było jakoś na to zareagować.

„Chociaż stale robił błędy w pisowni nazwisk wielu sławnych pisarzy, ten haniebnie ordynarny pijany zbereźnik potrafił przytaczać niemal słowo w słowo długie zapomniane średniowieczne utwory liryczne, rozmaite aforyzmy Nietzschego oraz wiele fragmentów wierszy Szekspira, Whitmana i innych gigantów pióra” – pisze Debritto.

*

Oczywiście, nie sposób z pełną powagą traktować „O pisaniu” jako „podręcznik kreatywnego pisania” czy, tym bardziej, zbiór porad od upadłego coacha. Ale, choć używam tych pejoratywnych określeń (coach, creative writing) złośliwie i z przymrużeniem oka, zdecydowanie lepiej by było, gdyby zagubione duszyczki – szukając ratunku przed pustką egzystencji lub próbując się czegoś dowiedzieć o literaturze – sięgnęły po zbiór listów Bukowskiego niż po książki Beaty Pawlikowskiej czy innych domorosłych nauczycieli życia. Jasne, przeżyją szok, może nawet nie wyjdą z tego wstrząsu żywi. Ale powiedzmy sobie szczerze – jeśli ktoś choć przez moment zastanawiał się nad potraktowaniem serio egzystencjalnych porad serwowanych przez celebrytów, być może zawał sprowokowany słowami Bukowskiego, będzie najlepszym, na co w życiu zasłużyli.

Grzegorz Wysocki, WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
alkohollistypoprawność polityczna
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)